Warmia i Mazury wytyczyły kurs biznesu, który stanie się kluczowy dla rozwoju regionu w strategii na lata 2015-2020. Koncentrując wsparcie unijne oraz naukowo-badawcze na naszych inteligentnych specjalizacjach, mamy szansę być w nich liderem nie tylko w kraju, ale i na rynkach zagranicznych. To branże podyktowane tradycją oraz walorami krajobrazowymi: żywność wysokiej jakości, specjalizacja drzewno-meblarska oraz szeroko pojęta ekonomia wody – od jakości oferty turystycznej zaczynając, poprzez sporty wodne, a na budowie jachtów kończąc. Oto sylwetki firm, które przetarły szlak.

Tekst: Beata Waś, Grafika: Agnieszka Tańska

made_in_sylwetki_druk.indd
0J2A3452

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Jakość z jabłka

Mieli plany i możliwości, by założyć winnicę we Włoszech lub w Chorwacji. Ale we Włodowie w gminie Świątki założyli cydrownię, która żywcem przenosi w klimat Toskanii. I cydr im się udał – właśnie jako pierwszy z polskich cydrów został wyróżniony w prestiżowym konkursie w Anglii.

Jeśli takie rzeczy można zrobić z jabłek, to ja będę to robił – uznał, kiedy pierwszy raz pojechał na kurs cydrowniczy do Anglii, posmakował cydru i zwiedził tamtejsze cydrownie. – To było dla mnie wielkie odkrycie, że z jabłek robi się tak unikatowy napój, który jakością nie ustępuje winom.
Poznałem smaki, które zapalają żarówę w głowie. Tak Marcin Wiechowski opowiada o narodzinach pasji. Z żoną Ewą trzy lata temu przeprowadzili się z Warszawy do Włodowa. Ona biotechnolog, on psycholog z wszechstronnymi zainteresowaniami, z których ponad wszystko wybija się winiarstwo. Pracował w winnicach za granicą, pracował jako sommelier, pracuje jako rolnik i społecznik.

Gminę Świątki zna dość nieźle, bo rodzice też kiedyś nabyli tu siedlisko. Ponieważ winnice w północno-wschodnim zakątku kraju skazane są na porażkę, Marcin zaczął badać potencjał jabłka. Poszedł tropem starych, nieco zapomnianych sadów rozsianych po Warmii. Jak twierdzi Wiechowski, jabłka, które obcują z wahaniami temperatur, bronią się, wytwarzając grubszą skórę i tym samym zachowują więcej substancji aromatycznych. – I te dzikie, nieładnie wyglądające jabłka, małe,
kostropate i czasem przeraźliwie kwaśne, najbardziej nadają się na cydr. Szukamy takich sadów i pielęgnujemy je, bo to skarb naszego regionu – podkreśla, przy okazji zdradzając inspirację do stworzenia nazwy „Kwaśne Jabłko”.

Produkcja cydru w odbudowanej i przystosowanej do tego stodole, stanowiącej część pięknie zrewitalizowanego siedliska na kolonii Włodowa, jest jedną z atrakcji dla odwiedzających tutejszą agroturystykę. „Kwaśne Jabłko” to pierwsza cydrownia, którą można zwiedzać i na miejscu degustować. Tworzy klimat małej włoskiej winnicy. Część stodoły to laboratorium Marcina, gdzie „dojrzewa” przyszły smak trunku. Jego smykałkę do produkcji cydru doceniono pod koniec maja podczas największego na świecie konkursu British Cider Championship. „Kwaśne Jabłko” zostało wyróżnione jako jeden z pięciu zagranicznych cydrów, otrzymując tym samym pierwszą zagraniczną nagrodę dla polskiego cydru.

Marcin Wiechowski: – Cydrownia to realizacja potrzeb, a nie biznes stworzony do zarabiania, dlatego motorem napędowym takiego przedsięwzięcia powinna być jakość i przywiązanie do czegoś wyjątkowego. Nie chcemy dostosowywać się do rynku. Robimy bez kompromisów to, co chcemy robić.
A chcemy tworzyć produkt wyjątkowy, który będzie naszą wizytówką. Wolałbym nie robić cydru, niż robić cydr słaby.
Dbałość o jakość zwieńczył butelką – z odpowiedniego szkła, o odpowiednim kształcie i w odpowiedniej jakości. I znalazł takiego producenta. W Toskanii.

made_in_sylwetki_druk.indd
delphia40_exterior7_cmyk

Ogień na wodzie

Podczas sztormu i na sielskich wakacyjnych rejsach – ich charakterystyczne logo jest niezatapialne. I można je spotkać na wodach niemal każdego zakątka świata.

Przez oceany, samotnie, bez zawijania do portów. Kapitan Tomasz Cichocki mawia, że z żywiołem nie da się wygrać, ale można próbować nie dać się pokonać. O ile ma się odpowiednie narzędzie do tej nierównej walki. Jacht Delphia 40.3, którym trzy lata temu po raz pierwszy samotnie opłynął świat, przetrwał najcięższe warunki. I mimo że firma Dephia Yachts z Olecka przez 25 lat działalności zwodowała ponad 20 tys. jachtów, to sprzedaż tego modelu bije rekordy.

– Metr sześcienny wody waży tonę – przelicza Andrzej Skrzat, projektant jachtów, od lat związany z Dephia Yachts.
– Na otwartym oceanie dziesiątki metrów sześciennych zalewają pokład. Wtedy konstrukcja łodzi musi być najtwardszym ogniwem systemu, by ochronić żeglarzy. Projektując nowy model Delphia nie przestaję o tym myśleć. Jednak nie zapominam, że żeglowanie to przede wszystkim przyjemność.

Więc i bogate wyposażenie: nowoczesne systemy multimedialne, nawigacyjne, samostery wiatrowe, oprzyrządowanie dla nurków, sprzęt kuchenny i grill… na rufie. Komfort, jakość, design, bezpieczeństwo. Dzięki temu połączeniu firma z Olecka, którą na bazie stolarni rozwinęli bracia Piotr i Wojciech Kot, wypłynęła na oceany. Pierwszym kultowym produktem, działającej wówczas pod szyldem „Sportlake”, była Sportina 680, która w latach 90. odmieniła polskie żeglarstwo. Dzisiaj stocznia w Olecku, która od 2003 roku działa pod marką Delphia Yachts, jest największym producentem jachtów żaglowych i motorowych w Polsce. W 2012 roku przejęła prestiżową szwedzką markę Maxi Yachts. A od 2014 roku reprezentuje na rynku polskim amerykańskie jachty motorowe pod marką Quicksilver. – Najwięcej odbiorców mamy w krajach niemieckojęzycznych – dodaje Maciej Kot, dyrektor ds. marketingu Delphia Yachts. – Ale i w Polsce ich nie brakuje. Mamy w ofercie jachty motorowe od 60 tys. zł, żaglowe od 25 tys., więc to wydatek mniejszy od dobrego samochodu. Niedawno płynąłem naszym jachtem z 1993 roku. Stan idealny, zero śladu żywiołów. Przeciętne auto z tego rocznika byłby już na złomie.

Stocznia łączy najnowszą technologię z ręcznym rzemiosłem. Stosuje innowacyjną metodę infuzji laminatu, która wpływa na wagę i trwałość kadłuba oraz na komfort pracowników przy produkcji. Dzisiaj firma zatrudnia 650 osób (niektóre od ćwierć wieku) i wciąż szuka nowych, których sama szkoli.
Dzięki sieci dilerskiej Delphia Yachts rozszerzyła działalność na skalę globalną. Ma przedstawicieli w Europie i Rosji, w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Japonii, Brazylii, Australii, Nowej Zelandii i Chinach. W ub. roku dostała Nagrodę Gospodarczą Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w kategorii „Obecność na rynku globalnym”.

– Dzieciństwo spędziłem w stoczni i na imprezach żeglarskich przez nią wspieranych. Dzisiaj przyprowadzam tu swoje dzieci – mówi Maciej Kot, syn jednego z założycieli. – Skończyłem prawo, związałem się z firmą i nie wyobrażam sobie innego zajęcia, bo pracując na rodzinnych Mazurach, na co dzień mam kontakt z całym światem.

made_in_sylwetki_druk.indd
loft_salon_01

Etat, jak wygrana w lotto

Meble z logo „Szynaka” znają mieszkańcy wszystkich kontynentów. No może oprócz Antarktydy czy Bieguna Północnego. Ale iglo też pewnie dałoby się umeblować…

W dzieciństwie, kiedy rówieśnicy grali w piłkę, on wolał spędzać czas w warsztacie rzemieślniczym ojca. Upłynęły lata, a w tej kwestii niewiele się zmieniło. Jako pierwszy pojawia się w firmie i ostatni z niej wychodzi. Ale to dzięki temu z małego rodzinnego zakładu, założonego w latach 50. w Lubawie, stworzył meblarskie imperium. Sześć fabryk, centrum logistyczne, wystawiennicze i 3 tys. pracowników. Meble sygnowane logiem „Szynaka” – w domach i biurach na wszystkich kontynentach. I wciąż nowe plany na rozwój firmy i kontakty handlowe. – Setki trudnych decyzji, wyrzeczeń plus otwartość na zmiany i wyzwania – wylicza Jan Szynaka, prezes spółki „Szynaka-Meble”. – To składowa naszej pozycji na światowym rynku w branży meblowej. Firma była i jest dla mnie pasją. Nie traktuję jej wyłącznie jako źródła dochodu ale drogę do realizacji marzeń i ambicji.

Te marzenia dzieli już trzecie pokolenie rodziny Szynaka. Motto firmy to „Zawsze blisko ludzi”. Nie tylko klientów, których znalazła w najdalszych zakątkach świata. Sami pracownicy twierdzą, że etat w firmie to jak wygrana na loterii – mowa o niespotykanej dbałości o nich. Michał Tykarski, szef marketingu Grupy Meblowej Szynaka: – I nie chodzi tylko o to, że wypłata wpływa na czas. Szefostwo wie, że gratyfikacja finansowa i wsłuchiwanie się w potrzeby załogi, przekłada się na wydajność pracy i motywację. W naszej firmie pracuje czasem kilku członków jednej rodziny. A spotkania integracyjne dodatkowo zacieśniają więzy w zespole. Dlatego do pracy w warmińsko-mazurskim przyjeżdża kadra m.in. z Poznania, gdzie uczelnia kształci w kierunku technologii drewna.

Sześć zakładów produkcyjnych w Grupie Meblowej będącej w 100 proc. polskim kapitałem, działa w województwie warmińsko-mazurskim i wielkopolskim. Niektóre pracują
w systemie zmianowym przez całą dobę, aby nadążyć z zamówieniami ze świata. Wyroby zakładów można również kupić w salonach i dużych sieciach handlowych w Polsce m.in. w Ikei. Ale około 70 proc. mebli trafia do ponad 50 krajów, głównie Niemiec, USA, Francji, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Chin.

Co doceniają w polskich produktach? – Nowoczesne wzornictwo, wysoką jakość, dobrą cenę – jak w kolekcji LOFT, która bije rekordy sprzedaży (na zdjęciu). A do tego możliwości dowolnej aranżacji modułów w każdym pomieszczeniu – tłumaczy szef marketingu. – Wystarczy je przestawić aby przestrzeń zyskała nowy wymiar.

Od dwóch lat do firmy należy XIX-wieczny pałac i stadnina koni w Mortęgach. Po rewitalizacji znajdzie się tu centrum konferencyjno-szkoleniowe. – Szkolenia, bale, festyny dla naszych pracowników – wylicza prezes Jan Szynaka. – Chcemy zarażać naszych pracowników nie tylko pasją meblarską, ale też agroturystyczną, jeździecką. Mieszkamy w wyjątkowym regionie, w którym nie tylko da się prowadzić biznes i zapewnić pracę wielu ludziom. Jego wyjątkowy potencjał przyrodniczy sprawia, że łatwo można odnaleźć równowagę między życiem zawodowym, a prywatnym. A pasja i spełnienie – równa się sukces.

Obrazy: archiwum producentów, Joanna Barchetto