Czasem to jedyne pamiątki po przodkach. Ale świat uchwycony obiektywem aparatu ma jedną wadę – jest nietrwały. O tym jak go wskrzesić, opowiada Adrian Biema specjalizujący się w retuszu starych fotografii.

Zlecenie: wyretuszować przełamane w pół i wyblakłe zdjęcie rodzinne z pierwszej połowy XX wieku. Widać na nim kilka dorosłych osób stojących w ogrodzie. Fotograf delikatnie, w białych rękawiczkach, specjalnymi wacikami, czyści zdjęcie. Musi być bardzo ostrożny, bo roztwory chemiczne, których używa, mogą bezpowrotnie usunąć nie tylko zanieczyszczenia, ale też istotne elementy fotografii. Później wkłada ją do skanera bębnowego, który z kilkunastu kopii tworzy jeden obraz. Ten trafia do programu graficznego. – Nie wierzyłem własnym oczom. Zdjęcie było tak wyblakłe, że dopiero po jego retuszu okazało się, że zza nóg dorosłych wyglądają małe dzieci. Nawet właściciel fotografii był zaskoczony – opowiada fotograf Adrian Biema. – Czasem w tej pracy można poczuć się jak detektyw.

W taką też rolę musiał wczuć się pracując nad starym zdjęciem ślubnym. – Dziś na wesele wynajmuje się fotografa, który oddaje nam czasem setki zdjęć. Kiedyś była to bardzo rzadka i droga profesja, dlatego na ślubie robiło się jedno zdjęcie pary młodej – opowiada fotograf. – Wielu elementów na wyblakłym papierze już nie widać. Trzeba je odtworzyć w zeskanowanej wersji cyfrowej. W przypadku tego zdjęcia nieczytelne były wzory na welonie panny młodej. W książkach historycznych musiałem doszukać się też jak mogły wyglądać guziki w marynarce pana młodego. 

Pasję do starych zdjęć Adrian odkrył przeglądając rodzinne albumy. Jego ojciec był fotografem, dlatego w domu było ich mnóstwo.
 – Tata fotografował rzeczywistość PRL. Nasza łazienka często zamieniała się z ciemnię w której wywoływał zdjęcia – wspomina. – Przeglądaliśmy je tysiące razy, dlatego część zdjęć zaczęła tracić dawny blask. Płowiały, żółkły, pokrywały się odciskami palców. Wyglądały coraz gorzej. Pomyślałem, że trzeba je zeskanować, sprawić by czas nie miał na nie wpływu. Kupiłem porządny skaner, zacząłem robić z nich kopie cyfrowe. W programie graficznym usuwałem zabrudzenia, zagięcia, inne uszkodzenia. Pokazałem je paru osobom wydrukowane w większym formacie, niż oryginały. Szybko pojawiły się zlecenia. 

Jednym z ciekawszych było zdjęcie mężczyzny zesłanego na roboty przymusowe podczas II wojny światowej. W kopercie, którą dostarczył klient, było jedyne jakie posiada, zdjęcia jego dziadka. 

Fotografia była w kiepskim stanie: były na niej przetarcia, ślady długopisu, odciski palców i rozdarcie. 

– Każda osoba, która trafia do mnie ze starym zdjęciem traktuje je jak prawdziwy skarb. Często chce zgłębić swoje korzenie, tożsamość. Przekazanie zdjęcia czasem trwa kilka minut, ale nierzadko ponad godzinę – przyznaje fotograf. – Ludzie opowiadają mi zawiłe historie, które towarzyszą zdjęciom.

Czy zdarzyło mu się odmówić pracy nad zdjęciem, jeśli było zbyt mocno zniszczone?

– Nie lubię przyjmować zleceń, gdy więcej świata przedstawionego na zdjęciu będę musiał sam stworzyć. Ale gdy klient bardzo naciska, nie mam wyjścia, robię wszystko co mogę, by je odzyskać – zdradza. – Wtedy jestem fotografem, retuszerem, historykiem, detektywem i grafikiem w jednym. 

Adrian Biema – fotograf, fotoreporter, freelancer, wykładowca. Od kilkunastu lat za obiektywem aparatu. Jego fotografie można było oglądać w wielu lokalnych gazetach i portalach informacyjnych. Członek Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia Fotograficznego BLUR.

Tekst: Michał Bartoszewicz, obraz: Adrian Biema