Biegnąc kiedyś przez las, uznali, że trzeba te nudy czymś urozmaicić. Więc stworzyli pierwszy w regionie team, który startuje w morderczych maratonach przeprawowych.
 
Musiałem zapytać.
– Na mecie rzyga się?
Popatrzyli na siebie i jednym zdecydowanym głosem opisali mi stan zmęczenia po biegu: – Rzyga się.
Z Michałem Jankowskim i Krystianem Bułakowskim umówiłem się nad jeziorem Długim w Olsztynie. Właśnie skończyli trening biegowy. Wieczorem znów spotkają się, na treningu siłowym.
 
Trio twardzieli uzupełnia Samuel Szwec. On bieganie po lesie zaliczył już rano.
Trenują sześć dni w tygodniu. W zasadzie trenują całe życie, bo to typy z rozpierającą od środka energią, dla których dzień bez adrenaliny to kiepski dzień. Więc jak nie sporty walki, to nurkowanie. Albo tor wyścigowy. – Kiedyś wybraliśmy się z Krystianem na rowery. Przejechliśmy 83 kilometry i uznaliśmy, że jest zbyt nudno – dodaje Michał. Treningi na siłowni też już wyjałowione były z adrenaliny. Aż któregoś dnia na fejsie wyczytali: „sprawdź, jak bardzo twardy jesteś”.
Michał do Krystiana: – Ty, startujemy?
Krystian do Michała: – Dobra.
Założyli zespół La Vida Loca, co można przetłumaczyć jako „szalone życie”.
Runmaggedon czy Spartan Race to mordercze wyścigi na ekstremalnym torze przeszkód. Są wyzwaniem rzuconym nie tylko sprawności, sile i wytrzymałości, ale i psychice. „Nie musisz być atletą ani biegaczem, żeby ukończyć Runmageddon, ale musisz mieć jaja” – piszą na oficjalnej stronie nowej u nas descypliny.
Zawody rozgrywane są na różnych dystansach. Klasyczny to 10 kilometrów terenu z domieszką błota, wody, ognia, bagna, przeszkód, ścian, zasieków, okopów i co tylko są w stanie wymyśleć organizatorzy. – A nigdy nie wiesz, czego się spodziewać, czy czołgania w błocie pod drutem kolczastym, czy wspinania na glinianą górę, którą celowo polewa się wodą, by zaliczyć ją dopiero za którymś razem – obrazują.
 
Są padnięci i szczęśliwi. Ponoć na starcie są tak naładowani adrenaliną, że nie poznają się potem na zdjęciach.
Tak, na tych naszych to oni. W maju weszli do wody bez mrugnięcia powieką.
Zasada biegów jest prosta: najszybciej skończysz, wygrywasz. Choć ta mordercza dyscyplina wymaga też współpracy z rywalami. Bo jak np. sam pokonasz ścianę wysoką na cztery metry?
 
Olsztynianie pierwszą imprezę zaliczyli w kwietniu. Już na niej posmakowali błota po pachy, w dodatku zimnego jak piwo, które w ilości jednej butelki obowiązkowo serwują na mecie w ramach nagrody. Jak i błoto, też miało góra osiem stopni Celsjusza. Na 1200 osób metę zobaczyło 800. Chłopaki z La Vida Loca dobiegli w okolicach 130. miejsca.
Na pamiątkę dostali nieśmiertlenik na szyję.
 
Ślady walki noszą na nogach i rękach do dzisiaj. – Wrogiem dyscypliny są kontuzje, głównie stawów skokowych i kolan. Ale póki noga w drugą stronę nie wystaje, to można się choćby doczołgać. Niektórzy w bagnie zostawiają buty, więc kończą boso – dodaje Krystian.
22 czerwca zaliczyli Men Expert Survival Race Warszawa, a na wakacje serwują sobie lipcowy Runmageddon Race oraz rozgrywany na koniec sierpnia Spartan Race Londyn.
 
Wciąż szukają śmiałków, z którymi zbudowaliby silną reprezentację do rywalizacji zespołowej. Już prawie się zadeklarowałem, ale przypomniałem sobie, że zimne piwo na mecie chyba podrażniłoby mi gardełko.
 
Tekst: Rafał Radzymiński
Obraz: Joanna Barchetto