Jeśli myślisz, że pod wodą widziałeś już wszystko, musisz zanurkować z krokodylami.
 
To było w wodach Morza Czerwonego. Igor nurkował w miejscu, gdzie można spodziewać się rekinów. Ale kiedy 2,5-metrowy rafowy okaz zajrzał mu prosto w oczy, a potem gotowy do ataku uderzył pyskiem w żebra, powrót na łódź zaliczył w rekordowym czasie. – Na pokładzie nikt nie mówił do mnie Igor, tylko „brawo Otylia!”. Ponoć wracałem jej tempem – opowiada rozbawiony jedną z eskapad.
„Krokodyle” to olsztyńska Szkoła Niezwykłych Nurkowań. Mimo że wciąż szukają adrenaliny, to jednak prawdziwego krokodyla pod wodą jeszcze nie widzieli. Co prawda marzenie ich prawie się ziściło w ub. roku, kiedy to w meksykańskiej cenocie zanurkowali właśnie po to, by go zobaczyć, ale szczęście nie dopisało. – Jesteśmy w stanie zorganizować takie wyprawy, jakie tylko mieszczą się w granicach wyobraźni i portfela klientów – zapewnia Igor Bartoszewicz, właściciel „Krokodyli”.
 
Pierwsze płetwy, maskę i rurkę przysłała mu z USA babcia. Szybko podłapał temat i uznał, że więcej frajdy jest z nurkowania, niż zwykłego pływania. Właśnie stuknęło 20 lat odkąd schodzi pod wodę i 15 lat odkąd jest instruktorem. Przeszedł w tym czasie wszystkie szczeble uprawnień. Założenie szkoły było jednym z kolejnych kroków pasji. Ze swoją kadrą – jak obrazuje – są w stanie wziąć za rękę ośmiolatka i w miarę postępu oraz lat doświadczeń, wyszkolić nawet nurka technicznego, najbardziej zaawansowanego wyzwania.
 
„Krokodyle”, jako nieliczni w kraju, serwują nurkowanie osobom niepełnosprawnym, również na wózkach. Lubią też nietypowe wyzwania. Tak było w 2011 roku, kiedy podjęli się bicia i ustanowienia Rekordu Guinnessa w zbiorowym… prasowaniu pod wodą. 131 nurków, każdy ze swoją deską i żelazkiem, prasowało przez 10 minut na dnie olsztyńskiego jeziora Ukiel. Pobili tym samym Anglików, choć już znaleźli się Holendrzy, którzy przebili z kolei polskich nurków.
 
Popularność nurkowania rośnie z każdym sezonem. Przybywa tym samym szkół nauki, choć rynek wygląda już podobnie do tego ze szkołami nauki jazdy, czy kursów tańca. Każdy chce przyciągnąć kursanta byleby niższą ceną i okrojonym programem. – A chyba nie o to chodzi w nurkowaniu, w którym bezpieczeństwo jest sprawą nadrzędną, by poklepać kursanta po plecach i pocieszyć go: jesteś OK. Jeśli ktoś robi u mnie nurka technicznego, to musi spędzić pod wodą odpowiednią liczbę godzin, zdobyć umiejętności i dopiero wtedy może zejść ze mną na 100 metrów. Innych możliwości nie ma – mówi stanowczo.
 
Wspomniane rekiny to temat, który stale pojawia się w marzeniach z dreszczykiem. Kiedyś podczas wyprawy nurkowej w Sudanie wynajęli włoskiego instruktora, który o owianych złą sławą drapieżnikach mógłby pisać książki. Rekiny młoty nazywał boskimi stworzeniami wypływającymi z głębin. – Znał ich zwyczaje, wiedział gdzie i kiedy można je spotkać. Popłynęliśmy na półkę skalną, z której był piękny widok na pionową ścianę. I doczekaliśmy się: kiedy na tej ścianie pojawiło się około 40 rekinów młotów, można było naprawdę siąść z wrażenia – opowiada.
 
Ale Igor stale mówi o pięknie jezior. – Ludzi nie kręcą jeziora, bo nikt nic ciekawego im nie pokazał. A wystarczy zabrać nurków w odpowiednie miejsce i w odpowiednim czasie, bo każde jezioro przechodzi swoje fazy. Kiedyś zabrałem ekipę na nocne nurkowanie. Byli w szoku ile bogatego życia zobaczyli.
 
Popularnością cieszą się wyprawy do zalanych kamieniołomów. Są wystarczająco głębokie (30 m), a ludzie, którzy nimi zarządzają, wyczuli koniunkturę, więc na dnie zbiorników zatapiają nawet… samoloty. Kiedyś w kilku nurków siedli sobie jeden obok drugiego jak ptaki na gałęzi, tyle że na łyżce potężnej koparki, która dawno temu w tych kamieniołomach pracowała, a dzisiaj służy jako atrakcja.
 
Rozglądając się po sali wykładowej Szkoły Niezwykłych Nurkowań, wśród dziesiątek podwodnych gadżetów i niesamowitych zdjęć z wypraw, można też wyszukać trochę historii, którą kryją wody Bałtyku. Biorę właśnie do ręki porcelanowy talerz z hitlerowską swastyką na spodniej stronie. Pochodzi z leżącego na 34 metrach statku Terra, który zaopatrywał w paliwo U-Booty, niemieckie okręty podwodne. Igor Bartoszewicz: – Być na dziobie takiego statku, ogarnąć jego gigantyczne rozmiary, obejrzeć wyrwę po torpedzie, dotknąć tej historii… Nie zrozumie tego nikt, kto tego sam nie doświadczy.
 
Repertuar ulubionych miejsc nurków jest szeroki. Niektórzy robią jedynie zdjęcia egzotyki, ktoś ma ambicję zostać muśniętym krążącym obok dziobem rekina, są amatorzy jaskiń, a inni – jak to określił Igor – robią cyfrę. Czyli schodzą na największe, wedle ich możliwości, głębokości.
 
Po niedawnych zamieszkach w Egipcie, świat nurków ze strachu odwrócił się od tego atrakcyjnego dla nich miejsca. „Krokodyle”, jakby pod prąd, właśnie tam organizowali kameralne eskapady. Nurkowali sami, więc zobaczyli prawdziwe atrakcje tamtejszych wód. Niespłoszone podwodnym „gwarem” delfiny, żółwie i węże morskie, wreszcie mogły wyjść ze swoich kryjówek. Bo to jest właśnie najbardziej ekscytujące w nurkowaniu – podglądanie podwodnego świata.
 
Tekst: Rafał Radzymiński
Obraz: Joanna Barchetto