Nie sztuka pojeździć sobie rowerem latem. Prawdziwą miłość do pedałowania weryfikuje dopiero głęboka jesień, chlapa i potem śnieg. Takich zapalonych miejskich rowerzystów mijamy dziennie może i dziesiątki. Każdy z nich wiezie ze sobą swoją rowerową filozofię. Kiedy się z nimi rozprawia o rowerze właśnie, wydawałoby się, że w zasadzie do pełni szczęścia potrzeba im tylko opon zimowych. Niech więc pokażą kim są i co wsadziło ich na siodełka.

Rowerem przyjechał Rafał Radzymiński
Obraz: Joanna Barchetto

 Magazyn MADE IN

BABEUF ZA STÓWĘ
Jagoda Rychter ⁄ bibliotekarka

Pierwszy rower kupiła na studiach w Częstochowie. Od kolegi. – Powiedział, że jak mu postawię dwa piwa, to rower jest mój. Tak stałam się posiadaczką kolarzówki – wspomina filigranowa Jagoda. Do Olsztyna ściągnęła ją bratowa. Tu dokończyła studia. Znak charakterystyczny: na zajęcia dojeżdżała rowerem. Całorocznie. Dziwiła się tylko, że nawet w ciepłe miesiące, pod wydziałem stało ledwie kilka rowerów. Za to na parkingu trudno wcisnąć choć jeden samochód. Jagoda nie ma prawa jazdy. Ani zamiaru go zrobić. – Wiem, że są rodziny, które i z dziećmi żyją przy pomocy rowerów. Ja też chciałbym ten schemat powielać „“ kreśli odważne plany komunikacyjne. Na razie rodzinną komunikację będzie ćwiczyć z chłopakiem Piotrem i ich psem, dla którego szykują doczepiany wózek na kołach. Ten pies to – jak opisuje Jagoda – owczarek warmińsko- -mazurski. W domyśle: skundlony owczarek niemiecki. Wzięty ze schroniska. Fascynacja rowerem zrodziła bloga – bosoalenarowerze. blogspot.com. Tam Jagoda dzieli się i swoją pasją, i trasami do zaliczania. Sama o jeździe na rowerze mówi, że to jak oddychanie. Swoją ukochaną holenderkę kupiła z wyprzedaży za 100 zł. Od trzech sezonów nie zaszwankowała jej ani razu. Nazywa ją „babeuf”. To od naklejki wyszukanej na ramie: BBF. Na kierownicy wozi wiklinowy kosz. A w nim wszystko. U celu podróży jednym ruchem ściąga go z kierownicy. Śmieje się, że dzięki temu nie ma żadnej babskiej torebki. – Rower to wolność. Kiedy chcesz wyruszasz, zatrzymujesz się, skręcasz gdzie tylko zapragniesz. Zdając się na miejski autobus, poddajesz się pewnemu schematowi – już w tonie głosu obnaża sprzeciw dla zbiorowej komunikacji.
– Dlatego rowerem jeżdżę wszędzie i zawsze. Chyba że są jakieś ekstremalne sytuacje pogodowe, ale w tym roku było może ich tyle co palców u ręki. Zimą największy problem stwarzają jedynie nieodśnieżone chodniki. Dzięki rowerom Jagoda i Piotr poznają uroki nowej dla niej krainy – najpierw Warmii, potem Mazur. Odwiedzają wsie, rozmawiają z miejscowymi, zapuszczają się w polne drogi, fotografują krowy. Jest pod wrażeniem starych kościołów. – To jest takie nasze serwowanie sobie miniprzygód. Dlaczego na przykład z obiadem nie można pojechać sobie rowerem na łąkę?

Magazyn MADE IN

ROWER DZIĘKI MISCE
Marcin Krzemiński ⁄ konstruktor

Wszystko zaczęło się od uszkodzonej na dziurze miski olejowej w oplu astrze. Niby wymiana to nic zawiłego, ale Marcin walczył o odszkodowanie od zarządcy drogi, więc astra zakwitła w warsztacie na dobry miesiąc. Kupił rower do tymczasowego jeżdżenia. Astrę odebrał, rower wystawiał w weekendy. Do dnia, w którym… – uznałem, że zanim autem wyjadę z osiedla, postoję na skrzyżowaniach, \ zaparkuję, to w tym czasie rowerem już będę pod biurem. Spróbowałem – wraca do początków. Porównywał się do autobusu, który kursował pod jego dom. Miał lepszy czas. Dzisiaj samochód traktuje tylko jako bagażówkę, kiedy np. musi przewieźć wielkie tubry z pozwijanymi projektami.
Zimą? Też rower. – Co jest najgorsze zimą? Że trzeba rower czyścić z soli – wytyka wcale nie dokuczliwe mrozy. A nawet dodaje, że odkąd zaczął jeździć zimą, nie łapie przeziębień. Na zimę ma porządne ciuchy, które dobrze odprowadzają ciepło. To podstawa. Zmienia je w biurze. – Ale rozumiem tych, którzy latem odstawili rower i zimą ogarnia ich przerażenie. Jeśli rower traktuje się całorocznie, zima staje się normą – tłumaczy i zaraz podaje przykład, że ubiegłej zimy pojechał sobie do Olsztynka. No i z powrotem. Marcin ma też zajawkę na ostrzejszą formę pedałowania. Startuje w zawodach. Ostatnio zaliczył trzyrundowy Puchar Warmii w Kolarstwie Górskim. Zajął trzecie miejsce. Z większą ekipą umawiał się na start w podobnym maratonie na Białorusi. Wyszło tak, że pojechał sam. I na zawody, i na co dzień, ma ten sam rower. Dokładnie ten, który kupił osiem lat temu kiedy astra czekała na rzeczoznawcę. Tyle, że z tej pierwotnej maszyny została jedynie tylna obręcz. Bo rower z Marcinem nie ma łatwego życia. Właśnie mi opowiedział jak to wsiadł z nim w pociąg do Gdańska, potem tramwajem wodnym na Hel i stamtąd prosto do Olsztyna. Wiadomo czym.

Magazyn MADE IN

WOW, EMILKA!
Andrij Fil ⁄ grafik

Któregoś dnia wyprowadzająca się do Amsterdamu koleżanka rzuciła mu: „mam męską holenderkę do oddania”. Popatrzył, zakochał się natychmiast i wziął. Andrij Fil kiedyś jeździł rowerem czysto rekreacyjnie. Ale po pierwszej przejażdżce „nową”, 20-letnią holenderką, z wrażenia krzyknął do żony: „Wow! Emilka! To jest szaleństwo!”. Wreszcie w tych gęstych kędziorach poczuł wiatr jak należy. – Na tych wielkich kołach niesamowicie przyspiesza – nie krył fascynacji. I z mety rower potraktował jako środek transportu. Andrij, choć potrafi prowadzić auto, nie ma jeszcze prawa jazdy. Tak jakoś wyszło. Ale też zbytnio nie odczuwa z tego powodu udręki. Dzisiaj do pracy dojeżdża rowerem w 23 minuty. – Autobusem, z konieczną przesiadką, wychodzi 45 – porównuje. – Poza tym podoba mi się przemieszczanie rowerem. Z roweru więcej widać. Np. niedawno wypatrzyłem parę sklepów z szyldami jeszcze z lat 60. No i w drodze do pracy mam już przewietrzony umysł. Dojazdy do pracy o własnych siłach praktykował już w Irlandii. Pojechał tam dla przygody, ale by sfinansować przyjemności, konieczne było znalezienie pracy. Z Irlandii przywiózł inne nawyki korzystania z dróg: rowerzysta to świętość. I nikt nie nazywał go „jełopem”, co tu już słyszał o sobie. Andrij należy do mniejszości ukraińskiej. Pochodzi z Białego Boru niedaleko Koszalina, jego dziadkowie byli z Bieszczad i Roztocza. Ostatnio mieszkał w Toruniu i Gdańsku. Teraz Olsztyn. Żona pochodzi z Mazur, ale korzenie też ma wschodnie – bieszczadzko-podlaskie. Obydwoje lubią stare rzeczy. Właśnie wprowadzili się do kamienicy. Jak przyznaje, nie mogli nie kupić mieszkania z tak piękną starą podłogą. Rowerami zwiedzają też okoliczne wsie. Odnajdują stare warmińskie domy. I marzą, by ludzie je ratowali. Sami też chcieliby to kiedyś zrobić. Teraz jako wolontariusz Andrij stara się ratować stare cmentarze. – W takie miejsca najlepiej jeździ się rowerem. Bo – jak zaznacza – tak jest intymniej.

Magazyn MADE IN

SZALIK W ROWERKI
Monika Szadkowska ⁄ grafik, fotograf

O 7.30 gna już do firmy. 7,9 km w jedną stronę. Ostatnio schodzi do 23 minut i trochę narzeka na zbyt długie postoje na światłach. Zwykle jedzie w czymś eleganckim. Śmieje się, że to dlatego panowie z dostawczaków rzucają jej uśmiechy i gestem ręki wpuszczają na pasy. „“ Wsiadłam na rower, bo uważam, że kobieta na rowerze może wszystko. A przy tym wygląda sexi, oczywiście odpowiednio ubrana – mówi to akurat kiedy rowerem przyjechała w czarnej spódnicy w białe grochy. Monika chwyciła kierownicę roweru sześć lat temu i jakoś do dziś nie umie jej puścić. Pierwsza była różowa damka niemieckiej produkcji. Zafascynowała się nie tyle samym rowerem, co rowerową filozofią. Stylem rowerowym przesiąkła nawet do sezonowej garderoby. Szalik? W rowerki. Rodzinę i znajomych też zaraziła. Od jednych dostała na urodziny pedały pod kolor ramy. Tak samo różowe. Z pasji rower szybko przerodził się styl życia. Nawet nie bardzo chciała już spoglądać w stronę porzuconej pod blokiem toyoty yaris, z którą przeprosi się dopiero w śnieg. Zresztą jej koleżanki pamiętają czasy, kiedy ciągle musiała coś do niej dokładać. To też Monikę irytowało. A tu nagle rower dał wolność. Ma nawet swoje hasło: na rowerze zło nie bierze. W maju zaliczyła dwudniowe warsztaty rowerowe dla kobiet – „Projekt zębatka”: pompowanie, wymiana koła, regulacja hamulców. – Łańcuch robię w pół minuty „“ rzuca precyzyjnie przykładem czynność, po której ręce i tak ma jak szofer jelcza. Lubi szybkość. Na majówce na Bornholmie bramka na ścieżce rowerowej zmierzyła jej 40 km/h. Ma nowy rekord. – Jak patrzę teraz na ludzi czekających w korkach? Ja już nie mam tej satysfakcji, że oni stoją, a ja jadę, bo zupełnie zmieniałam myślenie – nie myślę kategoriami samochodu, jestem rowerzystką. Żyję tym, rowerem wypełniam każdą wolną myśl, śledzę modę street bike-ową, przepisy drogowe, zastanawiam się nad większą podróżą, w przyszłym roku na pewno Podlasie, choć marzenia sięgają do Maroko.