Za oceanem strach wzbudza już samo jej nazwisko. „Jay-jan-check” – mówią nieporadnie Amerykanie. A niech spróbują wymówić: „Joanna Jędrzejczyk, mistrzyni z Olsztyna”. A to i tak może się okazać łatwiejsze, niż odebranie jej kolejnego zwycięstwa. Oto pierwsza w Polsce i trzecia w Europie postać MMA, która wywalczyła pas największej organizacji na świecie. Zobaczmy, w czym tkwi siła tej filigranowej olsztynianki.

Made in: Bolał ten pas?
Joanna Jędrzejczyk: Przygotowania tak, ale”¦ (po krótkim wahaniu) no tak, bolał. Cierpienie jest wpisane w życie sportowców, tym bardziej jeśli chodzi o sporty kontaktowe. Ale sama walka jest takim kolokwium z przygotowań. Jest wierzchołkiem góry lodowej, bo najcięższa praca jest wykonywana podczas treningu. To masa wyrzeczeń – nie tylko moich, moich trenerów i sparingpartnerów – ale też mojego chłopaka, rodziny i przyjaciół, którzy mnie wspierali. Tylko oni wiedzą, ile ten sukces kosztował.

Warto było tyle płacić?
To ukoronowanie mojej całej dwunastoletniej kariery.
Bezcenny sukces do końca życia. Ludzie wiedzą, co to jest MMA, ale generalnie kojarzą to z mordobiciem i najlepiej jeszcze z gangsterką (śmiech). A dla mnie jako sportowca to znaczy tyle, ile złoty krążek igrzysk olimpijskich. I w Stanach tak właśnie byłam traktowana. U nas niestety jeszcze trzeba na to poczekać.

Nie wyglądasz na wojowniczkę. Życie nie jest ringiem?
No nie, ale właściwie życie jest jakąś ciągłą walką. Ludzie widzą liczby, że dostałam bonus 50 tysięcy. To jest właśnie piękne w UFC, najlepszej z federacji, w której, jeśli dajesz z siebie 100 procent, otrzymujesz 200 z powrotem. Doceniają to finansowo, dbają o ciebie. Podróżuje się po całym świecie, śpi się w najlepszych hotelach…

To prawda, ale nikt nie widzi tych lat wstecz, ile w siebie zainwestowałam, tylko końcowy etap wszystkiego. Niestety otoczka jest zupełnie inna.

O czym myślałaś na ostatnim treningu? Jestem gotowa? Zniszczę was?
Tak, że byłam gotowa. Mocno się poświęciłam, był pot, łzy i krew. Ale od kiedy mam kontrakt z UFC, czyli od lipca 2014 roku, nie ma drogi w bok. Gdzieś zawsze były: ten jeden cukierek więcej, kostka czekolady, a tutaj nie. Jestem ukierunkowana na jeden ogromny sukces. Nigdy nie wierzyłam w jakiś amerykański sen. Wiem, że takie coś istnieje, ale nie drogą po trupach, tylko przez sumienną, ciężką pracę.

Dlaczego MMA? Rodzice prowadzą dziewczynki do szkół muzycznych, ciebie wzięli na ring?
Zawsze byłam mocną, aktywną osobą. Mam siostrę bliźniaczkę, która jest spokojniejsza. Jest księgową. Od zawsze nosiłam plecaki za nas dwie. Jeśli były jakieś przepychanki, to ja byłam tą, która nas broniła. Gdzieś ta siła wewnętrzna jest. Ale w domu cenię sobie ciszę i spokój. Lubię otaczać się bliskimi i nie lubię samotności.

Jesteś z rodziny sportowców?
Nie, więc nie miałam impulsu z boku. Rodzice wręcz próbowali przeciągnąć mnie na tę stronę bez sportu. Chcieli zabezpieczyć moją przyszłość, bo widzieli, jak się poświęcam. Nie było z tego pieniędzy, a nawet musiałam dodatkowo pracować, by móc inwestować w siebie.

Po prostu bali się, że gdzieś przegram życie. Zawsze mnie wspierali, ale reagowali, gdy przyszłam z pierwszą śliwką. Mój tata jeszcze jakiś czas temu mówił: „Słuchaj, nie chcę cię wozić na wózku!”. To może niezbyt świeży żart, ale jak to facet – nie umie czasem troski ubrać w słowa. Teraz widzę, jak rodzice są dumni. Po powrocie z walki były łzy wzruszenia. Tak naprawdę to jest sukces mój i moich bliskich.

Ale zaczęłaś sama?
Zawsze brałam udział we wszystkich grach zespołowych w szkole, proszono mnie o to. Miałam dryg do sportu, talent, ale o nim nie wiedziałam. Były chłopak mojej siostry powiedział mi, że są zajęcia ze sztuk walki. Było dużo dziewczyn, spodobało mi się. Zostałam. Od trzech lat jestem pod banderą Arrachionu i to oni są współtwórcami mojego sukcesu w MMA. Z nimi zdobyłam wiele trofeów w muay thai, mistrzostwa świata i Europy.

Znajomi nie byli w szoku?
Sport dużo uczy. Uczy charakteru, buduje nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. To mi w życiu bardzo pomaga, bo chyba odeszli ode mnie ci słabsi ludzie. Ja wiem, że wszystko jest możliwe. Niejednokrotnie były w mojej karierze takie momenty, że rezygnowałam ze sportu, bo nie miałam na to finansów. Ale modliłam się, szczerze wierzyłam, że coś jest po coś, że stało się źle, żeby było dobrze. I tak też się działo. Ale myślę, że często mnie obwiniano: nie masz dla mnie czasu, nie pójdziesz ze mną na piwo, na imprezꔦ Nie chodzę, staję się imprezowym abstynentem. Lubię oczywiście usiąść z lampką wina czy przy drinku ze znajomymi, ale mam na to tylko tydzień raz na pół roku albo na trzy miesiące. To zweryfikowało tych prawdziwych przyjaciół i z tego bardzo się cieszę – że mam ich szczerych i prawdziwych, na dobre i na złe.

Do jakiego ideału dążyłaś? MMA jest młode, to nie koszykówka, gdzie każdy chce być Jordanem.
No, tutaj mamy Mameda Chalidowa. Dla mnie to wielki sportowiec. Był pionierem MMA w Polsce. Często przyglądam się jego pracy i czerpię inspirację. Sama siebie próbuję tak nakręcić, chcę być po prostu lepsza. Przygotowujemy się czasem we trójkę, ja i dwóch chłopaków. Mierzymy wytrzymałość, co naprawdę wymaga podbicia tętna do maksimum. Ćwiczę z pulsometrem, liczę powtórzenia, patrzę na nich i mówię: „No nie, panowie, zachowujecie się jak małe dziewczynki!”. Bo robię to
dużo szybciej.

Zawodowstwo?
Dość szybko zaczęłam walki zawodowe, ale naprawdę jest tak, jak mówi mój kolega: że zawodowstwo jest wtedy, kiedy możesz wyżywić swoją rodzinę. Ja nie dokładam do tego sportu może od trzech lat. Ktoś by powiedział: wariaci. Inwestują kasę, dają się okładać po buzi, kupa siniaków”¦ Ale każdy ma jakieś hobby i jest takim życiowym wariatem.

Dzielisz teraz życie na to przed pasem i po?
I tak, i nie, chociaż Dane White, prezydent federacji, powiedział: „Twoje życie naprawdę się teraz zmieni”.
I czuję tę zmianę. On często daje przykład szwedzkiego zawodnika Alexandra Gustafssona, który w Szwecji jest noszony na rękach. Setki ludzi ogląda jego trening.

Sala musi być zamykana, bo nie może ćwiczyć. I on mówi, że z chłopca w jedną noc stał się dojrzałym mężczyzną. Ja zmiany odczułam zwłaszcza w Stanach. W Polsce jest trochę inaczej. Oczywiście jest spora rzesza ludzi, która mnie rozpoznaje, docenia, jest większe zainteresowanie, ale to wszystko zaraz się skończy. A za oceanem to jest non stop na wysokim poziomie.

Nie chcesz mieć tego na stałe i zostać w USA?
Nie, bo tutaj mam wszystko – rodzinę, bliskich, swoje gniazdko. Mój klub jest bardzo dobry, mam wielu wspaniałych partnerów, którzy mi pomagają. I, jak widać, sukcesy idą za nami. Nie potrzebuję niczego zmieniać. Zatarła się już ta granica. Kiedyś dużo ludzi latało trenować do Stanów. Nie ukrywam, że też wyjadę na dwa, trzy tygodnie, ale tylko na jakiś etap przygotowań, bo jest tam duża różnorodność zawodników. Wiadomo, Ameryka jest ogromna, dużo ludzi
zjeżdża zza granicy i to jest plus. Ale jeśli chodzi o bazę szkoleniową, trenerską, to mamy tutaj wszystko.

Lepiej żyć tutaj, być z bliskimi, promować regionalne firmy, które mnie wspierają. Po prostu prowadzić życie prywatne i zawodowe, a nie być na emigracji.
Tam trzeba budować nowe życie, a ja tego nie chcę.

Jestem rodowitą olsztynianką. Moja mama jest z okolic Prabut, tata z Kurpi. Mówi się, że jeden Kurp to jak półtora komandosa. Więc jak wszyscy słyszą, że mój tata jest z Kurpi, to żartują, że już wiedzą skąd we mnie ten charakter lekkiej zadziory. Jestem charakterna i tyle.

Masz swoje rytuały przed walką?
Tak, to jest modlitwa. Pochodzę z katolickiej rodziny, chodzę co tydzień do kościoła. To mi bardzo pomaga, jestem wdzięczna Bogu za każdy dzień. On jest współtwórcą mnie i mojego sukcesu. Dużo ludzi to neguje.

Z reguły nie czytam komentarzy na swój temat, ale gdzieś przeczytałam, że to jest wstyd, że ja wychodzę z flagą i krzyżem. Bóg kazał rozwijać swoje talenty, a ja to robię. Wykorzystuję to i jestem dumna z tego, że jestem Polką. Chcę każdemu pokazać, kim tak naprawdę jestem i się tego nie wstydzę. Więc przede wszystkim modlitwa – zawsze wtedy czuję wielki spokój. Mówię do trenerów na chwilę przed walką: „Będzie dobrze”. Wychodzę w pełnym spokoju. Oczywiście jest adrenalina, są emocje, ale nie ma stresu.

A kiedy tej adrenaliny jest najwięcej?
Przed ważeniem i po, bo już chce się wyjść i to udowodnić. Ludzie w polskim sporcie zarzucali mi wcześniej, że jestem zbyt pewna siebie, a ja po prostu jestem pewna swego. Wiem, że ciężko pracuję i nie idę na łatwiznę. Nie nabijałam sobie rankingu – jak to się u nas mówi – kelnerkami. Czyli nigdy nie walczyłam z przeciwniczkami dużo słabszymi, tylko wybierałam te nazwiska, przy których byłam typowana na przegraną. Zwyciężałam
i tym zabłysnęłam.

Czym się nakręcasz? Słuchasz heavy metalu czy może Mozarta?
Różnych kawałków, które mnie relaksują. Jestem wychowana w pokoleniu polskiego hip-hopu, rapu. Lubię popowe kawałki, ale raczej nie słucham jakiegoś ciężkiego metalu czy rocka. Nawet po jednej z gali UFC witałam się z gwiazdą Red Hot Chili Peppers i nie wiedziałam, kto to jest… (przez chwilę obraca szklanką). No, ok, jakbym zobaczyła Justina Timberlake”™a, to bym krzyczała jak wariatka.

Zawsze się zastanawiałam, czy w ferworze walki zawodnik słyszy trenera, który ciągle coś do niego krzyczy?
To jest bardzo ważna cecha. Wielu zawodników jej nie posiada i dlatego przegrywają. Ja to słyszę. I od początku słyszałam. Nigdy też nie miałam problemu z otoczką gali. Spekulowano, że mogę się zestresować 17-tysięczną widownią, kamerami. Ale mnie to niesie. Kocham to, bo wiem, że my jesteśmy dla fanów, a fani dla nas. I tak się to koło zamyka.

W jakim stanie psychicznym wracasz? Jak obita piłka? Myślisz o wannie, książce? A może jesteś tak nabuzowana, że chcesz więcej?
Adrenalina i zmęczenie schodzą powoli, z dnia na dzień. Dopiero jak spotykam bliskich, to są łzy wzruszenia.
Może tego nie widać, ale jestem strasznym wrażliwcem. Po tej walce, jak wyszłam już z klatki, nie mogłam uwierzyć, że jest już po. Przechodziłam przez wszystkie procedury – obserwację lekarza, sprawy finansowe, jeden, drugi wywiad dla UFC – i myślałam: „Zaraz wchodzimy do tej klatki, tak?!”. Bo to się dzieje za szybko. Czeka się na to trzy miesiące, potem dwa, jeden, tydzień, kilka dni, a ostatnie godziny trwają tyle, co te całe przygotowania. I później tak nagle jest po wszystkim. Ta walka trwała dziewięć minut! Trzy miesiące ciężkiej pracy, a tak naprawdę dwanaście lat – i to wszystko dla tych dziewięciu minut?! „To nie może być…” – mówiłam.

Piszesz na Facebooku, że nie lubisz się malować. Nie maskujesz siniaków?
Siniaki czasem tak, bo nie zapomnę jak kiedyś, na samym początku, byłam w sklepie i pewna pani wręczyła mi wizytówkę „Ofiary przemocy domowej”. Mówię,
że to nie tak, jak pani myśli. A ona: „Wiem, każda z was się boi. Proszę, weź ją”. Totalny absurd! Lubię czasem fajnie wyglądać. Jak jest okazja, to oczywiście lekko się umaluję. Ale uważam, że to generalnie jest sprzeczne z moją osobowością, bo jestem sportowcem. Codziennie mam dwa treningi, często jeżdżę na nie rowerem.

Tak że sportowy styl ponad wszystko. Lubię dobre dżinsy, kolorowe zegarki i buty. Mam kilkadziesiąt par butów, tak zwanych kicksów. Jordany czy Airmaxy – po prostu to kocham. I jestem stuprocentową kobietą dla siebie i swojego mężczyzny. Oczywiście ubiorę czasem kieckę na specjalną okazję, ale z niesportowym stylem życia nie jest mi po drodze. Nie raz widziałam dziewczyny trenujące z tipsami i z umalowanymi rzęsami, a później wyglądały jak pieski z workami pod oczami. Make-up nie jest tu wskazany, można nabawić się zapalenia spojówek.

Siedzi w tobie jeszcze taka dziewczęca wrażliwość? Ponoć masz pościel z Kubusiem Puchatkiem.
No mam, mam (śmiech). Mam też Myszkę Miki. Lubię takie klimaty, chyba każda z nas to lubi. Każdy jest gdzieś dzieckiem, każda z nas pozostaje małą kobietką.

Przyznaj, faceci zgrywają się przy tobie? Nadymają klaty, napinają bicepsy?
(Głosem niby Hardkorowy Koksu – kulturysty, gwiazdy YouTube”™a i programu „Nie ma lipy”) „Noo, ja trenowałem, boks to była moja mocna strona” albo coś. Czasem tak jest, ale mnie to nie rusza. Żebym chociaż była dziewczyną, przy której musi być jakiś wielki, muskularny facet”¦ Ale ja się cieszę, że mój Przemek jest wysportowanym, szczupłym chłopakiem i takich właśnie lubię. Do tego jest mega przystojny (pojawia się błysk w oku). Świetnie się dobraliśmy. Moja babcia, która zmarła dwa miesiące temu, często mówiła, że jesteśmy jak rodzeństwo. Dzielimy jakieś pasje, Przemek był piłkarzem w niższej lidze, ale zrezygnował. Uszanowałam to. Poznaliśmy się zresztą na studiach wychowania fizycznego.

A stanęłaś kiedyś w obronie faceta? Tak zwyczajnie, na ulicy?
Jeszcze w szkole. Mieliśmy w gimnazjum takiego chłopaka, którego przedrzeźniali, że zachowuje się jak dziewczyna. Przezywali go „Krysia”. Próbowali go zbić.
Obstąpiło go kilkunastu chłopaków na korytarzu. Żaden z nauczycieli nie zareagował, więc wparowałam w środek tego kółka i wyjęłam go stamtąd. Później dostałam pochwałę od dyrektorki.

Zapytam jak kobieta kobietę: nie boisz się, że kiedyś złamią ci nos?
To jest wpisane w ryzyko. Dzięki Bogu przez tyle lat nie miałam poważnej kontuzji. Ale ile wypadków czyha na ulicy – samochód może nas potrącić, można się wywrócić.

Dziś jestem zdrowa, jutro może poważnie zachoruję. Trzeba brać życie takim, jakim jest i starać się zrobić każdy dzień piękniejszym od poprzedniego. Na początku nie chciałam przejść do MMA ze względu na te poddania, wykręcanie rąk, dźwignie na ręce, których konsekwencje mogą być bardzo poważne. I kalafiory.

Kalafiory?!
Pęka ci chrząstka ucha, robi się bardzo brzydka. Można zobaczyć chłopaków z wylanymi uszami, które wyglądają jak u ogrów. Potrzebna jest operacja. Kiedyś sprawdzałam nawet, ile kosztuje i pomyślałam: kurde, ja nawet na operację nie zarobię! Tak było przy początkach, ale zdecydowałam się na to. Zakładam nauszniki, jest ok. Bardziej boję się tych kalafiorów niż złamanego nosa.

Tego nawet nie czuje się w walce, a jak później lekarz odpowiednio zareaguje, to nic nie widać. Ale ryzyko jest wpisane. Pracujemy na różnych płaszczyznach: stójka, czyli boks, kopnięcia, schodzimy do dołu, często kolano może uciec. To są poważne kontuzje, które mogą wykluczyć na jakiś czas lub nawet na stałe. Ja staram się po prostu edukować i być jak najbardziej świadoma swego ciała.

Będziesz bronić pasa. Już wiesz jak to zrobić?
Jak zeszłam z oktagonu, to powiedziałam trenerowi: „Spełniliśmy marzenie, zrobiliśmy to, co chcieliśmy, ale czas trenować jeszcze ciężej”. A on mi: „To jest właśnie to, co w tobie lubię”. Mogę mieć czas dla mediów, dla fanów, ale nikt mnie później nie rozliczy z tego, ilu wywiadów udzieliłam i ile autografów rozdałam. Teraz każdy będzie chciał mi ten tytuł odebrać, a ja muszę po prostu uciekać.

Rozmawiała: Katarzyna Sosnowska-Rama
Obraz: Joanna Barchetto
Make up: Danuta Śmigielska