Jego życiorys to materiał na film. Film o tułaczce, rozstaniach i pasji, która daje radość i sens życia. Malarz Alfons Kułakowski ma 87 lat i przejechał tysiące kilometrów, aby osiąść na Mazurach. I jak twierdzi – jeszcze nie kończy podróży.

Na stole w salonie chleb i miód. Pan Alfons częstuje nas ciemną czekoladą i katalogiem z najnowszej wystawy. Opowiada o życiu, a potem prowadzi do pracowni na poddaszu. Trzy sztalugi, setki obrazów na ścianach, w tym część nadpalona. Otwiera pożółkłe listy, czyta nam po rosyjsku wiersze od przyjaciela artysty z Samary, pokazuje jego surrealistyczne, nasączone erotyzmem rysunki i uśmiecha się pod nosem. Z błyskiem w oku przedstawia projekt nowego domu w Łupstychu. W Witoszewie na Pojezierzu Iławskim, gdzie jeszcze do niedawna mieszkał ze starszym o trzy lata bratem Mieczysławem (wprowadził się właśnie do Domu Seniora „Młodzi Duchem” w Biesalu), brakuje mu przyjaciół i dobrej kuchni. „Zapraszam do nowego domu, zjemy coś dobrego, a może nawet podaruję wam jakiś obrazek” – zachęca nas po polsku, ze wschodnim zaśpiewem.

Przez 87 lat kilkakrotnie się przeprowadzał: Ukraina-Syberia-Kazachstan-Polska. Po wojnie ukończył uczelnię malarską w Ałma Acie. Ze sztuki utrzymuje się całe życie, pamięta każdy z tysięcy obrazów, które namalował. W pożarze który wybuchł pięć lat temu w jego domu, spłonęło ich ponad pięć tysięcy. Jego krajobrazy nasycone mocnymi kolorami i światłem, znajdują się w prywatnych zbiorach w Polsce, USA, Korei Południowej, Japonii, Finlandii i na Węgrzech. Obrazy sprzedaje tylko wybranym. Jak ktoś się targuje, odsyła z kwitkiem.

Made In: Poproszę o receptę na długowieczność.
Alfons Kułakowski: Trzeba znaleźć w życiu radość. Dla mnie tą radością jest malarstwo, ale każdy ma w sobie coś, co może sprawiać, że rano chce się wstawać z łóżka. Warto odszukać w sobie jakiś talent artystyczny. Bo sztuka znajduje się w połowie drogi między Bogiem, a człowiekiem.

Ten kto tworzy ma bliżej do nieba?
Tak, ale to duża odpowiedzialność, bo artysta tworzy nie tylko dla siebie. Talent to dar od Boga i trzeba nie tylko stale nad nim pracować, ale też dzielić się nim z innymi. Za to wtedy jest się coraz bliżej szczęścia.

To musi być pan szczęśliwy malując ponad 80 lat.
Pasja pomogła mi przetrwać najgorsze momenty w życiu. Dzięki niej wszędzie czuję się jak w domu, wystarczy, że mam farby, sztalugę i pędzle. Nawet łóżka nie potrzebuję. Dopiero tu, na mazurskiej wsi, zacząłem spać na normalnym łóżku, wcześniej były jakieś prowizorki. W czasie podróży nocuję w swoim samochodzie kempingowym, o którym przez lata marzyłem mieszkając na Wschodzie. Wożę w nim wszystko co potrzebne do życia. Jest nawet lodówka.

Podróże to ucieczka czy poszukiwanie?
Ojczyzną artysty jest cały świat. Nawet w Afryce bym się odnalazł. Przeprowadzki to nowe etapy w życiu, zgłębianie swojej duszy, talentu, szukanie korzeni. Ale samo podróżowanie uważam za stratę czasu, chyba że jadę na swój wernisaż. Jedynie fakt, że w każdej chwili mogę zatrzymać się żeby zrobić szkic pleneru albo rozstawić sztalugę, to dla mnie ogromne szczęście. Krajobraz zmienia się w mgnieniu oka, co sekundę oczarowuje czymś nowym. A ja mam w sobie zachwyt dziecka.

Nie tęskni Pan za Kazachstanem?
Tęsknię za Ałma-Atą. Za jej zapachem, widokiem gór i tamtejszymi jabłkami odmiany aporta. Tam miałem polski dom otwarty dla ludzi, dobre warunki do tworzenia. Ale Polska – moja ziemia obiecana – nie rozczarowała mnie. Spotkałem tu wiele osób, które rozumieją moją sztukę, pomogły mi w trudnych momentach.

Jak pożar domu, w którym spłonął pana dobytek.
To jedyna rzecz, którą bym zmienił, gdybym dostał drugie życie. To było 20 ton obrazów, książek, wspomnień. W snach, myślach wracają do mnie prace z początków twórczości, nie dają mi spokoju. Ale trzeba patrzeć w przyszłość. To ważne aby mieć przed sobą perspektywę, plany, marzenia, ciekawość świata. Aby móc odciąć się od tego co było. Strata jest bolesna, ale zawsze pozostawia nadzieję, światło w tunelu. Na złe chwile polecam lekturę Gogola. To mistrz żartu, który uczy dystansu do siebie i świata. Ja żyję pomysłami na obrazy, które kłębią się w głowie i nie dają spać. I nowym etapem w życiu.

Planuje pan kolejną zmianę?
Zostawiam wieś i przenoszę się pod Olsztyn. W Łupstychu powstaje mój dom z dużą pracownią. Snuję wizje jak będzie wyglądał, jak urządzę wnętrza, jak rozwieszę obrazy, ustawię sztalugi. Z tych emocji nie mogę spać. Chcę być bliżej barów z dobrym jedzeniem, opieki zdrowotnej, ale przede wszystkim przyjaciół, miłośników mojej twórczości. Kontakt z nimi to dla mnie również inspiracja, czuję przez skórę jak moje obrazy działają na nich, czego oczekują.

Dlaczego tak mało ludzi w pana pracach?
W krajobrazie zawiera się wszystko – świat, człowiek, jego życie. Nie trzeba większej dosłowności. Często ludzie uważają, że malowanie to nie jest praca. Dużo większe zrozumienie dla sztuki wykazują zwierzęta. Mam z nimi dobry kontakt, często zaglądają mi przez ramię. Krowa podejdzie, popatrzy na obraz, w jej oczach widać duszę. Na pewno kupiłaby go, tylko nie ma pieniędzy. Dotyk uruchamia emocje w zwierzętach. A ludzie, zwłaszcza na wsi, omijają mnie szerokim łukiem. Przez 17 lat jak tu mieszkam, żaden rolnik nie zainteresował się tym co robię. Nie wspomnę, że często trafiałem w życiu na oszustów.

Zaniżali wartość pana prac?
Artysta wie najlepiej ile jest wart jego obraz. Jak mówię milion to milion. Kiedy nie chcą dać nawet połowy, próbują się targować, tego nie lubię. Wolę dać za darmo niż sprzedać za bezcen. To kawałek mojej duszy. Dlatego nie przywiązuję się do miejsc, ale do swoich obrazów – bardzo. Jak nie maluję ręką, to maluję myślami. Sztuka jest we mnie przez całą dobę. Nie ma granicy między dniem i nocą, między malowaniem a odpoczynkiem. Tworzenie to święto. Dlatego jestem szczęśliwym człowiekiem, bo moje życie to nieustanne celebrowanie piękna tego świata. I utrwalanie go w obrazach.

I nie doskwiera panu samotność?
Samotność to stan duszy, a ja mam w środku wszystko czego trzeba do szczęścia. Owszem, czasem wspominam kobiety, które poznałem w życiu, wiem co to jest miłość i żal po jej stracie. Ale związek dwojga ludzi to musi być porozumienie dusz, a to zdarza się niezwykle rzadko, mi się chyba nie przydarzyło. Nie rozumiały mojej pasji, nie chciały towarzyszyć kiedy chodziłem ze sztalugą w plener. Tak robiła tylko moja mama, która nauczyła mnie malować. Dzisiaj czasem zapatrzę się na jakąś dziewczynę, ale za chwilę wracam myślami do miłości mojego życia, którą jest sztuka. A jak człowiek kocha, to chce mu się żyć.

28 marca Alfons Kułakowski został odznaczony przez Warmińsko-Mazurski Klub Biznesu Człowiekiem Kultury na Warmii i Mazurach.

Rozmawiała: Beata Waś
Obraz: Joanna Barchetto