Na półkę z trofeami w branży motoryzacyjnej postawił teraz największe osiągnięcie. Oto krótka lekcja biznesu na kółkach Andrzeja Arefiewa, właściciela Nord Auto, dilera Volvo w Olsztynie.

Andrzej Arefiew: W swojej pracy większego wyróżnienia chyba już nie dostanę. To jakieś apogeum.

Made in: No właśnie, został pan człowiekiem roku magazynu „Dealer”, najważniejszego w branży motoryzacyjnej w Polsce. Pana olsztyński salon Volvo dołożył się do tego tytułu?
Przeważyło to, że odnoszę sukcesy na najtrudniejszych rykach w Polsce, czyli na Podlasiu i na Warmii i Mazurach. Za ubiegły rok Nord Auto, czyli diler Volvo, dostał tytuł dilera roku Volvo, a Top Auto, diler Opla w Białymstoku, został wicedilerem roku Opla. Wcześniej jeszcze nikomu się to nie zdarzyło.

W północno-wschodniej części Polski, z opinią najuboższego regionu, Volvo rządzi w klasie premium. Jak się rozwiązuje takie zagadki?
Jest na to jeden sposób: traktować klientów bardzo poważnie i w najwyższych standardach, bo to oni powodują, że ma się sukces. Sprawa numer dwa to załoga. Mogę wybudować i wyposażyć piękny salon, ale firma to przecież nie podnośniki w serwisie, tylko ludzie. I tych ludzi też trzeba przekonać, że najważniejsi są klienci. Każdy pracownik, który u mnie zaczyna pracę, już drugiego dnia musi wiedzieć jedną rzecz: że pensji nie płaci mu ani księgowy, ani dyrektor, ani ja. Pensję płaci mu klient.

Ma pan kilka marek w portfolio. W czym to pomaga?
Im więcej nóg, tym stabilniej na gruncie. Siłą w branży motoryzacyjnej jest dzisiaj konsolidowanie marek. To są też oszczędności, skupienie zarządu, księgowości, kosztów. Niedawno mieliśmy w kraju ponad 1000 dilerów, teraz 820. Więksi wykupują mniejszych, a mali łączą się w silniejsze grupy.

Szykuje pan jakąś ekspansję na olsztyński rynek?

Staramy się o autoryzowany serwis grupy VW. Mam nadzieję, że nastąpi to już w wakacje.

Więcej trzeba wnieść pasji do tematu, którym się zarządza, czy smykałki do biznesu?

Zdecydowanie trzeba umieć go prowadzić. Cieszę się, że robię biznes w motoryzacji, ale myślę, że nieźle już bym go robił w każdej innej dziedzinie. To efekt doświadczenia, edukacji, szkoleń, a nawet czytanej literatury.

W czym pan gustuje?

W książkach historycznych. Łączę przyjemność czytania z pogłębianiem wiedzy. Ostatnio czytałem przepiękną książkę „Król, cesarz, car” o tym, jak to spokrewnieni monarchowie doprowadzili do pierwszej wojny światowej.

Jak pan się związał z motoryzacją?
Pasjonowałem się nią już jako nastolatek, naprawiałem samochody i grzebałem w silnikach. Potem na studia dostałem się na WAT na wydział pojazdów samochodowych, ale uznałem, że w wojsku nie zostanę, więc zrezygnowałem na rzecz politechniki. A ponieważ na warszawską listy były już zamknięte, a na białostocką nie, zawiozłem tam dokumenty na wydział mechaniczny. Zobaczyli moje wyniki i pogratulowali indeksu.
Na uczelni założyłem Auto Klub Politechniki Białostockiej, który organizował rajdy i szkolił przyszłych kierowców. Sam w 1977 roku zostałem akademickim wicemistrzem kraju na Torze Kielce w klasie Fiata 126.

Wyczytałem, że i żywymi końmi pan się zajmuje.
Mam ośrodek hodowlano-jeździecki, ale do hodowli tylko
dopłacam. Traktuję to jako pasję i pochwalę się, że moje dwa konie zdobyły mistrzostwo Polski w skokach. Sam rzadko już jeżdżę, coraz bardziej podoba mi się żeglarstwo. Jak jest weekend, jadę do Mikołajek, gdzie mam łódkę.

Volvo to samochód kojarzony z żeglarstwem. W co pan wszedł wcześniej?
W żeglarstwo. I to dużo wcześniej. Wychowałem się nad jeziorami, w Sejnach, w gorzelni, która stała nad brzegiem jeziora. Od małego woda była mi bliska.

Żeglarstwo, konie… Nie kusiło pana, by przenieść się na stałe na Warmię i Mazury?
Ależ ja mam dość mocny związek z tą krainą! Myślę, że wiadomości historyczne na temat Warmii i Mazur mam zdecydowanie lepsze niż niejeden mieszkaniec. Począwszy od lat 80. zjeździłem tę ziemię rowerem. Te góry, jeziora i lasy, których nie mam w Białymstoku – to najpiękniejsza kraina w Polsce i dlatego zawsze chciałem tu coś mieć, kawałek swojego biznesu w Olsztynie. Teraz przyjeżdżam tu z jeszcze większą przyjemnością. Kiedy jadę z Białegostoku, to jeśli tylko czas pozwala, staram się nie jechać najprostszą drogą, tylko trochę pobłądzić po okolicy. Nawet dzisiaj jechałem przez Skandławki i przez Drogosze, gdzie zobaczyłem perłę cesarską, jeden z największych pałaców na Mazurach.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński