Przebojem weszła w świat mody, pokazując wyjątkowe suknie ręcznie szydełkowane nie tylko z włóczki, ale i tak zaskakujących rzeczy jak zawleczki od puszek czy łupiny od orzechów. Z kreacjami objeździła już największe wybiegi modowe świata promując przy okazji region, bo każda jej kolekcja ma w nazwie Warmię i Mazury. Oto projektantka z Olsztyna Barbara Cały i cały jej twórczy świat, który świadomie pozostaje manufakturą, której inspiracji dostarcza natura regionu.

Rozmowa z Barbarą Cały, projektantką mody, która inspiruje się naturą regionu.

 

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

MADE IN: Porozmawiamy około 40 minut. Ile w tym czasie można stworzyć na szydełku sukni?

Barbara Cały: Suknia sukni nierówna, więc mogę odpowiedzieć, że zużyję w tym czasie 200 m włóczki. Na małą sukienkę wychodzi najmniej dwa kilometry, zaś na okazały projekt nawet półtora kilograma, czyli osiem kilometrów. W każdym razie na niewielką sukienkę potrzebuję od 200 godzin pracy wzwyż.

Barbara Cały szydełkuje od dziecka. To jest jej pasja, której nauczyła się sama.

Tę pasją zaraziłam się już jako pięcioletnia dziewczynka. Miałam taką chęć tworzenia, że nie można było mnie ogarnąć. Starsze siostry zawsze miały ze mną problem, bo wiecznie w pokoju były poplątane włóczki. A że na te włóczki nie było pieniędzy, to chodziłam na strych i prułam mamy berety, albo rękawy z jakiś swetrów sióstr.

Prułaś siostrom swetry?!

Tak, i dopiero teraz się do tego przyznaję. Niestety, kieszonkowego nie dostawałam, a pasja szydełkowania była silna.

Po kim odziedziczyłaś zdolności manualne?

Mama robiła na drutach, ale pamiętam, że kiedy prosiłam ją, by mnie nauczyła, to stawała okoniem. Więc szydełkować nauczyłam się sama.

Ponoć zarabiałaś na tym już w szkole podstawowej.

Pierwsze szaliki, rękawiczki i czapki sprzedawałam już w czwartej klasie podstawówki. Ale i sama raz w tygodniu miałam nową czapkę. Nie było opcji – musiałam tym zaskakiwać.

Skąd czerpałaś wiedzę o tym, jakie są techniki szydełkowania?

Wszystko przyszło drogą prób i błędów. Robiłam, prułam i… płakałam powtarzając, że nigdy więcej! Ale próbowałam od nowa. Na strychu znajdowałam też gazety, gdzie były modowe tematy i inspirowałam się. Ale przede wszystkim była we mnie chęć tworzenia.

Tylko jednego roku, Barbara Cały, miała pokazy w Berlinie, Paryżu, Mediolanie, Monte Carlo, Uzbekistanie, Kazachstanie. Miał być jeszcze Rzym, ale pokrył się z innym terminem.

Za co pokochałaś szydełkowanie? Tę misterną i żmudną pracę.

Za to, że z tak prostej rzeczy jak nitka, przy pomocy srebrnego drucika, jak nazywam szydełko, można stworzyć piękne rzeczy i dać upust swoim emocjom. Tak to określam. Bardzo często moje kreacje nie są projektowane, a powstają w trakcie pracy, spontanicznie. Do końca nie wiem jaka wyjdzie z tego suknia.

Srebrny drucik niczym czarodziejska różdżka…

Tak, magiczna różdżka. To jest jak pędzel, bo te suknie to moje obrazy malowane nićmi. A srebrny drucik zawsze ze sobą noszę i zawsze jest w zasięgu ręki, bo ja szydełkuję non stop.

Już w szkole średniej ubierałam się w to, co sama stworzyłam. Nie musiałam chodzić do sklepu po ubrania, bo to co robiłam, zawsze było oryginalne i wszystkim się podobało, choć w domu czasem słyszałam komentarze typu: znów jakieś szmaty nakładasz.

„Jestem patriotką lokalną i zależy mi na tym, by mówić o nas. Dlatego moje kolekcje zawsze nazywam „Warmia & Mazury” z jakimś dopiskiem, by były jakoś od siebie odróżniane”.

Natomiast w szkole byłam komplementowana i przez nauczycieli, i koleżanki.

Wrosłam w to, ale nie wiedziałam, że to kiedyś będzie biznes. Kiedy założyłam rodzinę i pojawiły się dzieci, zaczęłam robić im ubrania, np. swetry z motywami z bajek. Kiedy od innych mam spływały zamówienia, nie nadążałam już z produkcją, więc siedziałam po nocach.

Przyznałaś, że nie kręci cię robienie sukni dla pieniędzy, tylko by dać upust pasji. A mimo wszystko to twój zawód, więc gdzie jest ten balans między hobby, a biznesem?

Biznes zaczyna się w momencie, kiedy robię coś na duże pokazy, na prezentacje. To jest sytuacja jak z zespołem muzycznym, który jedzie na koncert i dostaje za granie pieniądze. Trzeba zarabiać na finansowanie pasji.

Ale zdradziłaś mi też, że wcale nie chcesz się rozstawać z tymi sukniami i w domu masz ich kilkaset.

Tak, bo to są jak moje córki. Kocham te kreacje, na pewno mam ich w domu 500–600. Czekają na swój moment. Natomiast cieszy mnie, kiedy mogę wesprzeć swoją inicjatywą szczytny cel. Sprawia mi to więcej radości, niż pieniądze ze sprzedaży sukien. Kiedy licytacje przynoszą korzyści dla potrzebujących, jest to miód na moje serce. I to najbardziej motywuje mnie do pracy.

Znalazłem cytat, który obrazuje to podejście do pasji: „mogę nie mieć chleba, ale muszę mieć włóczkę”.

O tak! Kiedyś z przyjaciółką rozmawiamy przez telefon – ale na głośnomówiący, bo wtedy też szydełkuję – właśnie o życiu i gonitwie za pieniędzmi. I przyznałam jej, że dla mnie pieniądze potrzebne są tylko po to, bym miała za co szydełkować. W skrajnych przypadkach wyliczyłabym sobie ile chleba potrzeba mi do przeżycia, a resztę wydałabym na włóczkę. Co mi z tego, że będę miała wszystko, a nie będę mogła realizować pasji. Ludzie bez pasji są nieszczęśliwi, stąd depresje w społeczeństwie i inne problemy. A pasja jest antydepresantem. Dlatego trzeba ją pielęgnować od małego.

Jest znane powiedzenie: pasjonaci to ludzie szczęśliwi.

Tak, zaganiani, ale szczęśliwi, którzy nie mają czasu na złe rzeczy. A jeśli moja praca wywołuje uśmiech na ustach innych, to nic piękniejszego nie ma.

Swoim sukcesem promujesz też zawody, które zaczęły wymierać, a jednak są dzisiaj prestiżowe, jak choćby krawiec.

Niestety, coraz mniej chętnych widzę do takich zajęć. Kiedyś w szkole uczono nas na zajęciach manualnych sprawności, dzisiaj trzeba zaszczepiać tę pasję tworzenia od dziecka.

Świadomie chcesz pozostać na etapie kameralnej manufaktury? Prezentujesz kolekcje na światowych wybiegach, a pewnie nikt nie domyśla się pewnie, że one są robione w zwykłym mieszkaniu w bloku olsztyńskiego osiedla.

To mój wybór – ręczna robota w domowym zaciszu. Przy pomocy dobrego marketingu można byłoby to przekuć w duży biznes, ale skalowanie nie interesuje mnie.

Bo skala zabije unikalny charakter twoich dzieł?

Chcę je sama tworzyć. Matejce nikt pędzla nie trzymał, kiedy malował obrazy. Więc niech te kreacje będą mojego autorstwa od początku do końca.

Bardziej czujesz się artystką czy rzemieślnikiem?

Po pół. Głowa jest artystką, a ręce rzemieślnikiem.

To pójdźmy dalej: co się wydarzyło, że twoje dzieła wypłynęła na międzynarodowe wody? Tylko jednego roku miałaś pokazy w Berlinie, Paryżu, Mediolanie, Monte Carlo, Uzbekistanie, Kazachstanie. Miał być jeszcze Rzym, ale pokrył się z innym terminem.

Nie wiem czy to przypadek, ale któregoś razu dziewczyna, Polka, poprosiła mnie o zrobienie sukni ślubnej. Jej mama sceptycznie zapatrywała się na ten pomysł. I ta suknia wręcz olśniła mnie i zainspirowała do tworzenia białych kreacji, bo dotychczas skupiałam się na innych kolorach. Tworzyłam jedną po drugiej, spałam po trzy godziny na dobę. Szydełkowałam nawet kiedy pływaliśmy z mężem na łódce po jeziorze. I tak powstały całe kolekcje, które stały się pożądane na wybiegach modowych.

Otaczające mnie piękno natury, jej kształty i kolory. Jesteśmy szczęśliwcami, że mieszkamy w tak wyjątkowym miejscu. Jak się jest niebieskim ptakiem i ma głowę w chmurach, to można wymyślić coś z niczego, choćby z igieł sosny czy kory brzozy. Nawet z grzybów wracam z reklamówką szyszek. Zbieram wszystko co mnie inspiruje.

Dlatego eksperymentujesz z kreacjami tworzonymi z nietypowych materiałów?

Moja słynna suknia z łupinek po orzeszkach pistacjowych powstała po tym, jak któregoś razu na plaży zobaczyłam zaśmiecony piasek właśnie łupinkami. Od razu mnie olśniło, że to materiał na suknię. Kreacja zrobiła furorę, kiedy pokazałam ją pierwszy raz na manekinie na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku. Turyści z Japonii, Stanów, Australii i różnych zakątków Europy fotografowali się na jej tle, a że nazwa sukni miała w sobie dopisek „Warmia & Mazury”, turyści w sympatyczny sposób zakodowali sobie tę naszą krainę.

Czyli w świecie mody stałaś się ambasadorką regionu.

Jestem patriotką lokalną i zależy mi na tym, by mówić o nas. Dlatego moje kolekcje zawsze nazywam „Warmia & Mazury” z jakimś dopiskiem, by były jakoś od siebie odróżniane. Na pokazie w Dubaju np. podczas prezentacji kolekcji w tle leciał film z naszego regionu. Chcę, by wszyscy mieli możliwość poznania krainy, z której przywiozłam suknie.

Skąd wzięły się pomysły na suknie wpisujące się w trend recyklingu?

Projektantka, tworzy swoje kreacje, ekologicznie, w duchu recyklingu. Na zdjęciu widać sukienkę z zawleczek od puszek po napojach.  Zawleczki zbierała z mężem na słynnej kortowskiej górce, a nawet jeździła  do skupu metali. 

Na pierwszą eko-suknię surowca nieświadomie dostarczyli studenci. Po którejś paradzie przez miasto, która rozpoczynała Kortowiadę, zostało mnóstwo zawleczek od puszek po napojach. I to było jak grom z jasnego nieba – ale będzie kiecka! Uzbierałam je w reklamówkę, ale okazało się, że potrzebuję tego dużo więcej. Z mężem wybraliśmy się więc na słynną kortowską górkę. Po zawleczki jeździłam nawet do skupu metali. Pamiętam, że kiedy na miejscu odrywałam je z puszek, jeden z panów, który akurat oddawał uzbierany surowiec, zapytał mnie ze zdziwieniem: „a to z zawleczkami już nie przyjmują?”. Suknia została zaliczona do dziesięciu najpiękniejszych podczas wyborów Miss Eco International w Kairze i wcale nie jest eksponatem, bo można ją włożyć na wiele okazji. Z kolei będąc kiedyś u znajomych zobaczyłam w reklamówce spakowane do wyrzucenia stare kasety magnetofonowe. Pomyślałam sobie: nie ma mowy! Przyniosłam je do domu i z wyciągniętych taśm powstała piękna suknia, która też wywołała sensacje na pokazach. Chcę dawać drugie życie różnym materiałom, które byśmy wyrzucili.

Kilkaset kreacji na koncie, czasem po kilkanaście godzin z szydełkiem w dłoni – nie czujesz zmęczenia i wypalenia w tym co robisz?

„Chciałabym promować Warmię i Mazury poprzez pokazy moich kolekcji w innych częściach świata: w Stanach, Indiach czy Australii.”

Popadłam w pracoholizm, niejednokrotnie marzy mi się, żeby pracować do momentu, aż ręce nie dadzą rady. Wiem, że to już jest odchylenie od normy, ale to szlachetny i przyjemny ból. Mogę wręcz powiedzieć, że to ból, który uszczęśliwia.

Czy dzisiaj Barbara Cały to wciąż jednoosobowa marka, czy stoi za tobą jakaś grupa, organizacja, zespół?

Pokazów mody na świcie nie da się zorganizować samemu. Wspiera mnie nasze województwo, firmy, fundacja „Inwestycje w rozwój kapitału ludzkiego”. Ale i same modelki mnie wspierają przez nieodpłatne pokazy. Jedna z dziewczyn, która kiedyś prezentowała moje suknie na pokazach już jako kilkulatka, niedawno poleciała ze mną do Rzymu, gdzie została zauważona i zaangażowana. Wiem, że szykują się jej pokazy w Mediolanie. Zawsze zależało mi na tym, by praca dawała jeszcze dodatkowe wartości: pomagała komuś, promowała młodych.

Jakie masz wyzwanie zawodowe?

Chciałabym promować Warmię i Mazury poprzez pokazy moich kolekcji w innych częściach świata: w Stanach, Indiach czy Australii.

Z jakim zapałem wracasz z wyjazdów?

Z takim, że już w drodze mam nowe pomysły.

  • Rozmawiał: Rafał Radzymiński
  • Zdjęcia: Auris Media Group, Fundacja Inwestycje w Rozwój Kapitału Ludzkiego  – autor, Paweł Szwajkowski
BIZNES WIR

Wiedza-Inspiracje-Relacje

Jako redakcja chcemy inspirować i dostarczać wiedzy, dzięki której przedsiębiorcy z Warmii i Mazur będą skutecznie i przebojowo rozwijać swoje biznesy na rynku krajowym i zagranicznym. Cykl wywiadów BIZNES WIR. Wiedza-Inspiracje-Rozwój z twórcami marek, które odniosły sukces, publikujemy w drukowanej wersji magazynu, ale też w formie cyfrowej (na www oraz fb) oraz w wersji wideo na naszym kanale na youtube.