To jedyna znana nam para na świecie, która zdobywa takie laury w rajdach terenowych. Marcin Łukaszewski pilotowany przez partnerkę życiową Magdalenę Duhanik ponownie wywalczyli tytuł mistrzów Europy i wreszcie upragniony tytuł mistrzów Polski. Jak razem wjechali na szczyt?

Florczaki są dumne bardziej, niż oni sami. We wsi pod Morągiem Magda i Marcin mieszkają od 10 lat i fascynują lokalną społeczność. Kiedy wrócili ze zwycięskiego Baja Żagań, którym przypieczętowali wymarzony tytuł mistrza Polski, witano ich szampanem i klasykiem „We are the champions”.

Już sezon 2015 zakończyli tytułem mistrzów Europy Centralnej, 2016 – „tylko” II wicemistrzów Polski. Na drodze po najwyższe krajowe trofeum drugi rok z rzędu stawały dziwne przypadki i wredne awarie sprzętu. Bo jak inaczej można opisać sytuację, kiedy na dobrze układającej się ostatniej rundzie sezonu pada silnik.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Rok 2017 odczarowali i zgarnęli wszystko co było w puli. Zostali mistrzami Polski i Europy. – Jakie to emocje na mecie ostatniego oesu? – Magda powtarza zadane pytanie. – Mając w pamięci prześladujące nas pechy, profilaktycznie nie cieszyliśmy się. Zwyczajnie nie wierzyliśmy w to – zaskakuje.

W tym sezonie Magda bezdyskusyjnie zdobyła też tytuł najlepszego pilota, zostawiając w tyle twardzieli płci męskiej.

Poznali się dość przypadkowo. Ona, właścicielka firmy ze Szczecina, zorganizowała na Mazurach event dla pracowników. Miały być emocje na wysokim poziomie, bo sama od małego szuka adrenaliny, najlepiej w motoryzacji. Przyszła na świat jako trzecia córka w rodzinie, ojciec zaś spodziewał się wyczekiwanego syna, więc w niej ulokował pasję samochodową i nauczył jeździć kiedy tylko sięgała do pedałów Fiata.

Event z kolei organizował Marcin Łukaszewski, fan wszystkiego co się ściga, zwłaszcza w terenie. Na imprezie Magda wsiadła za kierownicę wojskowego Uaza, od razu w trudnych warunkach. – Zaimponowała mi swoją zaciętością i charyzmą – wspomina Marcin. – Jej nic dwa razy nie trzeba było tłumaczyć.

Padła więc propozycja wspólnego startu w rajdach przeprawowych: ona miała być kierowcą, więc Marcin z automatu pilotem. – Ja nigdy nie miałem ciśnienia, by cokolwiek udowadniać za kierownicą, więc nie przeszkadzało mi ciągać liny – wyjaśnia.

W rajdach przeprawowych pilot najczęściej brnie po pas w błocie, by szukać możliwości przejazdu. Magda: – Z Marcina był taki pilot, że jak kiedyś miał wejść do głębokiej wody, to zwątpił i skwitował, że nic tu po nas. Jak kazałam mu założyć wodery i włazić do wody, to okazało się, że z worka, który spakował do auta w garażu, wyjął… wiosła i ponton.

I dodaje: – Po pierwszych kilku rajdach (w tym dwóch wygranych – red.) jednak zamieniliśmy się rolami, bo przez pół roku miałam trzy razy gips zakładany. W tych wertepach takie siły działają na kierownicę, że wyrywało mi nadgarstki – obrazuje Magda.

Świat offroadu szybko dowiedział się o pilotce, która wprowadziła naśladowane zasady. Kiedy na pierwsze zawody przyjechała w korkotrampkach, starzy wyjadacze podśmiewali się: będzie w piłkę grać? Ale kiedy okazała się najszybsza w bieganiu po zabłoconych górkach, by wytyczać Marcinowi trasy, na kolejne imprezy „twardziele” też już stawiali się w korkotrampkach.

– Do przeprawówki trzeba mieć jaja. I Magda je ma – mówi wprost o partnerce Marcin.

On motorsportem fascynował się jeszcze kiedy jako mały chłopak chodził na zajęcia z modelarstwa, z których uciekał, by oglądać rozgrywane wokół Olsztyna rajdy. Kiedy w samochodówce kumple uczyli się trzymać pilniki, on w garażu remontował silniki Fiatów 125, by je usprawniać i w tajemnicy przed rodzicami startować w KJS-ach.

Po latach, kiedy wsiadł za kierownicę wojskowego Uaza, krzyknął: „matko boska, jakie to ma możliwości terenowe!”. Odkupił takiego samego z policji. To było 12 lat temu.

Jako para w życiu i rajdówce, w terenowych maratonach doszli na szczyt. Napędza ich podobna adrenalina. Na kilkanaście sekund przed startem do oesu obydwojgu serca walą tak samo mocno i zgodnie przyznają, że to znika w pierwszym zakręcie. Oes uznają za udany, kiedy drzewa mijali o centymetry. – Wiem, że wtedy trzymamy dobre tempo – kwituje Marcin.

Coraz częściej pytających ich o start w najtrudniejszym Dakarze, Marcin szybko studzi: – Mnie interesuje walka o najwyższe cele, a nie wycieczka. Tam potrzeba i topowego auta, i topowego budżetu. Dlatego kiedy mamy wybór pojechać cykl ośmiu rajdów Pucharu Świata i Dakar, który można zakończyć na pierwszym oesie, wybieramy na razie ten pierwszy.

Tekst: Rafał Radzymiński

Obraz: Łukasz Pączkowski