ROZMOWY NA SCHODACH

CZYLI ZNANE POSTACIE O NIEZNANYCH HISTORIACH

Rozmowa z taką postacią o aktorstwie byłaby nazbyt oczywista. Ale o zakazie nurkowania, pracy w izbie wytrzeźwień i emocjach na torze wyścigowym? Opowiada Piotr Machalica.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

MADE IN: Pana ulubione zwierzę kojarzone z Mazurami – i od razu podpowiedź: czy aby nie jest na litrę „k”?

Piotr Machalica: … (cisza spowodowana intensywnym myśleniem)

Nie kameleon?

(śmiech). No tu mnie pan podszedł.

„Kameleon” to film kryminalny bliski nam, bo realizowany w Szczytnie i okolicach. A czy panu bliski?

Bardzo mi bliski z wielu powodów. Raz, że byłem w konkretnym momencie życia, a dwa – to był mój ostatni film w którym zagrałem główną rolę. To było 18 lat temu. 

Choć z półświatkiem i branżą kryminalną miał pan do czynienia, zdaje się, od młodego. Jak to się stało, że za nastolatka zatrudnił się pan w izbie wytrzeźwień jako portier, albo sanitariusz, bo w internecie dwie wersje krążą.

Krążą dwie wersje, bo zacząłem od portiera, a skończyłem na sanitariuszu. Bycie portierem było wyjątkowo nudnym i niefajnym zajęciem, bo wiązało się z oglądaniem od samego rana klientów, którzy wychodzili stamtąd zrozpaczeni. Więc zapytałem dyrektora czy nie mógłbym być sanitariuszem zmianowym. I przyznam panu, że sama praca była bardzo trudna i nieciekawa, ale skoro chciałem sobie utrudnić, to już po całości, a nie tam w jakiegoś portiera się bawić. Trzeba było stawić czoła prawdziwym wyzwaniom jakim było przyjmowanie do izby wytrzeźwień delikwentów. A byli różni: spokojni i niespokojni. Były też damy: spokojne i niespokojne. Sytuacje czasem były niełatwe, mimo że niektórzy z nich zwracali się do mnie per „panie doktorze”. 

A zdarzało się, że wykorzystał pan kiedyś w tej niewdzięcznej pracy swoją słuszną posturę?

Jak dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji, to się wiązało delikwenta w specjalne pasy i był spokój. 

Bez nadużywania siły. Ale ponoć nadużywa pan cytatów i lubi się nimi posługiwać w życiu codziennym. To z potrzeby trenowania pamięci czy może chodzi o serwowanie otoczeniu mądrości, której dzisiaj mamy niedobory?

Po prostu przekładam coś, co ktoś wymyślił pięknie i mądrze, a jest jakiś moim drogowskazem w życiu. Te myśli z wierszy piosenek czy sztuk teatralnych inaczej uruchamiają wyobraźnię w patrzeniu na świat. Słuchamy ich i próbujemy coś w nich znaleźć dla siebie. A że zapadają mi w pamięć, to korzystam z nich. 

A sama pamięć, oczywiście, to nierozerwalna część tego zawodu. Trzeba ją po prostu mieć, choć różnie z tym bywa i zdarza się czasem zapomnieć tekstu na scenie. 

I ma pan wtedy jakieś sprawdzone koła ratunkowe?

Jednego, czego nie lubię robić, to zdawać się na kolegów na scenie. Ale czasem jest to konieczne. I wtedy patrzę na nich dość wymownie: ratuj się kto może. 

Kiedyś mówię do mojej wybitnej koleżanki po fachu: „kochana, ale ty czegoś tam nie powiedziałaś”. A ona: „no, kochany, łap się”.

Ja wyłapałem, że od urodzenia jest pan zodiakalnym wodnikiem. A od kiedy nurkiem?

Nurkowanie zawsze było moim wielkim marzeniem, które się na szczęście spełniło. A trwało do momentu, kiedy zdrowie, a konkretnie serce, zaszwankowało. Różnica ciśnień nie pozwala mi na schodzenie nawet na 15 metrów pod wodę. Tak zadecydowali lekarze. Mogę tylko snurkować, ale też mi to sprawia przyjemność.

Powiedział pan kiedyś w wywiadzie: „nurkowanie sprawia mi wielką, nieopisaną frajdę”. Może jednak spróbujmy opisać.

Od dziecka uwielbiałem filmy podwodne. Zafascynowany byłem postacią Jacquesa Cousteau, wielkiego badacza mórz, który zresztą nurkował jeszcze w podeszłym wieku. Więc kiedy wreszcie zacząłem to nurkowanie realizować, znalazłem się w kompletnie innej rzeczywistości. Odbyłem wiele ciekawych wypraw, bo jeździliśmy do miejsc, gdzie naprawdę jest co oglądać, np. wyspa Lavang Lavang na rafie na Indonezji czy Galapagos. Ale przyznam też, że w całej tej pasji, pierwsze dwa nurki zawsze spisane były na straty, bo byłem tak bardzo zestresowany. Dopiero kolejne zejścia dawały mi tę wielką przyjemność. 

Nurkował pan na Mazurach?

Nie. Mam przyjaciół, którzy nurkują w różnych miejscach w Polsce. Mnie jednak nie dawało to żadnej frajdy. 

Taką ploteczkę wyczytałem gdzieś w sieci, że z tej pasji ponoć zrodził się nawet dom w Hiszpanii, która była pana ulubionym miejscem do nurkowania.

(śmiech) To jest właśnie ploteczka.

Co teraz jest pana substytutem nurkowania?

Praca, panie Rafale.

Banalnie, panie Piotrze.

Miałem jeszcze parę marzeń, np. skok ze spadochronem, ale według lekarzy, to też już mi nie grozi. Może uda mi się jeszcze polecieć szybowcem – chciałbym. Ponoć doznania tej ciszy w powietrzu są fantastyczne. No i na pewno chciałbym wsiąść w dobrą brykę i na porządnym torze spróbować ostro przejeździć.

Jaki rodzaj adrenaliny pociąga pana zza kierownicy?

Prędkość w kontekście wykorzystania umiejętności. Raz przewieźli mnie drifterzy na torze pod Częstochową. Przeżycie wstrząsające. 

Od zawsze interesowały mnie wszystkie sporty motorowe, może poza motocrossem. Jestem za to wielkim fanem żużla, a rajdy i formuła liczyły się dla mnie od zawsze.

Na punkcie rajdów w latach 70. mieliśmy kompletnego hopla. Co piątek chodziliśmy na spotkania do automobilklubu i słuchaliśmy ludzi tak wybitnych jak Ciecierzyński, Jaroszewicz, Żyszkowski czy wybitny… kardiochirurg Jacek Różański, który operował mi serce, a w latach 70. był pilotem Tomasza Ciecieżyńskiego i mistrzem Polski. Do tego oczywiście czasy fascynacji Marianem Bublewiczem, którego podziwiałem podczas rajdów na słynnej Karowej. Pamiętam, że przed tym pechowym rajdem w którym zginął, udzielił dla gazety wywiadu i mówił o tej nowej rajdówce Fordzie Sierra, że w takim aucie nic złego się nie może zdarzyć. 

Pana za kierownicę rajdówki nie ciągnęło?

Chciałbym posmakować tego, ale na torze. Ostatnio wygrzebałem w internecie, że na torze Silesia Ring pod Opolem można wypożyczyć dobrą brykę i tego sobie na pewno nie odmówię. 

Za to ze znajomymi wybraliśmy się na ostatnie Grand Prix Formuły 1 na Hungaroringu na Węgrzech. Na wyścig z Budapesztu, o zgrozo, wybraliśmy się autem, więc po wyścigu, te 27 km z toru do centrum Budapesztu, jechaliśmy trzy i pół godziny! A sam wyścig? O, przejechał Vettel. Ale to jest bzyk, i już go nie ma (czuć lekki zawód i niedosyt w głosie – red.). Więc co ja będę tu panu opowiadał – nie wiem czy nie lepiej zostać i oglądać w domu. 

Z drugiej strony muszę przyznać, że imponowało mi nawet to, że jak przejechał zdublowany Kubica, to też mu brawo bili i krzyczeli.

Jako stary fan Formuły 1 pewnie oglądał pan niezbyt znany film Romana Polańskiego „Weekend z mistrzem”?

A tak, z Jackiem Stewartem. Świetny! Oglądałem nawet dwa razy. Stewart pięknie opowiada o kulisach weekendu wyścigowego w Monaco, a Polański nakręcił to właśnie podczas autentycznego Grand Prix. 

Rozmawiamy sobie o zastąpieniu adrenaliny z nurkowania i szczerze mówiąc myślałem, że może został pan blisko wody i poszedł w motorowodniactwo.

I tu pana zaskoczę, bo mam patent sternika motorowodnego i przez trzy sezony intensywnie pływałem po Wielkich Jeziorach Mazurskich. A łódź miałem taką, że w ślizgi wchodziła naprawdę fantastycznie.

Spala pan kolejnego papierosa. W kontekście tego zakazu nurkowania, to lekarz przy okazji nie pogroził palcem z tymi papierosami?

Z moich kłopotów, które mam na dzisiaj, ten właśnie jest największy. Nie potrafię poradzić sobie z tym nałogiem. Jest to okropne, mam pełną wiedzę na ten temat, ale nie potrafię.

A dużo metod rzucania palenia zaliczył pan?

Wszystkie. Ale też i wszystko jest w głowie. To tam trzeba to sobie poukładać i być konsekwentnym, a tego cały czas mi brakuje. Teraz na urlopie mocno ograniczyłem palenie, ale czy się wypali jednego, czy dwadzieścia, to skutki są takie same.

Piotr Machalica

– określenie go mianem aktora byłoby nazbyt skromne, bo prócz ważnych ról filmowych i teatralnych Piotr Machalica to też mistrz piosenki aktorskiej. Któż lepiej interpretuje dzieła Okudżawy, Brassensa, albo jego ulubionego Młynarskiego. Z twórczością tego ostatniego gościł w sierpniu w olsztyńskim amfiteatrze, by po dwóch tygodniach wrócić do stolicy Warmii w ramach Narodowego Czytania 2019. Ale z takim głosem – co się dziwić.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński (na schodach przy u. Dąbrowszczaków 14 w Olsztynie 7 września o godz. 11) 

Obraz: Arek Stankiewicz