Kiedyś mówili na nią Izydor, dzisiaj – Miss Fortuna. Potrzebowała kilku lat, aby uwierzyć w swój potencjał. Izabella Krzan, Miss Polonia 2016, w przerwach nagrań dla programów TVP, wpada do rodzinnego Olsztyna. Na spotkanie w centrum handlowym przyszła z zakupami z odzieżowych sieciówek i… rurką z kremem.

MADE IN: Nie jesteś na diecie?

Izabella Krzan: A powinnam? Ważę trzy kilo mniej niż podczas wygranego finału Miss Polonia 2016. Wówczas zaliczyłam swój rekord wagowy. Nie unikam słodyczy, lubię fast foody i słynę wśród znajomych z tego, że kiedy wracamy w nocy np. z klubu, ciągnę ich do otwartych barów coś przekąsić. Ale 69 kilo podane wśród moich wymiarów przez Wikipedię to lekka przesada.

Pozazdrościć genów.

Fakt, geny mam dobre, metabolizm też, więc póki co, obce mi są wyrzeczenia. Ale nie zawsze moje ciało było dla mnie powodem do dumy. Jako nastolatka miałam problemy z samoakceptacją. Głównie z powodu wzrostu, zawsze byłam najwyższa wśród koleżanek, części kolegów. Rosłam wyjątkowo szybko, ucierpiała na tym skóra, płuca i kręgosłup, który nie nadążał za resztą. Dodatkowym obciążeniem był taniec towarzyski, który trenowałam, bo tańce standardowe to przede wszystkim nienaturalnie wygięte na parkiecie ciało. Do dzisiaj płacę za to zdrowiem. Czasami żartuję, że jako 24-latka zachowuję się jak kobieta w słusznym wieku, bo po hotelach jeżdżę z własną poduszką i unikam na co dzień obcasów. Ale nauczyłam się kochać swoje rozstępy, a jak boli kręgosłup – idę na masaż.

Tytuł Miss Polonia odmienił poczucie własnej wartości?

To był kilkuletni proces. Podczas udziału w wyborach jeszcze ze sobą walczyłam, wbrew pozorom nie miałam pewności siebie. Pokutowały pozostałości po czasach szkolnych. Pierwsze próby pracy w modelingu czasem kończyły się sugestią, że powinnam zrobić korektę nosa, albo schudnąć do wymiarów nieosiągalnych przy moim wzroście. Na szczęście zawsze mam przy sobie rodziców, którzy wierzą we mnie, motywują i wspierają. To oni mi mówili: „Iza, możesz wszystko”. Ale ja i tak długo nie potrafiłam w to uwierzyć.

A teraz wierzysz?

Od dziecka marzyłam o pracy telewizyjnej prezenterki. Pomyślałam, że konkurs miss może być przepustką do świata mediów, drogą na skróty. I po wygranej błyskawicznie pojawiła się propozycja z TVP. Wiedziałam, że jeśli widzowie mnie polubią, zostanę w niej na dłużej. I tak się stało. Jestem przykładem, że marzenia trzeba konkretyzować, trzymać się planu, nawet jeśli w środku czyha lęk i niepewność.

Dlaczego wybrałaś studia ekonomiczne?

Większość rodziny pracuje w geodezji, brat też jest umysłem ścisłym. Obecnie zajmuje się prowadzeniem zajęć na UWM, na Wydziale Geodezji, a dodatkowo realizuje się jako trener personalny i trener AZS UWM w Kortowie. Zawsze byłam przekonana, że nie mam głowy do matematyki, ale kiedy zaczęłam przygotowywać się do matury, dał o sobie znać gen rodzinny. Kiedy coś nam wychodzi, dostajemy motywacji, stąd pomysł, aby iść na studia do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. W liceum łapałam się różnych pomysłów na życie, próbowałam kariery sportowej, grałam w kadrze wojewódzkiej w siatkówkę, zaliczyłam nawet epizod w rzucie oszczepem. No i tańczyłam. A dodatkowo, w środku ciągle kiełkowała fascynacja sceną, kamerą.

Stąd udział w kilku konkursach piękności?

Nie lubię tego określenia, bo bardzo ogranicza. Na wielu etapach życia musiałam udowadniać, że moja wygrana nie jest jedynie zasługą wyglądu. Mam niewyparzony język i przy każdej próbie powielania przez jakiegoś faceta żałosnej teorii „kobieta jest albo ładna, albo mądra”, uruchamia się we mnie zadziorna część Izy. Zawsze byłam typem chłopczycy, łatwiej zawierałam przyjaźnie z płcią męską. Nawet w drużynie siatkarskiej trener mówił do mnie „Izydor”. Dzisiaj już rzadko polemizuję z ludźmi, bo wiem, że posługiwanie się stereotypami to domena niespełnionych ludzi. Kiedy słyszę komplement od kobiety, wiem, że sama jest szczęśliwa. A jak krytykę – zapewne walczy z własnymi brakami. Więc ją z nimi zostawiam i nie brnę w dalsze dyskusje. 

Hejtu na twoich profilach nie zauważyłam.

Oj, ten chyba żadnej z osób publicznych nie omija. Kobiety zarzucają mi np. że się słabo poruszam, jestem sztywna w programach telewizyjnych. Co jak co, ale po latach spędzonych na parkiecie, zdobyciu międzynarodowej klasy tanecznej „A” w standardowych i „B” w latynoamerykańskich, myślę, że w tej kwestii nie mam zaległości. Internet to okazja, aby wywalić bezkarnie własne frustracje. A jeśli chce się być osobą medialną, trzeba nauczyć się uśmiechem odpowiadać na hejt, bo nic bardziej nie szokuje, jak odpowiedź serdecznością na falę zła. 

Przerwałaś studia, aby poświecić się karierze?

Zrobiłam licencjat z ekonomii, a potem zaczęły się nagrania od rana do nocy w TVP i nie dałam rady. Kiedy wchodzę do studia, realizujemy za jednym zamachem cztery odcinki „Koła Fortuny”, wracam do domu po 12 godzinach pracy. Nie mam czasu nawet, żeby odebrać przesyłkę z poczty, a co dopiero siedzieć na wykładach. Potem przez parę miesięcy mam wolne od telewizji, w międzyczasie łapię zlecenia modelingowe, prowadzę imprezy. Nie skreśliłam jednak nauki, myślę że zrobię magisterkę, ale już raczej na kierunku dziennikarskim. Póki co ekonomia przydaje mi się w życiu codziennym, więc na pewno nie żałuję, że podjęłam się tego kierunku. 

Dobrze się czujesz w światłach jupiterów?

Tak, nie czuję nawet zbytnio stresu kiedy występuję na żywo przed kamerą. Prowadziłam już sylwestra dla milionów widzów, dałam się ponieść pozytywnej energii tłumu i bawiłam się jak nigdy dotąd. Praca na antenie wymaga ogromnej elastyczności i aktorskich umiejętności. Czasem mam zły dzień, dramat w głowie, a przed kamerą trzeba udawać. W takich chwilach bardzo pomaga wsparcie otoczenia. Mam szczęście, że prowadzę program z Rafałem Brzozowskim, bo udało nam się zbudować prawdziwą, kumplowską relację. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć, tak jak i on na mnie, więc w chwilach słabości wyciągamy do siebie pomocną dłoń. Reszta moich prawdziwych przyjaciół jest spoza mediów, najczęściej znamy się ze szkoły i studiów, albo z konkursów miss, bo z nich również można wyciągnąć szczere relacje. 

Jaką oglądalność ma wasz program?

Około dwóch-trzech milionów widzów, czyli 15-20 proc. oglądalności, co daje najlepszy wynik w popołudniowym paśmie godzinowym. Koło Fortuny odnosi ogromny sukces, co jest dla nas prawdziwym powodem do dumy, bo odtworzyć format z równie dużym sukcesem jak przed laty,  jest nie lada wyzwaniem. Podczas nagrań często zdarzają się sytuacje, które doprowadzają nas do łez, tych ze wzruszenia, ale częściej po prostu ze śmiechu. Oprócz wpadek z błędnie podanymi hasłami, były też sytuacje kiedy np. ja spadłam ze schodka prosto pod nogi Rafała. Rzecz jasna, musieliśmy to wyciąć, choć nie była akurat to moja inicjatywa. Co jak co, ale umiem się śmiać z siebie. 

Audytorium w internecie też masz spore – 120 tys. obserwatorów tylko na Instagramie.

Nigdy nie korzystałam z kursów jak kreować swój wizerunek w internecie, staram się być jak najbardziej naturalna. Wrzucam fotki kiedy jestem w fajnym miejscu i czuję się dobrze – często z Olsztyna podczas wizyt w rodzinnym domu. Inspiruję, aby dbać o siebie, korzystać z natury, podróżować. Nie nadużywam hasztagów czy innych sztuczek, aby nabijać sobie sztucznie liczbę followersów.

Które fotki dostają największą ilość lajków?

Ponad 20 tys. zbierają oczywiście te, które pokazują „więcej” – w strojach kąpielowych, z sesji modelingowych, w których jestem w bieliźnie. Coraz częściej pokazuję się bez makijażu, bardzo podoba mi się trend „less is more” stawiający na subtelność, naturalność. Pokazuję się w piżamie czy szlafroku, dzielę migawkami ze swojej codzienności, przemycam ulubione produkty – bo to część mojej pracy. Zaakceptowałam różne wersje siebie, nie tylko tą idealną, w makijażu i nienagannej stylówce. Jestem z tego dumna, bo mając świadomość, że portale plotkarskie tylko czekają na twoje potknięcie, trzeba nauczyć się dystansu. Ostrożnie piszę też o prywatnych sprawach, by prasie brukowej nie dostarczać okazji do manipulacji informacjami.

Dała ci w kość prasa?

W listopadzie rozstałam się z chłopakiem, wystarczył komunikat „między wierszami” na Instagramie, aby plotkarką prasę obiegła ta wiadomość. Nie jest mi to do niczego potrzebne, więc uczę się na błędach. Jak się pojawi facet w moim życiu, sama go najpierw sprawdzę, zanim zakomunikuję światu. Póki co, jestem szczęśliwą singielką, więc nie bardzo jest o czym pisać.

To dobra wiadomość dla męskiej części populacji.

Wyrosłam już z przekonania, że tylko związek z facetem może dać mi szczęście, kocham swoje życie takie jakie jest. Spełniam się na innych polach, widać na prawdziwą miłość jeszcze nie przyszedł czas i czekam na nią już bez ciśnienia. Kiedyś nie brałam pod uwagę np. niższego partnera, dzisiaj cenię przede wszystkim mentalną dojrzałość. Chociaż chyba każda kobieta chciałaby, aby facet mógł ją pocałować w czoło bez stawania na palcach… Jakiś czas temu w klubie podszedł do mnie mężczyzna wzrostu około 160 cm w stanie upojenia. „Pewnie facetom przeszkadza, że jesteś taka wysoka? Mi nie przeszkadza” – usłyszałam z dołu. I choć podziwiam za odwagę, kulturalnie odpowiedziałam: „a szkoda”.

Czym mężczyzna może cię uwieść?

Błyskotliwością. Moje związki zazwyczaj zaczynały się w internecie – takie mamy czasy. Komentarzy pojawia się mnóstwo pod moimi postami, ale zazwyczaj są w stylu „ale jesteś ładna”, za które oczywiście dziękuję. Ale zdarzają się też na przykład prośby, abym wysłała swoją bieliznę. Te ignoruję, śmiejąc się pod nosem. Parę razy zdarzył się wpis, który mnie zaintrygował i zaowocował dłuższą znajomością. Ale dopiero przy bliższym poznaniu okazuje się z jakim typem mężczyzny mam do czynienia, bo często maska przybierana w internecie nie ma kompletnie nic wspólnego z prawdziwym życiem. 

Zabierasz swoich przyjaciół na Warmię?

Mają swoje rodziny i obowiązki, więc szukamy zazwyczaj czegoś bliżej, na szybko. Mamy na przykład ulubione miejsce w rezerwacie nad Wisłą. Zwykły chillout na piasku w otoczeniu natury. Jak tylko mam wolne parę godzin, pakuję ich do swojego sporego samochodu i urywamy się za miasto. W szkole średniej i podczas studiów byłam grzeczną dziewczynką, zero imprez, zabawy. Teraz nadrabiam zaległości towarzyskie, choć cały czas z rozsądkiem. I nie mam tu na myśli pokazywania się na tzw. ściankach od których raczej stronię. Moje mieszkanie na warszawskiej Woli jest zawsze pełne ludzi. Razem jemy, oglądamy filmy i planujemy podróże. Każdego miesiąca zaliczamy jakiś trip – do europejskich stolic czy nad ciepłe morze.

Masz już własne mieszkanie?

To był mój pierwszy cel po przyjeździe do Warszawy – poczucie bezpieczeństwa we własnym kącie. Kupiłam je z pomocą rodziców. To oni zawsze powtarzali: „nawet jeśli wyjdziesz za milionera, musisz mieć własne mieszkanie”. Marzy mi się, aby za parę lat kupić dom w okolicach Olsztyna, albo pod Warszawą, jeśli praca nie pozwoli na powrót w rodzinne strony, gdzie będę mieszkać z mężem-ziomkiem, trójką dzieci, psami i kotem.

Gdzie póki co można cię spotkać w Olsztynie?

Jak wpadam na weekendy, jestem raczej domatorką, odwiedzam czasem znajomych. Zawsze muszę odwiedzić naszą plaże miejską i posiedzieć chwilę w przyjeziornych knajpach. Wychowałam się na Pieczewie, w okolicach poligonu, lasu i przez dziecięce lata to właśnie tam szwendałam się z koleżankami i kolegami robiąc dużo nierozsądnych rzeczy. Nie było drzewa, na które Izka się nie wdrapała.

Nie ciągnęło cię, aby po konkursach spróbować sił za granicą?

Kiedy miałam wziąć udział w wyborach Miss Universe na Filipinach, powiedziałam rodzinie, że jak wejdę do pierwszej trójki to postaram się spaść ze sceny. Tak na wszelki wypadek, bo wygrana wiązałaby się z rozstaniem z Polską. Nigdy mnie to nie kręciło, odmówiłam pracy w agencji modelek w Nowym Jorku. Pozowanie do zdjęć od rana do nocy wydawało mi się nudne. Chciałam być twarzą polskiej telewizji i już.

A Playboy się o ciebie upomniał?

Tak, udzieliłam redakcji wywiadu, ale sesji rozbieranej odmówiłam. I nie żałuję. To co mam zakryte pod bielizną, zostawiam dla osób wybranych, a nie całej Polski. Może to staroświeckie podejście, ale mimo młodego wieku mam chyba dojrzałą duszę. Kostium kąpielowy to maksimum, który potrafię pokazać innym, nawet przed pokazaniem się w bieliźnie mam opory.

Komu jeszcze odmówiłaś?

Z bólem odmówiłam udziału w „Tańcu z gwiazdami”, chociaż chętnie wróciłabym do wspomnień z dzieciństwa, kiedy trenowałam w szkole Iwony Pavlović. Ale producenci „Koła Fortuny” zaufali mi dwa lata temu, kiedy byłam 22-letnim nieopierzonym stworzeniem, więc czułabym się nie fair udając się bez zgody do innych stacji. Przekładam relacje z ludźmi nad karierę. Odmawiam też np. współpracy markom odzieżowym z którymi mi nie po drodze, nie są w moim stylu. Asertywności też musiałam się nauczyć, bo przez wiele lat robiłam rzeczy na które kompletnie nie miałam ochoty, ale nie chciałam nikogo zranić, nie myśląc jednocześnie o sobie. Robię wyjątki tylko dla znajomych, którzy prowadzą jakąś działalność i potrzebują wsparcia reklamowego, bo wiem, że promowanie w internecie, może znacznie pomóc. 

Ile masz szaf z ciuchami?

Ze trzy spore, ale zaczynam walczyć z konsumpcjonizmem. Co pół roku robię czystkę i rozdaję ciuchy znajomym, rodzinie. Mój „must have” to kurtka ramoneska, sportowe buty – tych się nie pozbywam. Zakupy to przyjemność, ale i pewien wymóg narzucony przez media społecznościowe. Jeśli kilka razy wystąpisz na Instagramie w tej samej stylizacji – ludzie od razu ci to wytkną. Nie mam łatwo z dobraniem dla siebie rozmiaru, np. spodnie dobre w pasie, często są na mnie za krótkie. Kończy się na fasonach ovesize, bo wykraczam poza tradycyjne S-XL. Dlatego mam plan, aby stworzyć własną markę odzieżową, niekoniecznie z typowymi rozmiarami z sieciówek.

Biznes pod własnym nazwiskiem?

Daję sobie jeszcze 10 lat na dotychczasowy, intensywny tryb pracy w mediach. Wiem też, że praca w telewizji może się skończyć z dnia na dzień. Dlatego mam już plan B, pracuję z przyjaciółką, również byłą miss, nad marką kostiumów kąpielowych i bielizny. Tych akurat nigdy nie mam zbyt wiele w szafie. Na razie tworzymy projekty w zaciszu domowym, za jakiś czas powstanie sklep internetowy, a jak się przyjmie – również salon stacjonarny. I będą tam również nietypowe rozmiary. Chciałabym, aby moja marka pozwoliła każdej kobiecie poczuć się dobrze w swoim ciele, skoro sama długo wychodziłam z kompleksów.

Jakiś rodzaj misji?

Obserwuję swoje otoczenie, coraz więcej moich rówieśniczek zachodzi w ciążę i widzę często, jak przestają o siebie dbać. Wpadają w pułapkę, że najważniejsze są potrzeby dziecka i partnera. Opierniczam swoje koleżanki kiedy widzę je kolejny dzień w wyciągniętych dresach, bez makijażu czy nieumytych włosach. Oczywiście, ktoś pomyśli, że łatwo mi tak mówić, nie wiedząc jak to jest być mamą. Ale nie mówię tego, aby komuś uprzykrzyć w ten sposób życie, wręcz przeciwnie. Jeśli nauczymy się walczyć o same siebie, robiąc nawet drobne czynności tylko dla nas np. maseczkę wieczorem, wyjdziemy czasami same z przyjaciółką do kina, czy wyskoczymy do fryzjera, poczujemy się znacznie lepiej! Inaczej, przestaniemy rozkwitać, a zaczniemy się wpędzać w kompleksy i depresje. Często zabieram kumpele na basen, do sauny, namawiam na kursy tańca, które dają wyrzut endorfin i same przyznają, że poczuły się lepiej. Wracają do domu uśmiechnięte z podwójną siłą. Próbuję inspirować do tego, aby pamiętały o sobie. Po swoich doświadczeniach wiem, że najważniejsza jest relacja z samym sobą. Bez samoakceptacji nie damy pełni szczęścia naszym najbliższym. Udany związek to spotkanie dwóch całości, a nie dwóch połówek, takie jest moje zdanie. A do tego potrzeba dużo szacunku i czułości dla samej siebie, dopiero wtedy roztaczamy pozytywną aurę i przyciągamy innych. Wiele nocy przepłakałam w poduszkę zanim to zrozumiałam, ale było warto.

Jesteś gotowa, aby motywować inne kobiety?

To jeden z pomysłów, które chciałabym w przyszłości rozwinąć. Dostaję wiele maili od młodych dziewczyn, które proszą mnie o rady dotyczące np. ponadprzeciętnego wzrostu, pracy w modelingu. Nie jestem autorytetem, aby przemawiać do dojrzałych kobiet, ale warsztaty dla swoich rówieśniczek mogłabym prowadzić. Np. na temat tego, że warto dokonywać zwrotów akcji w kwestii zawodowej. Wiem z doświadczenia znajomych czy mojej mamy, że pracę w której nie jesteśmy spełnieni, powinno się zmienić. Drugi mój pomysł to kampania społeczna dotycząca pierwszej pomocy.

A skąd ten pomysł?

Dwa lata temu umarł mi na rękach nieznajomy człowiek. Osunął się na mnie w kolejce na poczcie. Jako jedyna w tłumie desperacko próbowałam mu pomóc, zrobić masaż serca. Mimo próśb nikt nie odważył się podejść i mnie wesprzeć. No i nie udało się. Ta trauma otworzyła mi oczy, że dopiero w kryzysowych sytuacjach okazuje się, jak bardzo nieporadni jesteśmy. A przecież walczymy w takich chwilach o życie, więc bardzo chciałabym coś z tym zrobić. Nic nie dzieje się w naszym życiu przypadkiem. Mam za sobą skrajne, bolesne doświadczenia, ale każde z nich czemuś służy, buduje stabilność emocjonalną i daje nam szanse na lepszą przyszłość. Osiągam z wiekiem coraz większą zgodę na życie takie, jakie jest, ale jeśli dam radę wprowadzać w nim drobne zmiany, aby było lepiej, będę do tego dążyć. Koledzy z pracy mówią na mnie „miss fortuna” i ja też uważam się już dzisiaj za prawdziwą szczęściarę. Los dał mi więcej niż wielu innym ludziom, więc czuję, że jestem coś winna światu.

Rozmawiała: Beata Waś, obraz: Piotr Ratuszyński

Stylizacja fryzury: Strefa Metamorfoz Izabela Ambroziak