Osiem lat temu rzucił show biznes, intratne zlecenia i zaczął spełniać marzenia. Życie zamienił w podróż w poszukiwaniu tradycji, kulturowych korzeni i zebrał je na jednej scenie. Jak Grzech Piotrowski, saksofonista, kompozytor i aranżer nakłonił artystów ze wszystkich kontynentów do zgłębiania słowiańskich korzeni? I jak udaje mu się jednego dnia grać w wygasłym wulkanie na Atlantyku, a następnego na saksofonie rzeźbionym z lodu obok koła podbiegunowego?

 

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

MADE IN: Skróciłeś swoje imię aby było łatwiej je wymawiać w różnych stronach świata?

Grzech Piotrowski: Od dawna nikt nie mówi do mnie Grzegorz. Odciąłem się od pełnego imienia, bo kojarzyło mi się z oficerem SB, zabójcą księdza Popiełuszki. Znajomi i muzycy mojej World Orchestra mówią Grzech i za każdym razem to imię brzmi nieco inaczej. Na szczęście Piotrowski, to nie Brzęczyszczykiewicz.

Macie jakiś międzykontynentalny język w zespole?

Mówimy głównie po angielsku, ale nie wszyscy go znają. Muzyka jest jedynym uniwersalnym językiem świata. Podczas naszych prób funkcjonuje często zwrot „ciut ciut”, który oznacza bardzo wiele. Ciut mocniej, ciut więcej, ciut szybciej. Czasem przydaje się rosyjski, którego trochę pamiętam ze szkoły. Jak podczas rozmowy telefonicznej z Azatem Bikchurinem z Bashkirii, którego parę lat temu namawiałem telefonicznie na wspólne granie. Nie szło nam po angielsku więc rzuciłem: igrajem? A on: igrajem! I tak igrajem do dziś.

Swój projekt nazwałeś World Orchestra, a córkę Gaia, co z greckiego znaczy Ziemia. Wpisuje się to w twoją życiową filozofię?

Idea World Orchestra narodziła się jeszcze w liceum, tylko wtedy wydawała mi się nierealna. Snułem wizje, aby zgromadzić na jednej scenie wirtuozów, alchemików dźwięku, reprezentujących odległe kultury, grających na rzadko spotykanych instrumentach. Ale dopiero w 2009 roku rzuciłem komercyjne przedsięwzięcia i zacząłem spełniać marzenia. Imię mojej rocznej córeczki (która już na tym etapie ma doskonałe wyczucie rytmu) zaproponowała moja żona Paulina. Ma wiele znaczeń, Gaia-Matka Ziemia, ale to również nazwa powstającej miejscowości na Cabo Verde, gdzie byliśmy podczas jednej z wypraw. Faktycznie łączy się z koncepcją World Orchestry. Ziemia-tradycja-korzenie. Podróżując w poszukiwaniu muzycznych dźwięków odkrywam to co najlepszego tworzono od pokoleń w różnych zakątkach świata. To nie tylko muzyka i instrumenty, ale też natura, rękodzieło, kulinaria, sztuka, obyczaje. Zamieniłem swoje życie w jedną wielką podróż i przygodę. To życie-marzenie.

MadeIn_Nr021_web_013

Dużo masz pieczątek w paszporcie?

Pewnie kilkadziesiąt, ze wszystkich kontynentów oprócz Australii. Po latach podróży stałem się minimalistą, nauczyłem się oszczędzać energię. Zwłaszcza po tym jak kilka razy zagubiono mój bagaż. Kiedyś wylądowałem we Włoszech w krótkich spodenkach i z saksofonem, reszta zaginęła. Były jakieś święta, sklepy zamknięte i przez cztery dni nie mogłem uzupełnić garderoby. Od tamtej pory kursuję tak, aby mieć wszystko przy sobie: tylko bagaż podręczny, optymalny zestaw ciuchów, mini kosmetyki. I staram się nie zabierać już wszędzie saksofonu, tylko pożyczam na miejscu od kumpli saksofonistów.

Kiedy dostałeś swój pierwszy saksofon?

To było w liceum, miałem ze sobą naukę w szkole muzycznej na skrzypcach i oboju. Któregoś dnia w telewizji zobaczyłem jak jakiś artysta gra na saksofonie. Poraziło mnie, to był początek mojej metamorfozy. Następnego dnia w olsztyńskim sklepie muzycznym Ewelina rodzice kupili mi pierwszy saksofon Weltklang. Kupiłem kilkanaście kaset z nagraniami Jana Garbarka i godzinami sam uczyłem się grać ze słuchu. Podstawy gry pokazał mi tata, który grą na saksofonie i akordeonie zarabiał na życie w młodości.

Masz jeszcze te kasety?

O tak, cały zestaw moich muzycznych fascynacji mam na kasetach pirackich, bo o inne wtedy było trudno. Garbarek, Steps Ahead, Pat Metheny, Miles Davis, Keith Jarrett, Branford Marsalis. Mam też swoje pierwsze koncerty na video, ale nie lubię do nich wracać. Nie podoba mi się co wtedy tworzyłem, jestem na zupełnie innym etapie.

Gdzie zostały nagrane?

Pierwsze koncerty zaliczyłem w małej kawiarni na dziedzińcu olsztyńskiego zamku. Pamiętam tylko, że wszyscy palili fajki, było strasznie najarane, omal nie zemdlałem. Potem Baszta, Okop, wreszcie nieodżałowany Bohema Jazz Club, który przejął muzyczne stery w mieście. Dzisiaj w Olsztynie bywam już tylko w Restauracji Przystań nad jeziorem Ukiel, no i w moim ulubionym Dorotowie i tamtejszym Hotelu Galery 69.

Kiedy opuściłeś gniazdo?

Po maturze wyjechałem do dwuletniej szkoły jazzowej w Warszawie przy ul. Bednarskiej, potem dostałem się na prestiżowy Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. W tamtych czasach zdanie egzaminów graniczyło z cudem. Jedno miejsce na cały rocznik, nie było jeszcze płatnych studiów. Tam poznałem i wciągnąłem do grania w zespole Alchemik braci Golców. W Warszawie mieszkałem kątem u starszej siostry Agnieszki. Śpiewała wtedy w Teatrze Buffo, współpracowała z Józefowiczem, Kayah, Anną Marią Jopek. To ona wkręciła mnie w artystyczny świat stolicy. Grałem w klubach. Kiedyś po koncercie w Harendzie podeszła do mnie Elżbieta Skrętkowska z pytaniem czy umiem robić duże produkcje jak gala „Szansy na sukces” ze stuosobową orkiestrą. Odparłem buńczucznie, że umiem i się nie boję. Ale wróciłem do domu i byłem przerażony tym wyzwaniem. Aranżowałem małe składy w liceum, ale tu musiałem sięgnąć do literatury. Okazało się to jednak prostsze niż myślałem, wystarczyło napisać dobre aranżacje. Tak rozpocząłem komercyjną drogę muzyczną, życie wciągnęło mnie w wir produkcji, od popu do jazzu.

MadeIn_Nr021_web_016

I co sprawiło, że ją przerwałeś?

Nagrałem setki płyt, setki reklam, wyprodukowałem kilkadziesiąt ogromnych koncertów, a zagrałem około dwóch tysięcy. Stworzyłem własne studio w którym powstało mnóstwo ciekawych płyt. Aż któregoś dnia 2009 roku zasnąłem podczas nagrania kolejnej wokalistki walczącej po raz setny o wyśpiewanie frazy życia. Mój mózg powiedział „stop”. To był absolutny koniec pracy na zlecenie. Zbiegło się to z poznaniem Pauliny, mojej żony, która namawiała mnie, aby iść własną drogą. Postanowiłem wykorzystać całe moje doświadczenie do stworzenia World Orchestry, dzieła życia. Dwa lata później oświadczyłem się Paulinie na scenie po trzygodzinnym koncercie w Gdańsku na Festiwalu Solidarity of Arts, gdzie World Orchestra wystąpiła w 86-osobowym składzie. Na bankiecie po koncercie artyści z całego świata śpiewali nam ludowe przyśpiewki weselne przez wiele godzin. Było cudnie.

Jak się udaje połączyć na jednej scenie tak wiele światów, tradycji, wyznań?

Najbardziej niewykonalnym wydawało mi się namówienie światowych gwiazd do grania moich autorskich kompozycji symfonicznych z elementami improwizacji. Ich brzmienie, harmonia i rytmika są dalekie od amerykańskich czy brytyjskich modnych wzorców. Słychać w nich Polskę i Słowian. To wszystko poprzedziło klasyczne wykształcenie i badania nad polskim folklorem. Ku mojemu zaskoczeniu nasi soliści ze świata, ciekawi nowego brzmienia, realizują się w mojej muzyce. I to jest chyba największy sukces. Mamy nuty, ale każdy koncert to w połowie improwizacja. Po siedmiu latach grania coraz mniej czasu przeznaczamy na próby, a więcej na żywioł. Ten dreszczyk towarzyszący improwizacji gwarantuje, że to będzie coś fantastycznego. Na co dzień każdy z nich jest solistą, tutaj są elementem całości. Tylko raz zdarzyło się, że muzyk pochodzący z Iranu odpadł. Zapytał: to nie będę jedynym solistą? Tłumaczył potem, że jego aura nie współgra z aurą orkiestry. Okej.

Kontaktów z muzykami szukasz przez internet?

Współpracuję z agencjami muzycznymi na całym świecie, ale wolę pojechać i usłyszeć dźwięk, poczuć zapach miejsca, zjeść lokalne danie. I to mnie uczy pokory, bo muszę dopasować się do miejscowych warunków. Uwzględnić, że na południu Europy obowiązuje popołudniowa sjesta i trzeba przerwać próbę. Albo że na Cabo Verde na Atlantyku czas nie gra roli. I że jak ktoś się spóźnia cztery godziny na spotkanie to przecież nie problem, bo mógł przyjść jutro albo wcale.

MadeIn_Nr021_web_015

To jak udało się zorganizować tam festiwal? W dodatku w wygasłym wulkanie?

To jedno z najbardziej szalonych spośród ponad dwudziestu przedsięwzięć World Orchestry, która wystąpiła m.in. w Niemczech, Słowenii, Rosji, Bułgarii i innych miejscach. Pracujemy, aby powtórzyć je również w tym roku. Krater miał średnicę kilometra, strasznie wiało. Dzień wcześniej graliśmy na brzegu oceanu, na zbudowanej na wodzie scenie. Fale przepływały pod sceną i obmywały stopy słuchaczom na piasku. Magiczne chwile. World Orchestra na Cabo Verde to był mały koncert, tylko dwudziestu muzyków. Zdarza się, że gra nas ponad setka.

A potem jedna wielka impreza?

Każde nasze spotkanie to święto. Czekamy w hotelu na kolejnych muzyków. Wejściu każdego z nich towarzyszy aplauz. Kiedyś od momentu zameldowania się w recepcji minęło osiem godzin zanim dotarłem do pokoju, bo ciągle ktoś dojeżdżał, nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Każdy oczywiście przywozi narodowe napitki, więc jest wesoło.

Trzy lata temu mówiłeś na naszych łamach o festiwalu, który chciałbyś zorganizować w rodzinnym mieście, ale nikt nie chciał uwierzyć w twoją wizję. Skoro „Wschód Piękna” odbył się już dwa razy, to chyba coś drgnęło.

Trochę drgnęło. Ale ja patrzę na cały region. Wschód Piękna to przede wszystkim Skansen w Olsztynku, pomoc tamtejszego burmistrza i Miejskiego Domu Kultury. Do tego Hotel Galery 69 w Dorotowie, gdzie graliśmy magiczny „Koncert na Wodzie” w 2015 roku oraz festiwal w Lidzbarku Warmińskim, z którym współpracujemy. Wspiera nas również Urząd Marszałkowski z Olsztyna, w ubiegłym roku jeden z koncertów zorganizowaliśmy z MOK-iem, przyjął nas też z otwartymi wrotami Pałac w Pacółtowie. W tym roku podczas trzeciej edycji festiwalu (w lipcu) planujemy wrócić do Galery 69 w Dorotowie, gdzie zagramy ponownie „Koncert na wodzie”, no i oczywiście zaprosimy słuchaczy tradycyjnie do skansenu w Olsztynku. Mam też pomysł, aby zrobić jeden koncert gdzieś na środku jeziora. Zagrać bez nagłośnienia, w blasku świec na platformie otoczonej łódkami i jachtami. Festiwal się rozwija, fama idzie w świat. Dowodem na to jest propozycja Domu Kultury w Iławie, abym został od tego roku dyrektorem sierpniowego Festiwalu Jazzu Tradycyjnego „Złota Tarka”.

Festiwal-legenda. Chcesz odświeżyć, zmienić jego profil?

Wiedziałem, że ta zmiana nie obędzie się bez kontrowersji w środowisku muzycznym, bo jestem kojarzony z innymi odmianami jazzu. Jednak krytyka tego co robię, średnio mnie obchodzi. Na pewno w repertuarze pozostanie jazz tradycyjny, świetnych muzyków tego nurtu jest na świecie wielu. Chciałbym zainteresować Warmią i Mazurami Polskie Stowarzyszenie Jazzowe, połączyć działania z innymi miastami. Wspieram wydarzenia w Lidzbarku Warmińskim, ciekawe koncerty odbywają się w Elblągu. Latem imprezy w regionie pokrywają się, zimą niewiele się dzieje. Myślę o tym, aby pokazać moim gościom ze świata, że muzyka nad lodową taflą jest równie fascynująca jak w otoczeniu zieleni. Chcemy grać z najlepszymi artystami z całego globu, solistami ze świata jazzu, etno, folk, otwartej improwizacji. A tym artystom chcemy pokazać piękną Polskę. Ważną ideą World Orchestry jest propagowanie słowiańskich korzeni.

Jak je odkrywasz? Sięgasz do legend? Folkloru?

Słowiańskie, lechickie, polskie korzenie są podstawą mojego dorosłego wykształcenia muzycznego. Klasyczne nabyłem w szkole, jak wszyscy, jazzowe w Katowicach i na scenach, natomiast na folklor i naszą tradycję przyszedł czas później. Razem ze świadomością jak ważne jest zgłębianie i przekazanie dalej tej wiedzy w postaci nowych kompozycji. Zatem moje wszystkie większe utwory mają tytuły zaczerpnięte z naszych mitów, legend. Napisałem kilka poematów symfonicznych, jeden z nich nosi tytuł „Legenda o Popielu i Piaście Kołodzieju” (2011). W ubiegłym roku odbyła się w sali NOSPR w Katowicach premiera mojej Symfonii „Lech, Czech i Rus”, którą dzień później powtórzyliśmy w krakowskiej filharmonii. Mam nadzieję, że uda nam się wydać płytę z tego koncertu i że doczekamy się premiery w Operze Narodowej, może Narodowym Forum Muzyki.

Jak ogarniasz te pomysły? Artyści rzadko są mocni w logistyce, zarządzaniu.

Przez lata pracy na zlecenie nauczyłem się dysponować budżetem i kierować wielką grupą ludzi. Każdy koncert zaczynamy z Pauliną w domu, potem realizuje go z nami jeden z kilku teamów produkcyjnych. Szukam do współpracy osób, które wierzą w to co robią i nie piętrzą problemów. Oczywiście nie każdy pomysł udaje się zrealizować, niektóre tworzy się latami. Ale nie mam granic w myśleniu o muzyce, bo każda wizja jest realna, czy to koncert na pustyni, czy w siedzibie NASA. Po latach podróży mam mnóstwo kontaktów i staram się je pielęgnować. Na przykład nasza płyta poprzez znajome podróżniczki trafiła na dwór królewski Buthanu, wiemy, że się podobała. Myślimy aby zaproponować jakąś wymianę kulturalną z tym niezwykłym krajem.

Jak zapowiada się dla was rok 2017?

Niezwykle emocjonująco, zarówno dla World Orchestry i jej alter ego – One World. To biegun przeciwny wieloosobowego projektu, moja, często samotna podróż po świecie w poszukiwaniu źródeł. Będę na czterech kontynentach: Kanada, USA, Brazylia, Cabo Verde, Portugalia, Baku, może Egipt, Maputo, Suazi, Mozambik, Słowenia, Słowacja, Albania. Kilka tras planuję po Norwegii, w lutym na przykład będę podczas Ice Music Festival obok koła podbiegunowego grał na saksofonie wyrzeźbionym z lodu. Zaliczę Szwecję, Niemcy, Danię, Rosję, Ukrainę, Bashkirię, Australię, Dubaj, Kuwejt, Chiny. A w dniach 1–7 maja organizujemy pierwszy World Orchestra Festival w Toskanii. Kilka dni wypełnionych wieczornymi koncertami przy świecach, w gajach oliwnych, z dobrym winem i pogodą. Pracujemy nad festiwalem we francuskiej Prowansji, nad jesiennym koncertem w świątyni ognia Ateshgah w Baku w Azerbejdżanie. Mam w planach jesienny projekt „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” podczas którego zagramy koncerty w ogrodach na dachach budynków włoskiej stolicy. Odwiedzimy festiwale w Sofii, Moskwie, Pradze, Koszycach. Generalnie z każdym krajem jestem na innym etapie przygotowań, ale dla mnie punktem centralnym są festiwale w Polsce, ze wskazaniem na Warmię i Wschód Piękna Festiwal.

Miałeś zajawki na lidera we wczesnej młodości?

Czy ja wiem? Nieszczególnie, ale nigdy nie bałem się odezwać, podejmować odważnych decyzji. Szybko biegałem, uprawiałem tenis, tańczyłem przez sześć lat. Rodzice dbali o to, abym rozwijał talenty, miał kreatywnie wypełniony wolny czas. Kiedy urodziła się moja córka w grudniu 2015 roku, przez wiele miesięcy była w centrum uwagi. Nie wyjeżdżałem za granicę, aby być blisko, obsesyjnie wręcz usuwałem w domu wszelkie przeszkody, mogące być dla niej zagrożeniem. Trochę już nabrałem dystansu i znowu ruszam w drogę. Doceniam moich rodziców za wsparcie i możliwość realizacji marzeń. Pozwolić dzieciom aby poszły artystyczną drogą, to pewnie nie raz był rodzicielski dylemat. Ale widzą, że jesteśmy spełnieni. Ja robię to co kocham, moja siostra zajmuje się w tej chwili produkcją muzyczną przy filmach Disneya.

Jak rozmawiasz ze sponsorami, przedstawiasz World Orchestra? To pewnie nieodzowny element każdego projektu.

Organizacja takich projektów to nie jest życie usłane różami, ale ciężka praca moja, mojej żony i naszych współpracowników. Setki spotkań, wyjazdy, rozmowy telefoniczne i wszystkimi innymi kanałami: na skypie, przez fb, vibera. Sponsorzy to nasza najsłabsza strona. Aby realizować World Orchestrę musiałem się dostosować do wszystkich artystów, ich sposobów komunikacji i czasu. Nauczyć, zrozumieć i zaakceptować różnice kulturowe, religijne, obyczajowe, inne tempo i sposób pracy. Na szczęście rozwija się team produkcyjny, sięgający czasem nawet 30 osób. Pojawiają się osoby kręcące dokumenty o World Orchestrze. Magia muzyki przenika dalej, inspirując innych artystów do tworzenia sztuki.

Chyba nie masz co żałować rozstania z show biznesem?

Muzyka komercyjna nie jest dla mnie wyzwaniem, nie chcę już wracać na tą ścieżkę, rozdrabniać się. Chyba że dostaję jakieś arcyciekawe zlecenie, Philowi Collinsowi pewnie bym nie odmówił. Kreowanie własnego muzycznego świata to dobra droga. Mimo zmęczenia podróżami, ilość endorfin, która wytwarza się podczas naszych prób, koncertów rekompensuje wszystko. Żyję od wydarzenia do wydarzenia. A w międzyczasie smakuję życie, odkrywam zapachy, kuchnie, historię, różnice religijne, wyznaniowe, inne systemy społeczne. Poznaję ludzi na całym świecie, bo muzyka jest wszędzie. Otwiera umysł, wyzwala wyobraźnię, pozytywnie nakręca, przez co daje odpowiedzi na ważne pytania. Ludzie po koncertach opowiadają nam, że mają trudne momenty, ale coś w nich się zmienia. Przez dźwięki odkrywają na nowo, że życie jest piękne. Muzyka komercyjna nie ma aż takich prorefleksyjnych aspektów. Kiedyś w Norwegii, za kołem podbiegunowym, kobieta podeszła do mnie i oznajmiła: przeszłam 25 kilometrów w śniegu, żeby posłuchać człowieka, który gra na duduku. Nie mogłem jej zawieść. Strasznie mnie nakręca, że mogę dzielić się z ludźmi swoimi fascynacjami. Energia, która tkwi w tradycji i naturze, z której czerpiemy pełnymi garściami, ma w sobie mądrość i magię, która zmienia świat. Jestem najlepszym przykładem, że życie może być takie, jak sobie wymarzymy.

Skoro World Orchestra to projekt życia – musi ewoluować. Jak chcesz zachować świeże brzmienie?

Przez ciągłą naukę tradycji i słuchanie młodych muzyków zderzających się z nią po raz pierwszy. Ten moment kiedy młody umysł otwiera się na muzykę i improwizację, daje zawsze możliwość odkrywania nowych muzycznych ścieżek. To niepowtarzalna chwila, która jest esencją kreacji muzyki.

MadeIn_Nr021_web_017

Pentagram Biały, który noszę, zwrócony jednym wierzchołkiem do góry, jest odzwierciedleniem sacrum – siły boskiej. Dla pierwszych chrześcijan pentagram odzwierciedlał pięć ran Jezusa ze względu na pięć wierzchołków. Był symbolem znanym już w czasach neolitu, mistycy pita­gorejscy widzieli w nim symbol doskonałości, kojarzyli go z życiem i zdrowiem. W starożytności przekonanie o jego właściwościach ochronnych było tak silne, że Babilończycy często rysowali go na pojemnikach z żywnością, co miało zapobiegać jej zepsuciu. 

 

Rozmawiała: Beata Waś, obraz: Arek Stankiewicz, stylizacja: Beata Salata

Podziękowania dla dyrekcji Muzeum Warmii i Mazur
za pomoc w realizacji sesji.