PO WIELOMIESIĘCZNYCH NEGOCJACJACH, ZE ŁZAMI W OCZACH RODZINA SPRZEDAŁA MU WRESZCIE POLONEZA, ROCZNIK ’86. Z FABRYCZNĄ FOLIĄ W ŚRODKU. – ZAPEWNIŁEM ICH, ŻE JESZCZE O NIM USŁYSZĄ – WSPOMINA WŁASNE SŁOWA MARCIN DEREWOŃKO. MOŻE WŁAŚNIE TERAZ. JEŚLI JEST DRUGA TAKA HISTORIA NA ŚWIECIE, TO MUSIAŁ BYĆ TEŻ DRUGI MARIAN BUBLEWICZ. A NIE BYŁO.

 

20 lutego 1993 roku, w wyniku wypadku podczas oesu Rajdu Dolnośląskiego, zginął nieodżałowany Mistrz. Tego dnia wieczorem Marcin Derewońko, wówczas niespełna 19-latek, był akurat u kolegów. Kątem oka wszyscy zwrócili uwagę na pojawiające się w telewizji zdjęcia uśmiechniętego Mariana Bublewicza. Nawet ktoś rzucił: „O! Znowu wygrał rajd”. Przecież na dolnośląskim triumfował ośmiokrotnie. Ale wówczas puszczali już wspomnienia, bo oto zakończył się pewien rozdział w historii polskich rajdów.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Jest rok 1983. Marian Derewońko, mechanik samochodowy z wykształcenia, pierwszy raz zabrał syna Marcina na odcinek Rajdu Kormoran (od tamtej pory nie opuści już żadnego Kormorana), z prologiem rozgrywanym na ulicach Olsztyna. Rajd wygrał Bublewicz pilotowany przez Ryszarda Żyszkowskiego (w sezonie ’83 Bublewicz zdobył po raz trzeci tytuł Mistrza Polski). – Nie mogłem wyjść z podziwu, jak on tym Polonezem zamiatał i ogrywał nowoczesne Golfy i Renówki – wspomina Marcin. – Jeszcze biało-czerwonym Polonezem – jak podkreśla, bo kolory będą miały swój ciąg dalszy.

Było ciemno i padało. Kiedy stał z ojcem przy trasie prologu na Orłowicza, podziwiając tańczącego na śliskim torze Poloneza, usłyszał, być może przełomowe, zdanie: „To mój kolega”. – Bublewicz był już wtedy uznanym rajdowcem, śledziłem jego poczynania w gazetach, ale że to kolega ojca…?!

Marian Derewońko i Marian Bublewicz byli kumplami z kasy w Technikum Samochodowym w Olsztynie. W paczce mieli jeszcze trzeciego – Pawła Foksa, którego ojciec miał warsztat przy Kossaka 1 na Zatorzu. Jak to chłopaki skażeni motoryzacją, wpadali tu podpatrywać wielką dla nich wtedy mechanikę. Był rok 1965.

Po skończeniu szkoły Marian Derewońko zatrudnił się w owym warsztacie (który w 2010 roku odkupi). Ale potem pracował też i w warsztacie samochodowym, który przy ul. Lubelskiej założył Marian Bublewicz.

0365pasjapolonez3

Jest rok 1986. Trzy lata po prologu na Orłowicza 12-letni Marcin Derewońko wreszcie zaaranżował poprzez ojca spotkanie ze swoim idolem. – Weszliśmy do warsztatu i tata od razu nas przedstawił słowami: „To jest Marian, a to Marcin”. Pamiętam, że był ubrany w czerwony sweter z napisem Marlboro i dekatyzowane jeansy. Nie stwarzał dystansu, podał rękę z ciepłem i jak to on, z tym swoim uśmiechem. Z gabinetu przyniósł mi pocztówkę ze swoim żółtym Polonezem w akcji. Tamtego dnia powiedziałem sobie, że będę miał takiego Poloneza.

W warsztacie Derewońki, w tym, który jego ojciec odkupił od Foksa, wisi dzisiaj i wręczona pocztówka, i stoi kopia tego Poloneza. Co wydarzyło się wcześniej?

Po miło nawiązanej znajomości, Marcin Derewońko stał się dość częstym gościem w warsztacie Bublewicza.

– Nigdy cię nie pognał?

– Nigdy! Zawsze, kiedy siedziałem w kanale, albo gdzieś zaglądałem, mówił: „Uważaj, żeby nic ci się nie stało”. Pracowali tam do późnych godzin, więc mama często robiła tacie kanapki, które woziłem mu autobusem linii 21. Z domu wyjeżdżałem około dziewiętnastej, ale zanim tam dojechałem, specjalnie kręciłem się po mieście, by do warsztatu wpaść na godzinę 21. Żeby stamtąd nie kursowały już autobusy. No i kiedy ojciec jeszcze zostawał, bo była robota [do warsztatu Bublewicza przyjeżdżali wtedy na naprawy m.in. Mann i Materna oraz Rodowicz – red.], to ja tą swoją obecnością wiele razy wymuszałem na Bublewiczu takie oto decyzje: „No dobra, to ja młodego odwiozę do domu”. On mieszkał wtedy na Kolonii Mazurskiej, a my na Nagórkach. Woził mnie swoją treningową Mazdą 323 4WD turbo zawsze tą samą trasą. Zakręty brał po kawalersku, jak to określał tata. Sporo pytałem go o ówczesnych mistrzów rajdowych, a on chętnie opowiadał. Imponował mi ten typ człowieka tak samo wtedy, jak i dzisiaj.

Kult Bublewicza pochłonął Marcina do tego stopnia, że w szkole – tej samej, którą kończył Mistrz – kumple ochrzcili go tą samą ksywą – „Bubel”.

Pierwszą replikę rajdowego Poloneza Marcin stworzył jeszcze na bazie plastikowego modelu, który ojciec kupił mu kiedyś w kiosku Ruchu. Sterowanego na baterie, z kablem. Najpierw pomalował go na żółto, bo z biało-czerwonego (tego z Nagórek) już rok później Bublewicz przesiadł się do kultowej dzisiaj, żółtej rajdówki. Bublewicz sam zresztą ten kolor wymyślił ówczesnemu OBRSO (dział rajdowy FSO). Marcin Derewońko: – Miał warsztat z mieszalnią lakierów. Kiedyś jeździł żółto-czarnym Kadettem, więc kiedy zaproponował fabryce nowe barwy, mówił: „Zobaczcie jak ten żółty świetnie się prezentuje”. I przekonał ich, bo miał charyzmę.

Polonez z Ruchu też był przemalowany na żółto. – Z rozciągniętej sprężynki od długopisu zrobiłem mu antenę, z gazet powycinałem reklamy Pewex i inne, które miał na prawdziwym, resztę dorobiłem długopisem, poszerzyłem nadkola i ta mała replika stanęła w pokoju na moim ołtarzyku obok plakatów – wspomina.

Jest rok 1991. Jako 17-latek, z wiarą na zbudowanie kopii, Marcin rozpoczął kompletowanie części do Poloneza – od zderzaka i felgi znalezionej na złomie.

Dwa lata wcześniej dostał od Bublewicza paczkę oryginalnych sponsorskich naklejek na Poloneza. Część jest dzisiaj na karoserii repliki, reszta skopiowana i schowana.

Od 2004 roku Marcin zaczął dziwnymi metodami wyciągać adresy starych funkcjonariuszy, którzy w połowie lat 80. dostawali przydziały na Polonezy. Cel? Odkupić w niezłym stanie rocznik ’86, bo w tym właśnie debiutowała rajdowa grupa B Poloneza. – Dostałem jeden dobry namiar. Dwa lata jeździłem obok wskazanego garażu, aż wreszcie trafiłem, jak wystawiali z niego Poloneza. Piękny, zielony groszkowy, z przebiegiem zaledwie 16 tys. km. Miał jeszcze folię na wykładzinach. To było to. Zagadałem w temacie, choć potraktowali mnie chyba jak gówniarza. A z pewnością nie chcieli mi go sprzedać. Mówili, że wnuczka ma jeździć, choć się wstydzi. Po którymś spotkaniu opowiedziałem im, że chcę z tego zrobić replikę Poloneza Bublewicza i że kiedyś jeszcze o nim usłyszą. Skapitulowali: „To my panu go sprzedamy”. Zrobili to ze łzami w oczach.

Zbudowanie kopii nieistniejącego już oryginału zajęło siedem lat. W dużej mierze bazuje na oryginalnych częściach i wyposażeniu. Choć w kraju jest już przynajmniej sześć podobnych replik, o tej werdykt wydał sam Piotr Jaroszewicz, dawny mistrz rajdowy i szef OBRSO. – Podszedł do mojego Poloneza, kiedy startowałem w wyścigach górskich w Nowym Mieście Lubawskim. Popatrzył z zachwytem i skwitował: „Ona powinna stać w muzeum”. A po chwili złapał z niedowierzaniem żonę za rękę i niemal wykrzyczał: „Moja kierownica! Jak, u licha, ją zdobyłeś?!”.

Replika Derewońki naszpikowana jest oryginalnym wyposażeniem. Ta kierownica jeździła kiedyś w wielu rajdówkach u kilku mistrzów (Jaroszewicz miał ją we Fiacie 124 Abarth, a Bublewicz w Polonezie). Marcin odszukał ją, mocno zniszczoną, kilkanaście lat temu. Jak wiele puzzli, czekała na swoje miejsce w tej układance. – Wszystkie części to wydeptane ścieżki, czasem długimi latami – wtrąca.

Na pokładzie repliki jest m.in. oryginalny i działający radiotelefon Radmor, skórzana torba na dokumenty pilota, pasy bezpieczeństwa Klippan po Bublewiczu, wieszaki na kaski według prostego i praktycznego patentu Bublewicza. No i same oryginalne kaski amerykańskiego Simpsona (jeden podarowany przez Adama Polaka, drugiego rajdowca startującego wówczas Polonezem 2000). To dzisiaj rarytas na międzynarodowych aukcjach. Wiele detali odtworzył z pozyskanych prywatnych nagrań na kasetach VHS z treningów Bublewicza. – Pytają mnie: skąd ja to wiem? Bo na stopklatce wypatrywałem mocowania, nawet rodzaje nitów czy kolory detali wnętrza i nadwozia – dodaje Marcin.

Jest rok 2011. Gotowa kopia Poloneza zadebiutowała wraz z premierą książki o Marianie Bublewiczu „6. bieg”, którą wydała córka, Beata Bublewicz. Ona zresztą była pierwszą osobą, której Marcin pokazał dzieło. – Podziwiam wielką pasję Marcina. Tym bardziej, że realizacja marzenia o zbudowaniu repliki rajdowego Polonea wymagała wielu lat zaangażowania i wytrwałości. Mój tata często powtarzał: „Pamiętaj córko, świat należy do odważnych!”. To prawda. Trzeba być odważnym, także by realizować swoje marzenia. Marcin jest kolejnym przykładem potwierdzającym tę regułę – dodała.

W sezonie 2012 historia zatoczyła koło. Początkowo kopia rajdówki Mistrza miała wyłącznie stać w garażu Marcina, tym samym, do którego nastoletni „Maniek” – jak mówili na niego koledzy – wpadał na pierwsze mechanikowanie. Ale Marcin zgłosił się nią na Rajd Kormoran, organizowany już w Braniewie, zresztą imienia Mariana Bublewicza. Był to pierwszy po tylu latach widok rajdowego Poloneza B grupy na kultowej imprezie, którą Bublewicz wygrywał pięciokrotnie. – Bałem się, że zniszczę auto, tym bardziej, że to szutrowy rajd, który niszczy podwozie niczym piaskarka. Ale zdecydowałem się. To był test i dla mnie, i dla auta. Celem była meta i ją zaliczyłem.

Marcin bierze udział w imprezach, które ostrożniej obchodzą się z Polonezem. A sami sędziowie z regulaminem. Kopia jest bowiem wierną oryginałowi z roku 1986, a więc spełniającą wymogi homologacyjne z tamtego okresu. A od dzisiejszych dzieli je przepaść, więc często sędziowie nakazują Marcinowi zmienić rozwiązania odnośnie bezpieczeństwa. – Mówię wtedy: „Okej, nie chcecie zobaczyć historii w akcji, to nie, bo ja wozu nie skundlę”. I miękną.

Wśród kilkuset pamiątek po Bublewiczu, które w swoich zbiorach posiada Marcin, najważniejsza wisi w szafie. Pośród historycznych kurtek, bluz i kombinezonów, jest i ten po nim. – Podarowała mi go pani Lila Bublewicz, wdowa po Mistrzu. Przyszła któregoś dnia do mnie do warsztatu i powiedziała: „Mam coś dla pana. Kombinezon”. Myślałem, że chciała go pokazać, a ona wręczyła mi go na pamiątkę do mojej kolekcji. Osobiście odbieram to jako najcenniejszą nagrodę za kontynuację pasji Mistrza i ciężkie lata pracy nad projektem repliki.

Tekst: Rafał Radzymiński

Obraz: Michał Dąbrowski

pasjapolonez2    pasjapolonez1