Liczy się tylko skok. Albo lot. Reszta jest czekaniem. Im ziemia nie dostarcza już tyle adrenaliny, by mogli po niej chodzić z niezafałszowanym poczuciem zadowolenia. I nie bujają w obłokach, a oglądają je z góry. Wszyscy zapięci?

Musiał otwierać spadochron ratunkowy. Miał złą sylwetkę
do otwarcia, co spowodowało wkręcenie linek. Spadochron nie nadawał się do lądowania. – Zaczęło mną kręcić jakbym wpadł do sokowirówki. Zdecydowałem się odciąć spadochron i wylądować na zapasowym – opowiada Oskar Wojciechowicz.
Ktoś pomyśli, że szczęśliwe lądowanie to satysfakcja z udanego lotu. Niekoniecznie. Dla nich lądowanie oznacza koniec przyjemności. Norbert Nowicki mówi, że lądowanie nie jest końcem, a początkiem kolejnego lotu. Dlatego mogliby krzyknąć chórem: „Powietrze, ojczyzno moja!”.
Wingsuiter Oskar Wojciechowicz „czuje” to powietrze zaledwie od trzech lat. Krzysztof Łuniewski jako szybownik
– od czterdziestu trzech. Jarzyn Andrew zaczął skakać ze spadochronem jeszcze w szkole średniej, a Norbert Nowicki paralotniarstwa spróbował dopiero jako właściciel firmy. Ale jak dawno by tej pasji i w jakim wieku nie zaczęli, wszyscy czterej mówią zgodnie – dopadli przygodę na całe życie.

„Człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać” *
– Gdy miałem 11 lat, do podstawówki przyszedł instruktor modelarstwa. Zafascynowało mnie to, co robi i sam zacząłem budować modele samolotów. Szło mi tak dobrze,
że z kolegami zdobyliśmy wicemistrzostwo świata w Argentynie w zespołowej budowie modeli z napędem gumowym.
Tak zrodziła się miłość do samolotów, a w wieku 16 lat zacząłem już latać na szybowcach – wspomina Krzysztof Łuniewski.
Za to paralotniarstwo pojawiło się u Norberta Nowickiego dość późno, w dodatku kiedy szukał weekendowego hobby. Tak się złożyło, że w czasie, gdy rozpoczął latanie na paralotni, został oszukany na ponad milion złotych i jego firma zbankrutowała. Postanowił rzucić to wszystko i nie angażować się w jej odbudowę. – Paralotniarstwo otworzyło nowy etap w moim życiu. To genialna przygoda, którą trzeba maniacko przeżyć. Po prostu się temu poddać tak, jak ja to zrobiłem – mówi. – Latanie to bajkowy świat, o którym opowiadały nam babcie. To powrót do dzieciństwa i krainy zabawy.
Po obejrzeniu filmu w telewizji o Jeanie-Albercie Loicy,
legendzie skoków w wingsuicie (stroju, który w Polsce jest określany „wiewiórą”), Oskar Wojciechowicz jasno określił cel: też skoczyć. – Nie wiedziałem, czy to mi się w ogóle spodoba, ale chciałem spróbować. Zafascynowała mnie sama koncepcja tego, że człowiek może latać – mówi.
Wingsuit to skok w specjalnym kombinezonie, który wytwarza powierzchnię nośną i pozwala lecieć niczym ptak.
Skacze się z samolotu, ale twardziele skaczą w przepaście ze skał, by przelecieć nad koronami drzew.
– Pierwszy skok, choć w tandemie, zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, że wiedziałem na pewno: tak, to jest sport dla mnie. I postanowiłem wyjechać na intensywny kurs do Stanów Zjednoczonych. W miesiąc skoczyłem ponad
sto razy – tyle, ile średnio skaczą w rok – opowiada Oskar Wojciechowicz.


„Panie Struś, nie wiem jak on, ale ja to wszystko przefruwam, co do grosza” *

Poza pokonywaniem własnych barier i strachu u Krzysztofa Łuniewskiego i Norberta Nowickiego dochodzi jeszcze rywalizacja. Walczą w powietrzu podczas zawodów. Ponad 40-letnie doświadczenie za sterami szybowca Łuniewski przekuł na dwa rekordy Polski. W ciągu dziewięciu godzin przeleciał 1030 kilometrów, uzyskując najlepsze wyniki na trasie po trójkącie FAI (trójkąt równoramienny) i po dowolnym trójkącie. Taki wyczyn wymaga gigantycznego skupienia. Dziewięć godzin w niemal 100-procentowej koncentracji. Jeden mały błąd może być sceną kończącą.
Ale dodaje: – Szybownictwo napędza człowieka. Nawet latając w Afryce, choć bez bezpośredniego przeciwnika, rywalizuję z przyrodą i szybkością – obrazuje.
Norbert Nowicki początkowo nie wiązał przyszłości ze sportowym paralotniarstwem. – Chciałem zostać instruktorem, ale żeby zdobyć papiery, musiałem wziąć udział
w zawodach. Pojechałem do Pisza i… wygrałem. Tam wypatrzył mnie trener kadry narodowej. Pół roku później zostałem wicemistrzem Polski – przytacza wydarzenia z czerwca ubiegłego roku.
Dzisiaj jest jednym z nielicznych zawodników na świecie, którzy startują z pasażerem „z nóg”, kiedy większość wybiera
start na wózku. – Nikt tego nie robi na co dzień, bo i nikt sobie z tym nie radzi – tłumaczy. Zaczął analizować każdy element startu i zachowania pasażerów. Wprawę złapał po żmudnym treningu.

„My z kolegą, często wędrujemy w powietrzu samolotami. A pani? Jak się czuje, pani Regino, w powietrzu?” *
Każdy jest inny. Różnią się pod względem siły wiatru, temperatury, wysokości, a także samopoczucia. Nie zmienia się tylko jedno: zawsze sprawia przyjemność. To lot.
– Który skok zapamiętałem szczególnie? – powtarza zadane mu pytanie Jarzyn Andrew. – A które dziecko mama kocha najbardziej? – odbija retorycznym pytaniem.
Po chwili jednak wybrał: – Tysięczny skok mojego kolegi, który wykonaliśmy w Dubaju nad sztuczną wyspą w kształcie palmy.
Jarzyn Andrew skacze w Skydive Dubaj, jednej z najbardziej elitarnych sekcji spadochroniarskich na świecie.
Odczucia ze skoków próbuje przemycić Oskar: – Sam lot to medytacja. Dwie minuty totalnej koncentracji. Ale pozostają po nim silne emocje. Pasja jest dla mnie bardzo ważna i stanowi nieodłączny element mojego życia.
Marzy mi się skok z klifu w wingsuicie, ale wymaga to setek skoków i wielu godzin przygotowań oraz planowania.
Jest takie miejsce we Francji – Brévent w Chamonix – w którym skacze się z kilku tysięcy metrów i leci wzdłuż terenu nad linią drzew. To jest coś, co – mam nadzieję – uda mi się kiedyś spełnić.

Krzysztof Łuniewski podkreśla nieprzewidywalność lotów. – To nie jest jak kierowanie samochodem. Nie jedzie się po torze, po którym wiesz, czego spodziewać się za zakrętem. Wykonałem tysiące lotów, ale nie ma dnia ani lotu, które byłyby takie same – przekonuje.
– Wingsuit czy base jumping na pewno jest niebezpieczny – przyznaje Oskar Wojciechowicz. – Jednak niebezpieczna jest także szybka jazda motocyklem. Wszystko trzeba robić
z głową. Motocyklowego porównania nie użył przypadkowo. Jest utytułowanym motocrossowcem (czterokrotnie zdobywał Puchar Polski oraz wicemistrza Polski, reprezentant Polski na mistrzostwach Europy), a to „kosztuje” wiele połamanych kości. W rodzinie Wojciechowiczów podejmuje się różne wyzwania – adrenalinę mają więc w genach (ojciec np. pół roku temu wrócił z prawie czteromiesięcznej wyprawy motocyklowej przez obydwie Ameryki). Mimo to Oskar ciągle uświadamia najbliższych i przygotowuje do swoich planów. – Udowadniam, że się do tego rzetelnie przygotowuję i nie robię niczego na wariata – zaznacza.
Basejumperzy to ludzie z różnych środowisk, często freelancerzy, potrafiący wygospodarować czas na tą niecodzienną pasję. Są to często alpiniści, paragliderzy, kontrolerzy lotów, informatycy, żołnierze jednostek specjalnych, doświadczeni spadochroniarze, managerowie. Łączy nas jedno – umiejętność dokładnego analizowania danych, planowania i konsekwentnej realizacji założeń. Tu nie ma miejsca na przypadek czy ułańską fantazję. To, co oglądamy na Youtube, zazwyczaj poprzedzone jest wieloma godzinami spędzonymi wyłącznie na przygotowaniach.

„– No i jak tam było w tym niebie? Coście tam robili? – Panie, ludzkim głosem nie można na to odpowiedzieć. Panie, trzeba tam być i zobaczyć. Potęga! Potęga, panie! Jak pragnę Boga! Piękny jest nasz kraj z lotu ptaka!”*
Ale nie da się uniknąć lęku najbliższych, gdy jest się kilka tysięcy metrów nad ziemią. – Niestety, jeśli szybownictwo pokazują w telewizji, to raczej przy okazji jakiegoś wypadku – zauważa Krzysztof Łuniewski.
Jak więc żona ma siedzieć bez nerwów w domu? Tak było podczas ostatnich zawodów w Stalowej Woli. Pierwszy dzień i już w mediach trąbią o rozbiciu szybowca. Na szczęście podano wiek pilota, więc żona odetchnęła z ulgą.
– Choć z drugiej strony, gdy tylko widzi na niebie cumulusy, dziwi się, że nie latam – wtrąca Łuniewski.
Ale sam już myśli o kołowaniu do bazy: – Na przelatanie 250 godzin rocznie należy przeznaczyć średnio 3-4 miesiące. Nie jestem już młody, myślę o kończeniu kariery zawodniczej, bo lotnictwo bardzo męczy – jeśli chcesz polatać kilka godzin, musisz poświęcić temu cały dzień – przelicza.
Tylko co ze sobą zrobić, kiedy w zaciszu swoich czterech ścian siedzi się niczym ptak w klatce?
Norbert Nowicki, kiedy tylko pogoda pozwala, lata od rana do wieczora. – A gdy nie latam, bo pada lub nie ma odpowiedniego wiatru, siedzę w domu i cierpię – nie kryje. – Więc w myślach układam plan kolejnego lotu.

Tekst: Ita Skwarczyńska
Obraz: archiwum bohaterów

* Wszystkie śródtytuły są cytatami z filmu „Wniebowzięci” z 1973 roku w reż. Andrzeja Kondratiuka. W rolach głównych Zdzisław Maklakiewicz i Jan Himilsbach.