Na co dzień tworzy ekskluzywne dania, a sama najchętniej zajada chleb z serem i keczupem. Talent i pasja kontra skromność i prostota. Dzięki tym sprzecznościom pokochali ją widzowie i jurorzy kulinarnego reality show. Oto kuchnia Moniki Dąbrowskiej.

Plan na życie był taki: rzucić Warszawę, wyjechać do Azji, poznać trochę tamtejszej kultury i kuchni. A potem się zobaczy. Jednak casting do telewizyjnego reality show „Hell”™s Kitchen” w Polsacie przewrócił jej życie do góry nogami. Dwa dni po wygraniu kilkutygodniowej kulinarnej rywalizacji Monika zaczęła staż w prestiżowej warszawskiej restauracji Atelier Amaro oznaczonej gwiazdką Michelin.

I już wie, że chce gotować do końca życia.
– Zawsze lubiłam kręcić się w kuchni. Już w wieku siedmiu lat eksperymentowałam z lanymi kluskami i kisielem – wspomina 26-letnia Monika Dąbrowska ze Szczytna.
– Myślałam jednak, że tworzenie dań jest skazane na sferę marzeń i domowego zacisza. Po raz pierwszy moje wyczucie smaków i kolorów docenił ktoś poza rodziną i przyjaciółmi. Chcę rozwijać swój potencjał kulinarny, bo gotowanie to sztuka, a ja mam artystyczną duszę.

O tym, że nie jest przeciętna, wiadomo na pierwszy rzut oka. Nietuzinkowa uroda i image, piercing, charakterystyczne tatuaże. To przez nie odrzucono jej podanie do szkoły gastronomicznej. Ale może to i lepiej.

– Nigdy nie żałowałam swoich tatuaży. Wiele z nich jest bliskich mojemu sercu, sama je projektowałam – opowiada. – Nigdy nie przeszkadzały mi w pracy za barem czy w moim wyuczonym zawodzie charakteryzatorki teatralnej. W gastronomiku pewnie zostałabym „skażona” teorią. A tak sama z ogromną pasją odkrywam świat kuchni. I szybko się uczę, mając obok siebie autorytety jak Wojciech Modest Amaro. Wrzucił mnie od razu na głęboką wodę w swojej restauracji, w której odbywam wygrany w programie staż.

Jestem w centrum „fabryki” najlepszych smaków na świecie.
Monika ma kolekcję książek kucharskich. Ale nie czyta ich, jedynie ogląda ilustracje i przegląda nazwy dań. Wtedy jej wyobraźnia zaczyna pracować i z prostych składników wyczarowuje cuda. Inspiruje ją każda część świata. Od rodzinnych Mazur po Tajlandię.

– Każdy pyta mnie, jakie jest moje popisowe danie – mówi z uśmiechem. – Już w ankiecie przed przyjściem do programu nie umiałam na nie odpowiedzieć. Przez lata nie jadłam mięsa, do dziś nie jedzą go moi rodzice, więc bawiłam się warzywami, kaszami. Pracując w kuchni, trzeba jednak być gotowym na każde zamówienie, więc otworzyłam się również na mięso czy owoce morza.

Nawet jak nie zrobi zakupów, w lodówce ma keczup, żółty ser i masło – ulubiony zestaw smakowy. I obowiązkowo chleb pieczony przez mamę. Przypomina jej rodzinny dom w Szczytnie, którego brakuje jej w Warszawie, gdzie mieszka od sześciu lat. Po wygranej w programie stała się rozpoznawalna, ludzie zaczepiają ją na ulicy i gratulują.

Ale sława i salony stolicy to nie jest to, co kręci Monikę. Wyrosła w bliskości z naturą, uwielbia świeże powietrze, snowboard i surfing. To sporty ekstremalne zahartowały ją w boju. Program wygrała nie tylko dlatego, że ma talent kulinarny. To również kwestia koncentracji na tym, co ważne, niewdawania się w intrygi emocjonalne, spięcia, których w reality show nie brakuje.

– Marzy mi się własna restauracja, może gdzieś na Mazurach – zdradza. – Wolę spokój i ciszę od szybkiego życia stolicy. Ale na wszystko przyjdzie czas, teraz chce się jak najwięcej nauczyć. Jeden z moich ukrytych tatuaży to żaglowiec z podpisem „Zawsze znajdzie się światło, które zaprowadzi mnie do domu”. Pasja w życiu jest ogromnie ważna, ale jeszcze ważniejszy jest rodzinny azyl. Mój jest ukryty wśród mazurskich lasów.

Tekst: Beata Waś, Obraz: archiwum Hell”™s Kitchen