Kiedy przyjeżdżamy w niedzielne przedpołudnie do siedliska Anny Dereszowskiej w mazurskich Ławkach, dom jest pełen gości. Na długi dębowy stół wjeżdżają domowej roboty cynamonki i obłędna beza. Delektujemy się czekając aż właścicielka wróci ze swoim psem z lecznicy. W trakcie naszej rozmowy kołysze do snu najmłodszego synka, próbuje nadgonić śniadanie. A kiedy opuszczamy dom, już chwyta za odkurzacz i ogarnia piach w domowym holu. Jak sama przyznaje – nie jest typem celebrytki. Ale ilość ról, które odgrywa w życiu zawodowym i prywatnym – robi wrażenie.

Rozmowa z Anną Dereszowską w jej mazurskim siedlisku w Ławkach

 

 

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

MADE IN: Jestem tu parę chwil, a już mam wrażenie, że strasznie dużo masz na głowie.

Anna Dereszowska: Zmagam się z wewnętrzną potrzebą kontrolowania otoczenia, ogarniania stu rzeczy na raz. Teraz i tak jest lepiej, nauczyłam się już przerzucać częściowo obowiązki na innych, prosić o pomoc, odmawiać. Ale przez lata grałam przed sobą i ludźmi rolę superwoman, która świetnie daje sobie radę ze wszystkim. Ocknęłam się, kiedy u kresu sił zaliczyłam parę wtop.

Na przykład?

Kiedyś zaklepałam swój udział w dwóch teatralnych spektaklach w tym samym terminie. Oba przy kompletach widowni. Choć udało się to cudem ogarnąć, stwierdziłam, że nie mogę żyć dalej w biegu, chaosie i niedoczasie. Stworzyłam wokół siebie wspierające grono: wspaniałą nianię do dzieci, osoby które ogarniają moje harmonogramy zawodowe, wspierają działania w social mediach. No i przede wszystkim mam ogromne wsparcie Daniela (życiowy partner – red.).

Jesteś asertywna wobec dziennikarzy?

Tego też uczyłam się latami, przez długi czas dawałam sobie wchodzić z buciorami w życie.

Pytam, bo rzadko przeprowadzam wywiady w niedziele.

Ostatnio grafik mam tak napięty, że dla mediów, z którymi chcę współpracować, zostają tylko weekendy. W tygodniu wstaję o godz. 5.30, od godz. 6 do 18 jestem na planie filmowym. Gram tytułową rolę w serialu „Lulu” dla Polsatu, którego premiera będzie jesienią. Pewnie widać, że jestem tąpnięta? Mało sypiam, bo w nocy wstaję karmić synka. Ale generalnie jestem zadowolona, bo wiele aktorek wraca do pracy zazwyczaj dopiero, kiedy dziecko kończy dwa, trzy lata.

Hasztag #matkaartystka jest pod prawie każdym twoim postem na Instagramie.

Tak, bo nawet z trójką dzieci można połączyć życie zawodowe, pod warunkiem, że ma się to wspomniane wsparcie. Reżyserka serialu Kinga Dębska przyznała, że początkowo nie brała mnie pod uwagę przy obsadzie, wiedząc, że urodziłam parę miesięcy temu. Kiedy zadeklarowałam, że jestem gotowa – idzie mi na rękę, obdarza kobiecą empatią. Laktator to ostatnio mój najlepszy przyjaciel, jest ze mną wszędzie.

Dlaczego tak śpieszyło ci się do pracy?

Szybko wróciłam głównie dzięki temu, że synek Aleks jest zdrowy i wyjątkowo spokojny. Zawód, który uprawiam, charakteryzuje się tym, że kiedy jestem na zdjęciach, w domu bywam rzadko, ale kiedy kończę okres zdjęciowy, jestem na sto procent. Weekendowe przyjazdy do siedliska w Ławkach, które kupiliśmy podczas pandemii, sprzyjają właśnie temu, aby pobyć razem całą rodziną. Przyjeżdżamy tu, aby naładować akumulatory, połazić w dresie, dotlenić się, obejrzeć razem film i zapomnieć na chwilę o wciąż dzwoniącym telefonie.

W Warszawie nie ma na to szans?

Tam mam ciągłe poczucie, że coś zawalam, z czymś nie zdążam. Kiedy jadę na Mazury, już w okolicach Płońska schodzi ze mnie stres, permanentne napięcie, które mam w Warszawie. Przestaję odczuwać potrzebę kontrolowania rzeczywistości.

Anna Dereszowska z dzieckiem

Anna Dereszowska ze swoim malutkim synkiem

Mazurskie siedlisko Anny Dereszowskiej w Ławach

MADE IN: Media pilnie śledzą wasze postępy w tworzeniu mazurskiego siedliska.

Anna Dereszowska: Program „Budując marzenia” w TVN, w którym w zeszłym roku opowiedzieliśmy z Danielem o naszych perypetiach remontowych, przyciągnął uwagę nie tylko pism wnętrzarskich. Na pewno zależy nam, aby poprzez wybrane regionalne media zaznaczyć tu naszą obecność, stać się częścią lokalnej społeczności, którą coraz bardziej doceniam. Nawet dzisiaj pani weterynarz, z którą od razu przeszłyśmy na „ty”, potraktowała mnie jak „swoją”, zapewniła, że mogę dzwonić kiedy nasza owieczka (bichon Kevin – red.) poczuje się gorzej. Na każdym kroku – w banku, urzędzie spotykamy się tu z życzliwością. I uwagą, która w stolicy z racji pośpiechu i mnogości spraw, jakie każdy ma do załatwienia, jest rzadkością. Mam tu taką namiastkę swojego rodzinnego Mikołowa.

Twój rodzinny Śląsk kojarzy się z węglem i smogiem.

Mieszkamy w warszawskim Wawrze i tu dopiero jest smog! Daniel, który pochodzi z Warmii, długo miał wyobrażenie, że na Śląsku jest szaro i ponuro, a krajobraz tworzą głównie hałdy węgla. A mój Śląsk, okolice Mikołowa, nieodległe Beskidy, są totalnie zielone. Kiedy myśleliśmy o zakupie działki, ja początkowo upierałam się na tamte okolice, chciałam być bliżej rodziny – tato z moją macoszką mieszkają w Bielsku. Ale Mazury też są bliskie memu sercu, kojarzą się z sielskimi wakacjami w dzieciństwie.

Gdzie je spędzaliście?

Dopóki żyła moja mama, jeździliśmy do Siemian w okolicach Iławy, nad jezioro Jeziorak. Było tam pole namiotowe, gdzie przyjeżdżało co roku mnóstwo motorowodniaków ze Śląska, ciągnęli ze sobą łódki. Spaliśmy w przyczepach lub pod namiotami, kupowaliśmy mleko u gospodarza, zbieraliśmy grzyby. Zaliczyłam pierwsze doświadczenia z jazdą konną na oklep na pociągowym koniu gospodarza – właściciela kempingu. Nauczyłam się jeździć na nartach wodnych, potem przerzuciłam się na żagle, zrobiłam patent sternika, uczyłam się windsurfingu. Jeziora mam głęboko we krwi.

Siedlisko w Ławkach urzekło was właśnie bliskością jeziora?

Ta działka, którą znalazł Daniel, wydawała się początkowo zbyt duża i za droga dla nas. Ale przyjechaliśmy obejrzeć i kiedy otwarła się brama, wpadliśmy po uszy. U mnie wróciły też wspomnienia związane z mamą.

„Mam w pamięci scenę, kiedy jedziemy wiejską drogą i ona prosi tatę: „zatrzymajmy się tutaj!”. Wchodzimy do lasu, mama szepcze do mojego brata: „Patrz, tam jest maślak!”. Potem do mnie, żeby było sprawiedliwie: „Myszka, tam!”. Uzbieraliśmy razem cały koszyk. Kiedy przyjechaliśmy z Danielem do Ławek, był chyba maj, zdecydowanie za wcześnie na grzyby. Otwieram drzwi samochodu, wystawiam nogę, pod stopą – maślak!”

Znak od mamy?

Tak poczułam w sercu – dała sygnał, że to jest właściwe miejsce. Oboje z Danielem jesteśmy dość przedsiębiorczy i oczami wyobraźni od razu zobaczyliśmy jak zagospodarować teren. Las był tu bardzo gęsty, ale pozostały w nim niezadrzewione przestrzenie. Jak się potem dowiedzieliśmy od sąsiada, którego ojciec sadził go 30 lat temu, miał tu powstać kemping. Zostawiono miejsce na domki, namioty, przyczepy, latryny. Ale ta inwestycja nigdy nie doszła do skutku. Od razu narodził się w naszych głowach pomysł na przestrzeń, którą można będzie się dzielić z gośćmi.

Można już rezerwować?

Oficjalnie jeszcze nie odpaliliśmy siedliska dla gości, nie chcemy zrobić falstartu. Wykonawcy prac remontowych są w trudnej sytuacji w związku z wojną, pracownikami, którzy wyjechali i inwestycja trochę się przeciąga. Jak zrobimy taras i rynny, to będziemy mogli już wynajmować gościnny dom, a glamping jest już praktycznie gotowy do przywitania gości. W pierwszym sezonie chcemy zapraszać przede wszystkim przyjaciół. Liczymy na ich szczery feedback – co możemy zmienić i udoskonalić, aby stworzyć tu dziki raj do wypoczynku. Ostatnio nawet moja córka Lena powiedziała: „mamo, kocham ten dom”. Chciała właśnie tu spędzić swoje 14. urodziny. To miód na moje serce.

Anna Dereszowska

Anna Dereszowska. Życie w stylu slow, na które pozwala ten region, wciąga nas coraz bardziej. Chcemy wkomponować się w nasze nowe miejsce, żyć w zgodzie z naturą i dzikim ekosystemem. Natura daje niezależność potrzebną w kryzysie.

Co robi w waszym domu efekt „wow”?

Anna Dereszowska: Na pierwszym miejscu – drewniany sufit w wykonaniu lokalnej manufaktury Regalia, która tworzy cuda z drewna rozbiórkowego. Wieść o tej firmie, która i tak nie potrzebowała reklamy, rozniosła się po Polsce za sprawą programu w TVN. Już wcześniej zamówiliśmy u jej właściciela Wojtka dwie ściany i łóżko ze starych desek do naszego warszawskiego domu. Tutaj zaprzyjaźniliśmy się na dobre i chłoniemy jego wiedzę nie tylko na temat drewna, ale też rozwiązań eko czy ziołolecznictwa.

„Życie w stylu slow, na które pozwala ten region, wciąga nas coraz bardziej. Chcemy wkomponować się w nasze nowe miejsce, żyć w zgodzie z naturą i dzikim ekosystemem. Natura daje niezależność potrzebną w kryzysie”

Podobno chciałaś być architektem, masz czuja dizajnerskiego?

Od zawsze lubiłam rysunek, tylko brakowało mi na to czasu. W serialu, który teraz kręcimy, moja bohaterka zajmuje się pieczeniem tortów. I często sama wychodzę na planie z inicjatywą, coś poprawiam w wykończeniu wypieków. Podczas przygotowań do tej roli z food stylistą, usłyszałam: „musisz mieć jakieś doświadczenie z dizajnem, na co dzień ludzie nie mają takich „skillów”.

Sama opracowałaś „skille” w waszym domu?

Wiedziałam czego chcę – jak najwięcej naturalnych materiałów, z odzysku, od miejscowych rzemieślników. Jednak szukaniem inspiracji zajmował się głównie Daniel, wkręcił się, siedział nocami przed komputerem poszukując inspiracji. A potem projekt oddaliśmy w ręce poleconej nam Ani Kuk-Dudki, projektantki, która potrafi słuchać inwestora. Usłyszała, że chcemy wykorzystać lokalny potencjał. Dlatego np. kafle do budowy kominka, ceramiczne lampy wykonała nam Justyna Górecka, która prowadzi manufakturę w Ubliku pod Orzyszem. Punktem centralnym domu jest ponad trzymetrowy dębowy stół z pięknego kawałka drewna, które Wojtek z Regalii znalazł w jakiejś stodole.

Od architektury jakoś daleko do aktorstwa.

Miałam w szkole szeroki rozstrzał zainteresowań. Byłam dobra i z przedmiotów ścisłych, i z polskiego. Nie mogłam się zdecydować co chcę w życiu robić. Stąd pomysły od sasa do lasa: medycyna, prawo, architektura. Tato – lekarz ginekolog, nie ingerował w moje wybory, ale delikatnie odradzał mi pójście w jego ślady. Na koniec wybrałam więc tak, aby móc poudawać każdy z tych zawodów.

Pomysł na aktorstwo przyszedł w ostatnim momencie, to nie było marzenie mojego życia.

MADE IN: Męczyłaś się w szkole aktorskiej?

Anna Dereszowska: Nie! Początek był trudny, ale jestem osobą, która bardzo szybko adoptuje się do nowych sytuacji. Kiedy poczułam akceptację ze strony profesorów, to się umościłam w przekonaniu, że to może być moja droga życiowa. W tej chwili trudno mi sobie wyobrazić, że mogłabym robić coś innego. To zawód, który daje wiele możliwości, sprawia, że życie to przygoda. Czasem ludzie pytają mnie jednak: „jak można zagrać 500 razy ten sam spektakl? To musi być potwornie nudne”. Otóż każdy spektakl, energia widowni są inne. Poza tym mam zróżnicowaną działalność zawodową: filmy, teatr, muzyka, audiobooki, dubbing i media społecznościowe, w których komunikuję się z odbiorcami.

W czerwcu minie 20 lat od twojego wstępu na olsztyńskich Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy poezję”, za który dostałaś drugą nagrodę. To była jakaś trampolina do sukcesu?

Mam ogromny sentyment do tego miejsca, bo otworzyło mnie na muzyczny świat. A dokładnie spotkanie z Jerzym Satanowskim, który organizował mnóstwo tego typu wydarzeń i utwierdził mnie, że mam talent. Od dzieciństwa co prawda śpiewałam do dezodorantu piosenki Madonny, potem skończyłam Prywatne Studium Muzyczne w Mikołowie i dzisiaj mam na koncie kilka płyt. Ale posiadam taki konstrukt psychiczny, że potrzebuję kopa, zapewnienia z zewnątrz, że to co robię jest OK. Nie chodzi o nagrody, poklask, ale zwykły feedback.

Brakuje ci wiary w siebie?

Większość rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu, wynikały bardziej ze zbiegów okoliczności, niż z mojej determinacji i wiary w siebie. Kiedy byłam na trzecim roku studiów zaproponowano mi zastępstwo za koleżankę w Teatrze Dramatycznym.

„Pamiętam ten stres podczas pierwszego spotkania w windzie z Januszem Gajosem. Dwie minuty ciągnęły się w nieskończoność – bo jak się odezwać do mistrza, aby nie spalić pierwszego wrażenia? Albo wspólny występ w „Rewizorze” z Maciejem Stuhrem, który już wtedy był gwiazdą. Pamiętam jak zazdrościłam mu auta, którym podjeżdżał pod teatr, zastanawiałam się czy też kiedyś uda mi się zarobić na takie”

Koledzy z Dramatycznego polecili mnie do pracy w Teatrze Polskiego Radia. Tam z kolei poznałam reżyserów pracujących w dubbingu. A robiąc dubbingi zaproponowano mi czytanie audiobooków. I tak dalej.

W którymś wywiadzie powiedziałaś, że nie czujesz się artystką, tylko rzemieślnikiem.

Nie oczekuję, że życie będzie mnie rozpieszczać z tego powodu, bo występuję w telewizji czy na scenie. Nie unoszę się nad ziemią, nie jestem absolutnie typem celebrytki, nie mam w sobie egzaltacji.

Za to dużo pokory?

Chyba tak. Podobnie jest w życiu prywatnym – spotykam na mojej drodze ludzi, którzy pchają moje pomysły do przodu, są jak anioły na mojej drodze. Tak było z domem na Mazurach. Prowadziłam Festiwal Aktorstwa we Wrocławiu, na liście sponsorów była nieznana mi firma stolarska Anegre. Nigdy nie zostaję na bankietach po wydarzeniach, bo zawsze śpieszę się do rodziny. Ale tym razem za namową organizatorów zostałam na chwilkę. Podszedł do mnie szef Anegre i od słowa do słowa zeszło na to, że kupiłam dom. „To może razem byśmy coś zrobili?” – rzucił.

Zrobiliście?

Piękną kuchnię i garderobę. I dostaliśmy od Pawła (jeden z właścicieli Anegree) namiar na architektkę Anię, z którą wypracowaliśmy super projekt. Podobnie z innymi wykonawcami, znajomi dawali nam kontakty do sprawdzonych firm, te polecały następne, zawiązywaliśmy nowe przyjaźnie. Nie obyło się bez problemów na budowie, ale ta inwestycja, jak i większość mojego życia, plecie się z lekkością. Lubię ludzi, jestem ich ciekawa i ta energia ewidentnie do mnie wraca. Ostatnio taksówkarz mówi do mnie: „to pani jest tą Dereszowską? Ach, jak ja lubię tę Korbę!” Od mojej roli w filmie „Lejdis” minęło 14 lat, a ludzie wciąż to pamiętają.

Na instagramie masz ponad 300 tys. followersów. Spotykasz się z hejtem?

Zdarza się, ale naprawdę rzadko. Kiedyś pod zdjęciem z podróży jakiś mężczyzna napisał: „jak się ma małe dzieci, to się siedzi w domu”. Konstruktywną krytykę doceniam, ale też nie tłumaczę się już każdemu i ocena z zewnątrz nie burzy dzisiaj mojego świata. Bywa, że czasem komuś przeszkadza fakt, że promuję w social media produkty.

Pod jakim kątem je dobierasz?

Muszę je wypróbować, znać background, najchętniej promuję te pochodzące z Polski. To np. dziecięca marka, którą założyły dwie młode dziewczyny z pasją. Mam frajdę ze wsparcia takich małych biznesów. Ale jest też firma Samsung, która wyposażyła nam dom w Ławkach w inteligentne ekologiczne sprzęty, o niskim zużyciu energii, które łączą się ze sobą i usprawniają codzienne funkcjonowanie.

Napisałaś na insta, że Samsung wyposażył wasz dom w pierwszy od lat telewizor.

Tak, nieco późno odkrywamy magię telewizji, przez lata nie było na to czasu. Telewizor zawiesiliśmy w salonie na naszej ścianie z drewna, urządzamy sobie rodzinne domowe kino. Serial „Tajemnica zawodowa”, w którym gram lekarkę Kingę, obejrzałam właśnie po raz pierwszy w Ławkach. Korzystamy też z innych wysokiej klasy energetycznej sprzętów, które naprawdę ułatwiają życie. Na początku myślałam: po cholerę mi komunikat w telefonie, że pralka skończyła pranie, albo że drzwiczki lodówki są otwarte? No, ale jestem któregoś dnia w Warszawie, moi chłopcy pojechali na Mazury sami i dostaję powiadomienie: „drzwi lodówki otwarte”. Po minucie znowu to samo. Myślałam, że może ładują zakupy. Dzwonię do Daniela i okazało się, że starszy synek Maksio ich nie zatrzasnął. Dobra sprawa, zwłaszcza jak ma się fioła na punkcie ekologii.

Anna Dereszowska: staram się żyć ekologicznie i świadomie. Mam troje dzieci i bardzo bym chciała, żeby one jeszcze poznały taki świat, jaki my znamy

Skąd u ciebie ta zajawka eko?

Anna Dereszowska: Kilka lat temu razem z organizacją proekologiczną WWF robiliśmy program „SOS dla świata”. Poleciałam na Borneo i przeżyłam szok. Zobaczyłam wykarczowany i wypalony las tropikalny, na miejscu którego stworzono plantacje palm olejowych. Od tamtej pory staram się żyć ekologicznie i świadomie. Mam troje dzieci i bardzo bym chciała, żeby one jeszcze poznały taki świat, jaki my znamy. Zdarzają mi się potknięcia, ale staramy się w domu korzystać z produktów, które mają jak najmniejszy wpływ na środowisko. Jeżdżę hybrydą, segregujemy śmieci, minimalizujemy plastik, wymieniamy się ze znajomymi ciuchami dla dzieci. Okazało się, że nie trzeba co sezon zmieniać garderoby, a przemysł odzieżowy generuje przecież masę zanieczyszczeń.

Wasz dom w Ławkach pojawia się w branżowej prasie jako przykład nowoczesnych eko rozwiązań.

Na tyle, na ile się dało, stworzyliśmy dom niskoemisyjny. Był w stanie surowym, kiedy kupiliśmy siedlisko. Zasila go fotowoltaika i pompy ciepła. Powietrze w Ławkach jest takie, że nowoczesnych rekuperatorów nie używamy nawet paląc w kominku. Bo on, choć co do zasady nie należy do rozwiązań eko, aż się prosił w takim domu. I udało nam się znaleźć taki, który jest wyjątkowo niskoemisyjny. Steruje nim komputer, sam się otwiera, zamyka, napowietrza, a dwa kawałki drewna potrafią się w nim palić całą noc. Zimą, kiedy nie ma nas w Ławkach, ogrzewanie jest ustawione na minimum, a dwie godziny przed przyjazdem wysyłamy do pieca podpiętego do pompy ciepła informację, żeby włączył ogrzewanie.

Często słyszysz, że jesteś typową Ślązaczką – pragmatyczną, silną?

Tak, bo to wzór, który wyniosłam z domu. Mama taka była, moje dwie macoszki – była i obecna, są silnymi kobietami. Jedna z nich przez lata prowadziła firmę budowlaną, ustawiając jej pracowników do pionu. W domu zawsze był klimat matriarchatu, choć tato też świetnie sobie radził. Po śmierci mamy obronił doktorat będąc samemu z dwójką małych dzieci. Był dyrektorem ZOZ-u w Mikołowie, pracował jednocześnie jako lekarz w poradni i w szpitalu. I nie mam poczucia, abym kiedykolwiek była w jakiś sposób zaniedbywana. Znajdował w tym wszystkim czas, aby mnie zawieźć na tenisa do Katowic czy mojego brata Andrzeja na giełdę komputerową. Do dzisiaj jest osobą, która wierzy we mnie najbardziej na świecie.

Córeczka tatusia?

Tak, choć nie jest bezkrytyczny wobec mnie. Potrafi np. po premierze powiedzieć: „to nie była twoja najlepsza rola, Myszko”. Jednak jakiej decyzji bym nie podjęła – otrzymam wsparcie i akceptację. To ogromny kapitał, z którym weszłam w dorosłe życie. Dzięki temu, choć czuję pewną pustkę, nie mam wyrwy w sercu po osieroceniu przez mamę, która sprawiałaby, że nie radzę sobie w życiu. Mama wiedziała, że dam sobie radę.

Zaprogramowała cię na sukces.

Mówiąc przed śmiercią „o Anię się nie martwię”, dała mi kopa, a z drugiej strony stało się to dla mnie obciążeniem. To dlatego przez lata chciałam udowodnić, że sobie ze wszystkim radzę, nie pozwalając na okazywanie słabości. Dopiero kiedy poznałam Daniela, tak jak ja upartego, zodiakalnego koziorożca, który dla odmiany wyniósł z domu patriarchalny wzorzec – zaczęłam odpuszczać. Chociaż mimo zaufania, potrafię ukradkiem sprawdzać jak spakował samochód na wyjazd.

„Dzisiaj wiem, że moje potrzeby są równie ważne jak innych, w tym moich dzieci. Potrafię powiedzieć: „odwołajmy spotkanie, potrzebuję odpocząć”, „musicie zrobić to sami”, albo dać dziecku tablet, kiedy już nie mam na nic siły”

A wciąż ewoluujące social media, które wymagają, aby być na bieżąco z trendami, scedowałam na poukładaną Agatę – siostrę Daniela. Będzie też menadżerowała „Wolnym Lasem” jak tylko skończymy inwestycję. Chcemy tu zbudować rodzinną, silną markę. To jest moje marzenie na dziś.

Ubezpieczyłaś się?

Tak, przekroczyłam czterdziestkę, zbliżam się do wieku, w którym umarła moja mama. Nie chciałabym zostawić Daniela i dzieci bez zabezpieczenia, więc mam kilka polis. Próbowałam nawet ubezpieczyć swój głos, ale okazało się, że w Polsce nie ma takiej możliwości.

Jak chciałabyś jeszcze wykorzystać swój głos?

Chciałabym zagrać jakąś dużą, trudną rolę dramatyczną. My, słowiańskie aktorki, lubimy drzeć szaty. Agata Kulesza zagrała parę takich ról, choćby w filmie „Róża”. Ach, gdyby któryś z reżyserów uwierzył, że uniosę taką rolę… Niech tak się stanie!

Jeżeli Interesuje cię Anna Dereszowska przeczytaj także:

 

  • rozmawiała Beata Waś
  • fotograf Daniel Duniak
  • make-up Weronika Rudajcio
  • włosy Bartosz Satora
  • stylizacje Paula Sariya