Lidzbarska firma Wenglorz walczy w swojej branży jak champion na ringu. Na krajowego lidera wykreował ją młody i dynamiczny właściciel, który mocny wizerunek firmy buduje właśnie poprzez sporty walki. Jak Piotr Dorosz trenuje w biznesie?

Made in: Lubisz adrenalinę?
Piotr Dorosz: Niestety z dwóch powodów musiałem ją ograniczyć: rodziny i wielkości firmy. Mam trójkę dzieci i nie chciałbym kłaść na szali życia, które oparte jest na moim. Mam teraz podarowany skok ze spadochronem, z którego świadomie rezygnuję. Jeszcze pięć lat temu skoczyłbym pięć razy z rzędu. Ale jak sobie pomyślę, że miałbym zostawić 250 ludzi bez szefa, to nie chcę, żeby osoby, które mi zaufały, podpisały ze mną umowy i wzięły kredyty, miały tąpnięcie w życiu, bo ich szefowi zachciało się skoczyć ze spadochronem. Ujście adrenaliny przekuwam na biznes. Dużych wrażeń dostarcza mi firma, którą agresywnie rozwijamy. To zastępstwo ryzyka i fanu, które dają sport. Poza tym firma działa też prospołecznie, organizuje gale sportowe czy dzień dziecka i to też jest adrenalina. Co tydzień wściekam się, że kolejny raz podjąłem to wyzwanie, ale już dzień po jestem szczęśliwy, że to zrobiłem.
Czyli jak po skoku ze spadochronem, tyle że bezpieczniej.

Biznes przekładasz na nutę sportową?
Od początku przekładam to jak na jedną drużynę.
Mam wytypowanych w firmie liderów, od których, zresztą jak i od wszystkich pozostałych pracowników, wymagam uczciwości i dotrzymywania słowa. To u mnie święte. I tak wspólnie idziemy do jednego celu, podpierając się trzema zasadami: po pierwsze – każdy team jest tak mocny, jak jego najsłabsze ogniwo; po drugie – nie ma u nas żadnych granic; i po trzecie – wszystko można zdobyć.

Wizytówką firmy stały się gale mieszanych sztuk walki. Na zasadzie: mocna firma, to i mocny wizerunek?
Jak większość chłopaków, tak i mnie w przeszłości ciągnęło do sportów walki. Trenowałem judo, aikido, taekwondo, ale potem przyszły studia, firma, wyjazdy w delegacje, w których jestem ponad 200 dni w roku i sport siadł. Ale odbudowuję to. Mam indywidualnego trenera Pawła Malanowskiego, który skutecznie daje mi w kość. I robi to tak, że chce się do niego wracać na trening.
A sporty walki szczególnie mi się podobają, bo w nich do wszystkiego dochodzisz sam. Wystarczy samozaparcie i odporność psychiczna. I tak samo jest w biznesie. Mój rynek atakują konkurencyjne firmy z zagranicy, ale ja muszę wierzyć w wartość i siłę mojej firmy, tak jak zawodnik w klatce musi wierzyć, że za chwilę rozwali przeciwnika.
Wenglorz organizuje co roku dzień dziecka w Lidzbarku, sponsoruje drużynę siatkówki, klub piłkarski, robi dużą galę sztuk walki. Mógłbym za to kupić apartamenty, motorówki i parę innych zabawek, ale chcę pokazać, że kiedy firma zarabia pieniądze, to może z nich coś oddać dla społeczeństwa, w którym funkcjonuje.

Czego nauczyły Cię gale walk?
Pierwsza, którą zrobiliśmy w Ostródzie, była potężną klapą! Ale po to są przegrane, by potem były wygrane! Nauczyłem się wtedy, jak nie robić gali. Kolejne trzy zrobiliśmy w Uranii. Przy piątej podjąłem wielkie ryzyko, bo zorganizowaliśmy ją w halach produkcyjnych firmy w Lidzbarku Warmińskim. Była ultra droga, bo zatrzymaliśmy produkcję i wywieźliśmy urządzenia. Ale zależało mi na moich pracownikach, by zrobić galę właśnie tam, gdzie oni na co dzień pracują. Wierzę, że tamto wydarzenie coś zmieniło w naszej firmie. Wrześniową galę robimy w hali postawionej na przedzamczu w Lidzbarku. I to też jest wyzwanie. Podobnie jak organizacja dnia dziecka na terenie firmy. Trzeba było uporządkować plac, wywieźć kilkanaście tirów gabarytowego sprzętu. To i koszty, i wyzwania logistyczne. Ale dla dzieci robi się wszystko. One też kiedyś będą dla nas robić wszystko. Jakby każdy z nas dopiął do końca choć pięć ze stu rzeczy, o których pomyślał, jako kraj bylibyśmy dzisiaj w innym miejscu.

Kim jesteś z wykształcenia?
Inżynierem mechanikiem, po studiach magisterskich na wydziale Mechanika i Budowa Maszyn na naszym uniwersytecie.

Też byłeś fighterem, jak w biznesie?
Z czwartego LO pięć razy byłem usuwany za oceny i zachowanie. Ale poradziłem sobie, bo zawsze solidnie przygotowywałem się do egzaminów. Na studiach też. Od drugiego roku aż do końca miałem stypendium naukowe.

W krótkim czasie zbudowałeś wysoką pozycję firmy na rynku krajowym.
To w dużej mierze zasługa mojej żony Agatki, z którą poznaliśmy się, kiedy poszedłem na studia. To ona dopingowała mnie do systematycznej i solidnej pracy na studiach, a po ich skończeniu przekonała, by pracować w firmie u Jej ojca [Wenglorz – przyp. red.]. Początkowo wizja łączenia pracy i rodziny nie podobała mi się, ale w moich oczach firma miała potencjał, tylko trzeba było wybrać z niej dobre rzeczy i umiejętnie rozwinąć. Od 2010 roku można mówić o nowym Wenglorzu, który prowadzimy z żoną, ale zawsze podkreślam, że ja i Wenglorz to twór mojej Agatki.
Takich firm, które w przemyśle paszowym tworzą fabryki od A do Z, u siebie na miejscu, praktycznie w Europie nie ma. W 2012 roku, 20 dni po przejęciu firmy, podpisaliśmy pierwszą umowę na budowę całej fabryki pasz, od projektu technologicznego i budowlanego, przez produkcję konstrukcji i urządzeń, po montaż i uruchomienie. I to dzisiaj jest naszym głównym biznesem.

Mocne wejście. Służbowe Maserati to też kawałek mocnego wizerunku firmy.
W Maserati cenię tradycję. To jest ważne, czy w tej fabryce pracują ludzie od pokoleń, czy części tłoczy bezduszny automat. Bo jeśli w zakładzie pracuje dziadek, ojciec i chcą, żeby pracował tam ich syn czy wnuk, to dla nich firma jest czymś ważnym w ich życiu, czują jej ducha i wiele potrafią jej oddać. U siebie w firmie też to pielęgnuję.
Ja, jak coś robię, to konkretnie. Jak zatrudniam kogoś, to najlepszego dostępnego na rynku. Pracownikom chcę dać jak najlepsze warunki. Jak robię galę, to najlepiej, jak potrafię.
Nie patrzę na koszty, bo one zwrócą się w innej formie.
Podobnie jest z Maserati. W tym roku budujemy pięć fabryk. Jedną np. dla Henryka Stokłosy, który ma pod domem osiem helikopterów. To czym ja mam do niego przyjechać na rozmowy? Przecież nie Pandą na gaz. Ja nie jestem podrzędnym podwykonawcą, tylko partnerem biznesowym.

Jak dobierasz ludzi do swojego najważniejszego składu?
Dobieram fighterów. Osoby, które nie widzą limitów.
Jedni widzą na drodze drzewa, które stwarzają niebezpieczeństwo, a inni drogę, którą się jedzie do celu. Ja mam tych drugich. Mam ludzi, którzy mają kompetencje do spotkań z najbardziej wymagającymi klientami, a naszymi klientami są ludzie z pierwszej setki Forbesa. Wierzę w biznes, w którym obydwie strony są zadowolone, bo tylko wtedy będą do siebie nawzajem wracały.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński, Obraz: Joanna Barchetto

Wenglorz Agata Wenglorz-Dorosz
www.wenglorz.pl
Zakład Produkcyjny: Lidzbark Warmiński, ul. Polna 3
Biuro: Olsztyn, ul. Budowlana 2a