Gdyby wyjść na ulicę i zapytać pierwszego z brzegu Kowalskiego, czym jest futbol amerykański, co usłyszymy? Że noszą dziwaczne stroje i mają pogmatwane reguły. Nie to, co piłka nożna czy siatkowa. Amerykański wymysł i basta. Oto portret olsztyńskich Lakersów, którzy znaleźli się wśród 20 klubów ogólnopolskiej ligi. 

Dopóki oglądasz mecze futbolu, czy w telewizji, czy na żywo, nie zapałasz miłością do tego sportu. Zabawa zaczyna się dopiero wtedy, gdy z obserwatora stajesz się aktywnym graczem – przyznaje Arek, koordynator Lakersów AZS UWM. Co ciekawe, to samo powtarza każdy z moich rozmówców. Każdy z nich miał ogromne opory, aby w ogóle zacząć grać. Wszystkich namówili kumple. Teraz całej czwórce błyszczą się oczy jak zakochanym facetom po pierwszej randce. Trudno z nimi o czymkolwiek pogadać, bo i tak prędzej czy później wrócimy do futbolu. Kiedy pytam, co ich aż tak w tym kręci, patrzą na mnie jakbym była kosmitką, a mowa ich ciała wyraża jedno: emocje. To są emocje! Potężny wystrzał adrenaliny, endrofin i całej chemii, jaką dysponuje nasz mózg. Na boisku zapominają o bożym świecie. Kończą kolejny mecz i myślą o następnym. A gdy coś im przeszkodzi w graniu, cierpią na syndrom odstawienny. 

AREK KOWALEWSKI 

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

RUNNING BACK – OD TRZECH LAT W DRUŻYNIE

Do melodii drużynowej przyśpiewki ze słowami:

– Kto wygra mecz?

– Lakers! 

Sześcioletnia Ola, córka Arka, od kiedy umie mówić, zawsze krzyczy: 

– Kto wygla? Tata!

Rodzina, praca, futbol to trzy priorytety w jego życiu. Zaczął cztery lata temu, żałuje, że tak późno, bo należy do najstarszych zawodników i wkrótce będzie musiał pożegnać się ze sportem. Ale na razie jest czynnym zawodnikiem, koordynatorem sekcji i sponsorem. A niech mu tylko ktoś zabroni grać! Nie ma takiej opcji. 

Kiedy zerwał ścięgno Achillesa, ortopedzi nie zabronili mu grać definitywnie, ale mówili, że nie szybko wróci do sportu. Chodził po wszystkich, licząc, że któryś w końcu da mu okruch nadziei na jak najszybszy powrót na boisko. Odchodził jednak z kwitkiem i półrocznym zakazem uprawiania sportu. Po ostatniej wizycie udało się. Ostatni z lekarzy wypowiedział magiczne zdanie: „Zszyte już się nie rozerwie. Będzie po prostu boleć.”

Po czterech miesiącach solidnej rehabilitacji: – Skoro się nie rozerwie, to wracam do gry! A ból na boisku? Przy takiej dawce adrenaliny nie czuje się bólu. 

I tak było. Trzy godziny meczu i żadnych dolegliwości. Nie ma na to czasu. Cierpienie przychodzi po. – Pół godziny po każdym treningu wiłem się z bólu, ale to nie był powód, żeby rezygnować. 

Namiętność? To mało powiedziane.

ASHLEY RICHARDS 

LINEBACKER, OD CZTERECH LAT W DRUŻYNIE

W Polsce jest od 13 lat. Przyjechał, bo zakochał się w siostrze Polaka, który sprzątał jego mieszkanie. Gdy wylądował w Warszawie, czekała na niego ona i jej ojciec. Zamieszkał z nimi, znalazł pracę jako native speaker w szkole językowej, a po miesiącu okazało się, że ona ma… chłopaka. Od dobrych kilku lat. 

– Powinienem być zdruzgotany, ale miałem świetną pracę, uczyłem mnóstwo pięknych dziewczyn i wiedziałem, że tutaj będzie mi dobrze – uśmiecha się zawadiacko, a ja już sobie wyobrażam, jakie powodzenie może mieć młody, przystojny Brytyjczyk w Olsztynie. 

Ashley to typ faceta, który nie lubi rutyny i ma zapotrzebowanie na bodźce. Dlatego po szkole językowej stworzył serwis kanapkowo-sałatkowy i co rano rozwoził śniadania do olsztyńskich biurowców. Potem zamarzył mu się własny bar na starówce, ale tutaj rozbił się o mur biurokracji. 

– Przez rok nie mogłem dostać pozwolenia, konserwator zabytków wszystko blokował – opowiada. – Aż w końcu poszedłem do ratusza i pod gabinetem prezydenta zacząłem krzyczeć: „O co chodzi w tym Olsztynie, czy tu trzeba dawać łapówki, żeby cokolwiek otworzyć?!”. Urzędnicy wpadli w panikę, zaczęła się szamotanina, a następnego dnia zadzwonili, że mam już wszystkie potrzebne pozwolenia. 

Ale zbyt dużo pary poszło w gwizdek – stracił energię i mnóstwo pieniędzy. 

Spróbował czegoś nowego – zaczął uczyć angielskiego przedszkolaki. Własnych dzieci jeszcze nie ma, ale cudze go uwielbiają. 

Chyba właśnie ten niepokój i zapotrzebowanie na zmiany pchnęły go w ramiona Lakersów. Dziś bez drużyny nie wyobraża sobie życia. Szczególnie, że w życiu osobistym znalazł szczęście u boku Ani, a na boisku dostaje zastrzyk adrenaliny. 

Na czym według niego polega fenomen futbolu? Jest to połączenie drużynowej gry ze sztuką walki. Jedyny taki. Futbol łączy strategię i taktykę z agresją i kontaktem. Dla niego miks idealny. Szczególnie, że w Londynie nie należał do grzecznych chłopców, co kwituje kolejnym zadziornym uśmiechem.

PATRYK PIECHOWSKI

WIDE RECEIVER, OD SZEŚCIU LAT W DRUŻYNIE

Patryk ma tak niebieskie oczy, że można w nich utonąć. Jest delikatny, skromny, wrażliwy. Trudno mi sobie go wyobrazić jako agresora na boisku. Zresztą sam przyznaje, że na treningach nie walczy na 100 proc., bo nie chce kontuzjować kumpli z drużyny. Co innego podczas meczu ligowego. Wtedy ujawnia cały swój potencjał. W Lakersach wylądował za sprawą Rafała Zapadki, który na co dzień jest dyrektorem w Pogotowiu Opiekuńczym. Człowiek, który zaraził futbolem wielu swoich podopiecznych, ale dziś tylko Patryk jest czynnym zawodnikiem. 

Z Patrykiem rozmawiam o przyszłości – co planuje, czego by chciał.

A przecież wiadomo – chciałby, aby futbol stał się bardziej popularnym sportem. Sportem, któremu zawodnicy mogą się w pełni poświęcić, nie martwiąc się, z czego opłacą czynsz i czy starczy im na chleb. Na razie to tylko mrzonki, bo dopiero w tym roku futbol amerykański stara się o patronat Ministra Sportu i rejestrację Polskiego Związku Futbolu Amerykańskiego. A jednak zmiany idą, bo od 17 marca każdy mecz ligowy ma obowiązkową transmisję w internecie. Mecze Lakersów można oglądać na kanale „LakersTV” i na żywo na nowym boisku na Dajtkach. 

Patryk jest ambitny – niemal codziennie uczy się zagrywek, przegląda Playbook (księga z rozrysowanymi zagrywkami), robi sobie screeny taktyczne, aby mieć je zawsze pod ręką, w telefonie. 

Najbardziej boi się o maturę z angielskiego – twierdzi, że brakuje mu talentu do języków. Chyba że mowa o futbolu – wtedy bez problemu zapamiętuje wszystkie angielskie nazwy. 

Siła pasji? Nie mam wątpliwości.

KAMIL ZBOCH

DEFENSIVE BACK, OD SZEŚCIU LAT W DRUŻYNIE 

Kamil zaczynał w pierwszej juniorskiej drużynie Lakersów, a od trzech lat gra w seniorach. Jako nastolatek próbował wielu dyscyplin – grał w piłkę nożną, siatkówkę, badmintona, ale żadna przygoda nie trwała dłużej niż trzy miesiące. Dopiero futbol uwiódł go na dobre. 

– Adrenalina? – pytam, bo już wiem o co chodzi. 

– Adrenalina też, ale przede wszystkim drużyna – odpowiada. – Dla mnie Lakersi są jak rodzina. W mig zżyłem się z chłopakami i naszym świetnym trenerem Rafałem Zapadką. Do gry trafiłem tuż przed sezonem i nie wyobrażałem sobie, że mógłbym zrezygnować w trakcie, zostawić chłopaków. 

Dziś futbol to moja największa pasja – dla niej zmieniłem styl życia, często rezygnuję z imprez, bo wybieram trening i nigdy nie mam poczucia straty, żalu, że mógłbym teraz się bawić zamiast wyciskać siódme poty na siłowni. 

– Ale wiesz, że z tego nie da się żyć? Bo gdybyś grał w piłkę nożną… – podpuszczam.

– A wiesz, że czasem tak myślę? Lecz gdybym miał drugi raz wybrać, zrobiłbym to samo.

***

Po kilku kawach, każda z innym zawodnikiem, przestaję być statystycznym Kowalskim. Wiem co to przyłożenie, ile trwa mecz i znam kilka „playów”. Czuję się jak Kolumb, który odkrył Amerykę. Nadal nie pojmuję zasad futbolu amerykańskiego, ale zaczynam rozumieć ten obłęd w oczach i już wiem, że 300 milionów obywateli USA nie może się mylić. Barierą jest tylko kulturowy nawyk. Ale zaraz, zaraz… burgery mają się w Polsce dobrze, dlaczego więc nie zacząć grać w futbol?

Tekst: Aga Kacprzyk, obraz: Kuba Chmielewski

Terminy meczy domowych

8 kwietnia, godz. 13

22 kwietnia, godz. 13

6 maja, godz. 13

27 maja, godz. 13

Wszystkie mecze odbywają się na boisku:
Olsztyn – Dajtki ul. Żytnia 71