Nie musieli kończyć Akademii Muzycznych, by znaleźć w życiu miejsce na kawałek artystycznego zajęcia. Grają, bo tak im gra w duszy. Śpiewają, bo inni chcą słuchać. O swoich ambicjach muzycznych nie mówią wcale, a jeśli już, to że są mistrzami drugiego planu. Zerkają zalotnie na instrument stojący w kącie ich biura, by po pracy pędzić z nim na próbę. Nietzsche miał chyba rację, że życie bez muzyki jest błędem. Niech sami powiedzą dlaczego.
 
 
0J2A9269

METALLICA DO KOTLETA
Krzysztof Pardo/strażak
Akordeon ojca przerażał go. Duży i ciężki. Nawet w ognisku muzycznym nie złapał bakcyla. Ale gitara to co innego. Nauczyciel muzyki w liceum w Biskupcu wyłowił go do zespołu i kazał szlifować talent. Apogeum szkolnej kariery był występ na studniówce. Przyszedł na nią sam, a wyszedł z dziewczyną. Już wtedy Krzysztof wiedział, że muzyka to jego życie, ale nie zawód. Zawsze chciał ratować innych, więc kiedy w szkole pojawiło się dwóch strażaków opowiedzieć o swojej pracy, nie miał już wątpliwości co chce robić. Na szczęście w Szkole Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu też był zespół. Kiedy koledzy z rocznika musieli grabić i sprzątać teren, oni mieli próby. A na nich Mannam, Dżem, Ira, czy Wilki. Było beztrosko do pierwszego kontaktu z żywiołem: – Wysłano nas na gaszenie ogromnego pożaru lasu w Kuźni Raciborskiej. Wtedy dotarło do mnie jaką odpowiedzialność wziąłem na swoje barki – dodaje Krzysztof.
Muzyka zaczęła nabierać nieco innego znaczenia. Stała się odskocznią od stresu i problemów.
Krzysztof nie wstydzi się, że grywa „do kotleta”. Na weselach, dancingach i balach, zawsze stara się przemycić trochę nietuzinkowego repertuaru, głównie polskiego rocka czy bluesa. – I zawsze zajdzie się ktoś kto to doceni! – cieszy się. – Zdarzają się też nietypowe zamówienia. Na jednym z dancingów gość zażądał „My szerej”, znaczy piosenkę z „Czterech pancernych”. Graliśmy dopóki nie skończyły mu się banknoty, plus jeden raz gratis.
Zespół „Po godzinach” przy Miejskim Ośrodku Kultury w Olsztynie, tworzy wspólnie z dwoma strażnikami miejskimi, pracownikiem służby więziennej i kelnerem. – Na próbę czekam jak na święto. Szarpanie drutów i łomot sprawia, że stres wychodzi mi z głowy uszami – obrazuje.
Zdarzyło im się grać w zakładzie karnym w Barczewie. Po początkowo groźnej wymianie spojrzeń, słuchaczom zaczęły same chodzić nogi. Na pożegnanie muzycy dostali nawet rękodzieło „“ rzeźbę strażacką. Zdobi pokój Krzysztofa w Komendzie Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej, w której pełni rolę oficera prasowego. W pracy najczęściej chodzi w czarnym mundurze, ale w domowej szafie też nie brakuje czarnych, wąskich spodni i koszulek z nadrukami zespołów, głównie heavymetalowych. Ukochaną Metallicę widział na żywo w Chorzowie. I jak ma gorszy dzień, chwyta za wiosło i gra „Nothing else matters”. I nic innego się wówczas nie liczy.
 
 
0J2A3243

W INNYM WYMIARZE
Piotr Baluta/grafik komputerowy
Z wykształcenia informatyk, z zawodu grafik komputerowy, z zamiłowania gitarzysta, mol książkowy i fan science – fiction. – Realny świat wydaje mi się czasem nudny, bywam nim zmęczony i szukam ucieczki. Wtedy zagłębiam się w fantastyczną literaturę Jacka Dukaja, świat Śródziemia czy „Gwiezdnych wojen”. W takich realiach czuję się jak w domu. Jak nie uciekam w fantastykę, to gram, bo muzyka to też inny wymiar – wyjaśnia.
Na co dzień tworzy animacje komputerowe, spoty reklamowe, oprawy telewizyjne i wizulizacje. Do tego co robi zawodowo, przemyca elementy „swojego” świata. Tak powstał film „Olsztyn kontratakuje” (prawie 130 tys. odsłon na youtube) czy „Warmińska odyseja kosmiczna” – odjechana reklama regionu, dofinansowana przez samorząd województwa.
Jak chce się zresetować po całym dniu przed komputerem, chwyta za gitarę. To sposób na relaks sprawdzony już w czasach harcerstwa. Na jednym z obozów drużynowy pokazał mu chwyty do utworów Kaczmarskiego, paru szant i piosenek „ogniskowych”. Kiedy już został posiadaczem gitary elektrycznej, reszty nauczył się sam, z internetu. Na pierwszy ogień, a raczej strunę, poszły covery grup metalowych. Zespół Clit Commander założył na nudnym wykładzie z algebry. Z Julią Marcell, koleżanką z wydziału matematyki i informatyki UWM. Potem było parę innych kapel, w tym grupa Lido „“ ciężkie, gitarowe granie. Wystąpili m.in. przed koncertem Comy w olsztyńskim amfiteatrze, otwierali festiwal Hunter Fest w Szymanach.
– Umysł mam ścisły, słuchu raczej brak, ale dzięki długim włosom, dobrze wyglądam na scenie – żartuje. – Jestem taką dziwną hybrydą matematyczno – artystyczną. Kontakt z ludźmi na scenie to potężna dawka energii, uderzenie endorfiny przyprawiające o zawrót głowy. Ale kreowanie za pomocą grafiki nowych, fantastycznych światów, to też dla mnie mega spełnienie. W tej chwili tworzę produkcję w stu procentach animowaną. Dla odmiany o… inwazji kosmitów na ziemię.
 
 
0J2A9428

TAŃCZĄCA Z PACJENTAMI
Grażyna Gradkowska/pielęgniarka
Muzyka trafia tam, gdzie nie dociera żaden lek – do naszej duszy. Dlatego Grażyna podśpiewuje nawet ze strzykawką w ręku. Oddział radiologii na którym pracuje w olsztyńskim szpitalu MSW, słynie z tego, że potrafią tu rozładować napięcie i cierpienie właśnie śpiewem. I można podczas zabiegów zamówić dowolny repertuar: od „Szła dzieweczka…”, „Dni, których nie znamy”, po „Pierwszą brygadę”.
Zawsze kochała muzykę. W podstawówce – zespół wokalny, w liceum – orkiestra dęta i chór. Jednak trzeba było mieć fach w ręku, a szkoła artystyczna w tamtych czasach wydawała się kaprysem dla zamożnych. Spełniała się muzycznie tylko przy okazji świąt i rodzinnych imprez. Aż do 2012 roku, kiedy przy poliklinice powstał zespół wokalny złożony z pielęgniarek. Zaczęły się regularne występy dla pacjentów i byłych pracowników, ale też chorych z innych placówek opiekuńczych. Serwowali wszystko – od kolęd przez piosenki biesiadne aż po partyzanckie. I takie też były reakcje: od radości po łzy. Na dyżurze w wigilię włączyły na oddziale świąteczny repertuar. Chorzy zaczęli się schodzić, poprosili Grażynę o zanucenie „Kolędy dla nieobecnych” Preisnera. Byli wzruszeni. Kiedy Grażyna pracowała w ośrodku opiekuńczym z osobami chorymi m.in. na Alzheimera, miała sposób na tych opornych do współpracy: chwytała za rękę i zaczynała z nimi tańczyć. Sposób niezawodny aby rozluźnić pacjenta i wykrzesać z niego odrobinę dobrej woli i optymizmu. Muzyka potrafi sprawić cuda. Dlatego nie oklaski cieszą najbardziej, a uśmiech cierpiącego człowieka – zapewnia. Czasem pacjentom szkoda, że kończą leczenie, bo akurat zbliża się koncert w szpitalnym patio.
Nie żałuje, że w pełni nie wykorzystała talentu. Za to pozwala spełniać się artystycznie swoim córkom – Małgorzata, olsztyńska licealistka, uczy się w Autorskiej Szkole Musicalowej w Warszawie, starsza Iwona pracuje w Teatrze Polonia Krystyny Jandy. Więc gdyby Grażyna miała znów wybierać, zostałaby pielęgniarką.
 
 
styl-zycia-szymon

PAPROCHY RAZ W TYGODNIU
Szymon Grzędziński/biznesmen
W młodości był punkiem. Potem chwycił za kontrabas i skończył dwa lata szkoły muzycznej w Suwałkach. Tam jego zainteresowania muzyczne ewaluowały. Ale kiedy w kościele próbowali z kolegami ze szkolnego bandu grać chrześcijańskie piosenki w stylu bossa novy, ksiądz szybko uciął te profańskie zapędy. Gitara basowa zasponsorowana przez dziadka przydała się bardziej na studiach ekonomicznych w Poznaniu. A raczej w akademiku, gdzie „wymiatanie na wiośle”, łagodziło cierpienia związane z przyswajaniem ekonometrii, rachunkowości czy teorii modeli dynamicznych z czasem dyskretnym. I tak jest do dziś. W siedzibie firmy doradczej, zajmującej się projektami unijnymi, której Szymon jest współwłaścicielem, oprócz komputera, ma na biurku dwie kolumny. Korzysta z nich rzadko, ze względu na pozostałych pracowników, ale kiedy potrzebuje odskoczni od strategii, paragrafów i biznesplanów, nakłada słuchawki i znika. I nie jest to bynajmniej świat poezji śpiewanej. Hałaśliwy noise i muzyka elektroakustyczna dają mu prawdziwe ukojenie. Po pracy wraca do rodzinnego gniazdka w bloku, gdzie też niełatwo o wyrozumiałość sąsiadów. Brzdąkanie na basie bez podłączenia do pieca, nie przynosiło przez lata większej satysfakcji. Żona, najwierniejszy słuchacz Szymona, kupiła mu więc bas akustyczny. W ten sposób może dzielić się z nią swoją twórczością. Ale nie tylko z nią. Kilka lat temu skrzyknęli się w parę osób i założyli zespół „Paprochy”. Aby pozyskać lokal na próby, założyli Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Samograj”. Raz w tygodniu dają upust swojej energii i talentom. To szybko wpadająca w ucho, autorska muzyka z ambitnymi tekstami. „Paprochy” można było usłyszeć parokrotnie w klubach na olsztyńskiej starówce. Zawsze z aplauzem.
– Gram wyłącznie dla siebie, bez szczególnych marzeń i ambicji. Muzyka była i jest dla mnie odskocznią od nauk ścisłych, choć wbrew pozorom dużo w niej matematyki. Słuchu mam na tyle, aby stwierdzić, że nie umiem śpiewać – mówi żartem. – Nucę wyłącznie w samochodzie, kiedy nikt nie słyszy. Basu na którym gram, też prawie nie słychać, więc pozostaję w zespole mistrzem drugiego planu. I dobrze mi z tym.