O REGULACJI JEZIOR, POCZĄTKACH AKTORSTWA NA MAZURSKIEJ ŻAGLÓWCE, SZANTACH NA EGZAMINIE TEATRALNYM, A PRZEDE WSZYSTKIM „BUDZIKU” OPOWIADA EWA BŁASZCZYK* KILKA GODZIN PRZED RECITALEM W TEATRZE JARACZA.

MADE IN: Gdyby nie wakacje na Mazurach, może nie byłoby aktorki Ewy Błaszczyk?

Ewa Błaszczyk: W pewnym sensie tak. Oczywiście znaczenie miało też to, że interesowałam się psychiką człowieka, emocjami.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

I myślała pani o studiowaniu psychologii.

Zawsze interesowało mnie, jak to działa, że ktoś zakłada maskę, jest nieśmiały albo się jąka, a wszystko ma podłoże tutaj. (wskazuje na głowę) Sama byłam nieśmiałą osobą, ale odnalazłam ludzi, wśród których zobaczyłam, że jest możliwość poradzenia sobie z tym, co mnie męczy. Że poprzez aktorstwo mogę zająć się analizą tego, co w głowie, rozbieraniem postaci, ale nie wracać z tym do domu, tylko robić to w iluzji, w fikcji.

A na Mazurach, w wakacje przed klasą maturalną, spotkałam chłopaka, który kończył już Akademię Teatralną w Warszawie. Pływaliśmy razem na łódkach. Po powrocie zaczęłam być zapraszana na przedstawienia dyplomowe i zobaczyłam, że to nie jest taki odległy świat, tylko w zasięgu ręki. Postanowiłam spróbować – raz. Jeśli by się nie udało, poszłabym w psychologię. Jednak zdałam z drugą lokatą. A i tak życie wykonało taki zakręt, że siedzę jednak w mózgu.

W portretującej panią książce „Wejść tam nie można” mówi pani: „Aktorstwo jest wciąż obecne w moim życiu, ale zainteresowanie człowiekiem wykorzystuję także do zupełnie odmiennych działań”. To np. Fundacja „Akogo?”?

To jest właśnie mózg! To, co proponuje nauka, co robi się w eksperymentalnych grupach już teraz jest bardzo obiecujące. I niesamowicie mnie ciekawi.

Pani aktorstwo na tym nie cierpi?

Ja swój zawód cały czas pielęgnuję. Mam taki system naczyń połączonych, jak jeziora, które mają lustra wody i trzeba pilnować, żeby był równy poziom. I ja pilnuję, by zachować u siebie harmonię. Nakarmię się jedną energią i przesadzam ją na inny grunt. To taka trójpolówka.

Rozmawiamy kilka godzin przed pani recitalem w olsztyńskim Teatrze Jaracza. Tymczasem na egzaminie do szkoły aktorskiej zaśpiewała pani… żeglarską piosenkę.

(śmiech) Tak! „Żył raz marynarz, który żywił się wyłącznie pieprzem”! Zaśpiewałam va banque, jak umiałam i tyle. Wcześniej śpiewałam tylko w domu. Ale gdy zaczęłam już występować w Kabarecie pod Egidą u Pietrzaka, co rok musiałam mieć nowy repertuar. To mobilizowało mnie do kontaktów z poetami, tekściarzami. Miałam wielkie szczęście, bo kiedy znalazłam się w grupie Osiecka-Kofta-Janczarski [Jacek Janczarski, mąż Ewy Błaszczyk, zmarł w 2000 roku – red.], to mogłam po prostu z nimi pogadać i zaraz miałam dobry tekst. Momentalnie. Mieli nieprawdopodobnie sprawny warsztat. Poza tym przyjaźniliśmy się. Bywało, że Jonasz Kofta odwiedzał nas ze słowami „Dzisiaj mam imieniny”, biegłam więc po kwiaty, jakiś alkohol. I choć oczywiście nie było żadnych imienin, to było kompletnie nieważne. Jonasz pomieszkał u nas trzy dni i napisał z Jackiem na przykład „Nerwicę w granicach normy”! Ten bezpośredni kontakt to był nieprawdopodobny luksus. Teraz mam taki cart blanche z Jackiem Kleyffem: mogę zmienić muzykę, porozmawiać o zmianie tekstu.

To tekst jest w piosence najważniejszy?

Staram się zawsze, by to, co śpiewam, było o czymś, miało jakiś przebieg emocjonalny, swoje napięcia. Piosenka jest taką małą formą dramaturgiczną, w której w trzech-czterech minutach musi się coś rozegrać. To jest najbliżej mnie. Role mam różne, ale to śpiewanie zazwyczaj zgadza się z tym, co mam w środku, bo szukam takich tekstów, których potrzebuję w danym momencie. Tak jak dzisiejszy recital. Poprzedni był „I poczucie szczęścia nawet, gdy wichura” Jacka Kleyffa. To był okres wzmożonej walki – by iść za światłem i nie dać się ściągnąć w dół. A teraz jest „Pozwól mi spróbować jeszcze raz”, bo dużo już zrobiliśmy i mogę to zaśpiewać we własnym imieniu, w imieniu mojej córki Oli, w imieniu wszystkich ludzi, którzy są zanurzeni w śpiączce – że jeszcze raz!

Śpiewanie piosenek osób, które już odeszły, to swego rodzaju rozmowa?

Tak, to jest też podtrzymywanie kontaktu. Ja sobie dalej z nimi żyję.

Ale do piosenek, które nie są już dla pani tak ważne, jak kiedyś, nie chce pani wracać.

Bo się odklejają od tego, co czuję. Choć czasem śpiewam piosenki, których nie zaśpiewałabym osobno: jeśli służą czemuś, a są w pakiecie i w nich mieści się pewien nastrój, kolor, który jest potrzebny. Ale na przykład „Cicho, cichuteńko” śpiewa już teraz Mania [córka Marianna Janczarska – red.], bo może przeżywać to, co jest w tej piosence. Ja już z tego wyrosłam.

O zapadnięciu w śpiączkę córki Oli mówi pani: „Wierzę, że to wszystko musi być po coś. Inaczej pozostaje tylko rozpacz i chaos”. Tym czymś jest „Budzik”, warszawska Klinika Neurorehabilitacyjna dla dzieci po ciężkich urazach mózgu?

Tak, bo myślę, że Ola trwa i walczy, a „Budzik” robi poprzez nas, naszymi rękami. To się przeradza w materialne, fizyczne dobro, ratuje inne dzieci. Temu, co się stało, został nadany jakiś sens. Oczywiście walczę o nią cały czas, modlę się – chociażby tym recitalem. Śledzę też bardzo mocno programy eksperymentalne i światową naukę, by sprowadzić ją tutaj i przeprowadzać eksperymenty z polskimi lekarzami.

W 2005 roku – kiedy powstała książka – „Budzik” był jeszcze w sferze trudno osiągalnych marzeń. Dziś działa trzy i pół roku…

… i wybudziło się od tego czasu 31 dzieci!

A pani się nie zatrzymuje. Wraz z profesorem Wojciechem Maksymowiczem otwiera pani „Budzik” dla dorosłych przy Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Olsztynie.

Tak, bo system jest okrutny – ktoś ma 18 lat i po pół roku już nie może być w klinice dla dzieci. I co, traci szansę? Ja chcę, by był ogarnięty cały temat, nie wyimek.

(rozmowę przerywa telefon – dzwoni Lidia Niedźwiedzka-Owsiak)

À propos, 21 grudnia będziemy otwierać w Olsztynie budynek dorosłego „Budzika”. Przyjadą Owsiakowie – kupili nam bardzo drogą stację diagnostyczną, dzięki której można ocenić, czy ktoś jest w stanie wegetatywnym, czy posiada minimalną świadomość.

Rezultaty wszczepów stymulatorów centralnego układu nerwowego wzbudziły ogromne poruszenie. Dla pani były zaskoczeniem?

Nie, bo byłam świadoma, że Japończycy mieli prawie 70 proc. sukcesu na 300 operacji. To jest gigantyczny wynik. Dlatego z niecierpliwością czekałam na takie rzeczy, jak 35-letni Tomek, który zaczął mówić, żartuje, jest bystry. Albo dziennikarz Mariusz, który jeszcze nie mówi, ale świetnie sobie radzi na komputerze, proces myślowy został uruchomiony, świadomość jest. Wszystkim pacjentom trochę się poprawiło – w zależności od uszkodzeń. Trzeba czekać, obserwować. Ola oczywiście była najcięższą pacjentką w tej grupie, mija przecież 16 lat od urazu. Ale niedawno widziałam filmy z osobami po udarach, którym podano macierzystą komórkę nerwową – w eksperymentalnej grupie w Glasgow. I tam mocno starszy pan, pięć lat od udaru, jest w super formie. Dlatego szykujemy się do dużej, międzynarodowej konferencji w listopadzie 2017 roku, właśnie na temat komórki macierzystej i jej zastosowania w procesie regeneracji systemu nerwowego. Zaczynamy również starania o to, by wszczepy stymulatorów weszły jako procedura do programu śpiączkowego. Jeśli dostaniemy kontrakt z NFZ, zabiegi będą dużo tańsze – będzie więc szansa dla większej ilości osób. Do „Budzika” dziecięcego nie ma kolejki, te 15 miejsc wystarcza przy odpowiedniej rotacji. A dorosłych w śpiączce jest 3–4 razy więcej i na pewno będzie potrzebny kolejny „Budzik”.

Te nowatorskie operacje do tej pory były wykonywane wyłącznie w Japonii. Skąd wziął się Olsztyn?

No a dlaczego Religa na Śląsk wyjechał? Tu też jest taka energia! Jest grupa otwartych osób, prof. Maksymowicz i jego ludzie – ludzie, którym się chce – Łukasz Grabowski czy Monika Barczewska. Jest laboratorium komórki macierzystej i dr Joanna Wojtkiewicz, tu buduje się Centrum Serca i Mózgu. I dlatego chcę, żeby Owsiakowie do nas przyjechali: by pokazać, jakie tu są cuda, jakie zaplecze diagnostyczne, jak tu wszystko hula. Żeby ludzie zrozumieli, czemu w ogóle to się zaczyna w Olsztynie.

MadeIn_Nr021_web_027

Rozmawiała: Katarzyna Sosnowska-Rama
Obraz: Kamila Myrcik-Kruczkowska, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie

* Ewa Błaszczyk – aktorka, pieśniarka, założycielka Fundacji „Akogo?” oraz warszawskiej Kliniki „Budzik”, działających na rzecz dzieci wymagających rehabilitacji po ciężkich urazach neurologicznych. Dzięki jej działaniom w 2016 roku w Olsztynie przeprowadzono 15 nowatorskich operacji wszczepów stymulatorów centralnego układu nerwowego, wspomagających wybudzanie ze śpiączki. Projekt zrealizowała wraz z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim, Uniwersyteckim Szpitalem Klinicznym w Olsztynie i we współpracy z japońskimi profesorami z Fujita Health University. 28 listopada 2016 roku Ewa Błaszczyk wykonała w Teatrze im. Stefana Jaracza recital „Pozwól mi spróbować jeszcze raz”, którego całkowity dochód został przeznaczony na sfinansowanie operacji wszczepów stymulatorów, a 21 grudnia 2016 roku otworzyła olsztyńską Klinikę „Budzik” dla dorosłych pacjentów przebywających w śpiączce.