Tadeusz Jelec od 25 lat pracuje jako stylista w Jaguarze.
W liniach tych aut sporo jest mazurskiego pejzażu, bo tu, w rodzinnym Giżycku, jeszcze do czasów szkoły średniej Jelec kształtował swoją wrażliwość na rzeczy piękne.

Na szczęście… porzucił studia na Politechnice Gdańskiej i ruszył na Zachód uparcie, dobijając się do drzwi słynnej Royal College of Art, która otworzyła mu drogę do miejsca, w którym się dzisiaj znajduje. Jesienny urlop spędził w Giżycku. Z projektowania aut dał kolejny wykład w gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Tam się z nim spotkaliśmy. Na starówce pod kamienicą uczelni zaparkował najnowszym dziełem własnego projektu – sportowym F-Type w kolorze ultimate black. F-Type jest pierwszym modelem Jaguara od czasów słynnego E-Type sprzed pół wieku, który tak mocno poruszył świat motoryzacyjnego dizajnu. By nasza podróż na to spotkanie była przygrywką do uczty z mistrzem, dotarliśmy na nie Jaguarem XJ40 w kolorze westminster blue. Modelem, który 25 lat temu dał Jelcowi przepustkę do świątyni motoryzacji. Na zlecenie Jaguara stworzył bowiem jego sportowąwersję. Dwugodzinny wykład na ASP był jak piękny film.

Potem sesja dla nas, przeplatana pogawędkami o Olsztynie i Giżycku. Trzymając wówczas jego czerwoną kurtkę, zagadnąłem, że jest podobny do Chrisa Rea, piosenkarza i samochodziarza. Powiedział, że właśnie poznał go w samolocie. My z Tadeuszem Jelcem też dopiero się poznajemy, a wydaje mi się, że już się znamy. Żadnych barier. Lubi opowiadać. Zdawkowo, ale za to wnikliwie i nie na skróty. Nim włączyłem dyktafon, już zaproponował przejście na Ty. Czego sam nie wiedziałem o mistrzu samochodowej kreski? Wreszcie wciskam czerwony, okrągły guzik „record” na dyktafonie.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Made in: Kiedy byłeś ostatnio w Giżycku?
Tadeusz Jelec: Właśnie dzisiaj rano (rozmawiamy 9 października o godz. 16.40 – red.). Do Gdańska przyjechałem prosto z Giżycka, gdzie spędzałem urlop, by zobaczyć się z rodziną.

Masz ulubione miejsce w Giżycku?
Tak. To przede wszystkim ten magiczny statek Kostka.(chodzi o statek armatora Piotra „Kostka” Konstantynowicza, animatora ruchu kulturowego w Giżycku – red.). Zawsze jak jestem w Giżycku, jestem na imprezie na statku z gronem znajomych. Drugim bliskim mi miejscem, jeśli chodzi o punkty spotkaniowe, była siedziba Wspólnoty Mazurskiej, czyli „Jazz Club Gallery”. To również było miejsce prowadzone przez Kostka. Promowało się tam młodych artystów. Galeria wychowała kilka pokoleń. Fantastyczne miejsce. Niestety, lokal spłonął.

Jak się czujesz na Mazurach?
Świetnie, zwłaszcza w tutejszym plenerze. Łąki, lasy i jeziora są mi bliskie. Jadąc teraz do Giżycka, zafascynowały mnie barwy jesieni, liści, odbicia kolorów w tym atramentowym niemalże kolorze jeziora: żółć, pomarańcz, czerwień. To jest po prostu magia. Tak byłem tym zafascynowany, że zapomniałem o wszystkim. Dało mi to chwilę odpoczynku i zadumy. Znam drogę z Gdańska do Giżycka, ale teraz nawigacja poprowadziła mnie dróżkami, którymi nigdy nie jechałem, przez Reszel, Korsze, Kętrzyn. To było tak romantyczne, że wprowadziło mnie w urlopowy nastrój.

Którym modelem Jaguara jechałeś?
Wziąłem XF-a. Jazda autem, które samemu się projektowało, w miejscu o takiej magii – to fantastyczne i sentymentalne uczucie. Perfekcja!

Co wtedy kołacze w głowie?
Wiesz, co kołacze…? Prawie łzy w oczach. Człowieka rozkłada, ale w pozytywnym sensie. Że ja wywodzę się z tamtych terenów, z tamtego miasta. Mam poczucie spełnienia. Małe miasteczko, które nie dawało aż tak wielkich możliwości rozwojowych, ale wychowanie, które dostałem, jedna szkoła, druga, miały wpływ na to, co teraz robię. Coś musiało mnie tam ukształtować.

To nie tutejsza architektura, a raczej mazurski krajobraz wpłynął na rozwój mojej wrażliwości na kształty, na barwy, na kontrasty. Nie wiem, czy potrafiłbym tworzyć takie auta na Mazurach. To bardzo specyficzna dziedzina i nie da się jej przetransponować w jakieś inne miejsce. To jest uzasadnione kulturowo. Jaguar to firma z głębokimi tradycjami. Wnoszę do niej moją wrażliwość i umiejętności, mój sposób myślenia, który wykształtował się gdzie indziej. Ale tworzenie tych aut w innym miejscu niż Anglia byłoby niemożliwe.

Powiedziałeś kiedyś, zresztą w Giżycku, że realizacja twoich marzeń zaczęła się na lekcjach języka polskiego. A konkretnie na końcu zeszytów, gdzie rysowałeś samochody.
Tak było! Lekcje były interesujące, ale samochody interesowały mnie jeszcze bardziej.

Masz te zaszyty?
Właśnie próbowałem je odnaleźć.

Szukaj, bo dzisiaj to cenna rzecz.
Z pewnością gdzieś są, ale do tej pory nie udało się.

Co w nich było? Powielanie istniejących aut czy twoje własne wizje?
Część była powielana, część nie. Wzorowałem się głównie na Syrenkach i Polonezach. W szkole miałem kolegę, z którym przechwalaliśmy się rysunkami. Na wyścigi rysowaliśmy raz domy, raz samochody. W samochodach wygrywałem ja, przy domach on. Skończył potem zresztą architekturę na Politechnice Gdańskiej.
Ojciec miał książkę „Samochody współczesne”. Nigdy nie mogłem się z nią rozstać. Mój brat ma ją do dzisiaj. To były samochody koncepcyjne z lat 50. i 60. Auta kosmiczne i niesamowite. Odmienne od tych, które widziało się na ulicach. Ciekawe było jeszcze jedno. Otóż przez Giżycko przejeżdżał Rajd 1001 Jezior. Jako smarkacz stawałem na odcinkach specjalnych. Do dzisiaj przypominam sobie dwa bardzo szczególne auta.
Renault Alpine A110 w kanarkowożółtym kolorze i zupełne przeciwieństwo – Honda N600. Śmieszny dizajn. Te dwa auta zawsze mnie fascynowały. Staliśmy wtedy takie szczawie z wywieszonymi językami. To Renault tak mi się wbiło w pamięć, że kiedy uczyliśmy się techniki renderingu na Royal College of Art* i poproszono, bym narysował swój ulubiony samochód, narysowałem plakat formatu A1 właśnie z Alpine w akcji. Mam go do dzisiaj w domu. Byłem zafascynowany tym samochodem i autorem tego projektu, nieżyjącym już Giovannim Michelottim, który robił potem Triumpha czy pierwsze współczesne BMW.

To prawda, że w Giżycku majsterkowaliście z kumplem w garażu?
Mój brat ma przyjaciela, Jurka Banacha, którego ojciec hodował świnie, a w gospodarstwie miał duży garaż.
Jurek kończył na politechnice wydział budowy maszyn. Nie był specem od stylistyki – bardziej od mechaniki, a przede wszystkim od elektroniki. Obydwaj z bratem przerobili WSK-ę i WFM-kę. I ja kiedyś bratu tę WFM-kę rozbiłem… Namiętnie przerabialiśmy też auta ojca. W Skodzie 1000MB wykleiliśmy deskę rozdzielczą drewnem, dodaliśmy reflektory. Potem miał Fiata 125, już z biegami w podłodze. W nim pomalowaliśmy deskę rozdzielczą na czarno, by była bardziej sportowa.
To było urzeczywistnienie naszych marzeń. Siedzieliśmy z tym wszystkim u Jurka w garażu, tam zrodziło się nasze uczucie do aut, jakaś bliskość. Ojciec nam na to pozwalał. Obdarzał zaufaniem.

Inwestował w synów.
Prawdopodobnie bezwiednie (śmiech). Przerwałem studia na kierunku budowy maszyn na Politechnice Gdańskiej, co wywołało wielkie niezadowolenie i rozczarowanie rodziców. Ale po kilku latach, w 1988 roku, zaprosiłem ojca do Londynu na wręczenie dyplomów Royal College of Art, które odbywało się w Royal Albert Hall, w miejscu, gdzie grają fantastyczne, wielkie koncerty.

Znam, mam koncert Gilmoura z Albert Hall.
Uwielbiam Davida Gilmoura!

Chyba zrekompensowałeś ojcu tę politechnikę?
To była całkowita i niezwykła rekompensata. Coś, co mogłem oddać z nadmiarem. Dla mnie skończenie tej uczelni było spełnieniem marzeń.

Dlaczego przerwałeś studia i wyjechałeś na Zachód? Był 1981 rok. Przez stan wojenny?

Wyjechałem przed stanem. Mnóstwo rzeczy się na to złożyło, np. moje niezadowolenie i niepowodzenie na politechnice.

Wspomniałeś, że byłeś trochę leserem.
Przyznaję, byłem. Ale analizując swoje postępowanie, dlaczego nim byłem, to dlatego, że nie potrafiłem odnaleźć siebie w tym wszystkim. Ale kiedy zacząłem studiować projektowanie przemysłowe na Chelsea School of Art, też chcieli mnie usunąć z uczelni.

Za co?
Chelsea School of Art to był pierwszy stopień, by dostać się potem do Royal College of Art. Mój angielski był okropny, bo ja w szkole średniej uczyłem się niemieckiego. Zapisałem się na kurs angielskiego, ale co da kilkumiesięczny kurs? Dostałem się do Chelsea, jednak chcieli mnie wywalić po pierwszym semestrze. Profesor od historii projektowania, który nawiasem mówiąc był fantastycznym facetem, powiedział mi: słuchaj, nie możemy cię dalej puścić, bo każdy esej, który piszesz, gramatycznie jest zupełnie niepoprawny. Ale dodał, że da mi szansę i skierował mnie na bardzo intensywny letni kurs. Zrobiłem szybki postęp, bo jeśli chcesz coś zdobyć, to robisz wszystko w tym kierunku. Dla mnie tym krokiem było właśnie nauczenie się poprawnego angielskiego. Na Chelsea napisałem pracę końcową, która miała jeszcze parę błędów językowych, ale już za projekty i treść dostałem super oceny. I tak się dostałem do Royal College of Art.

Tam też trzeba było napisać pracę końcową. Napisałem ją na temat, który zafascynował mojego promotora: projektowanie transportu w krajach za żelazną kurtyną. Napisałem ją w trzy miesiące na maszynie do pisania, sam robiłem ilustracje. Pamiętam, jak na wręczaniu wyników lekko zazdrosny koleś, który siedział naprzeciw mnie, spytał, co dostałem. Ja jeszcze nie otworzyłem swojej ocenionej pracy, więc też zapytałem: a co ty dostałeś? On na to: no wiesz, dobrą. Ja otwieram moje wyniki i… nie ma normalnej oceny, a jedynie napisane: „doskonała praca, uważam, że powinieneś ją opublikować”.

Wpatrywałem się w te słowa osłupiały. Wiesz jakie to jest uczucie?! Dwa lata wcześniej prawie wyrzucili mnie za nieznajomość angielskiego, a teraz facet mi mówi, że moje 47 stron – a ja po polsku nigdy tyle nie napisałem – mam opublikować. Czułem się, jakbym pokonał wielkiego byka.
A potem, podczas wystawy prac na koniec studiów, podszedł do mnie szef Lotusa z propozycją pracy.

Co ci się wtedy podobało w motoryzacji? Czym wtedy jeździłeś?
Miałem Golfa pierwszej serii. Ale marzeniem, w miarę osiągalnym, był Saab 900 Cabrio. Kupiłem sobie takiego dopiero w 2002 roku.

Kiedy po raz pierwszy jechałeś Jaguarem?
Jak przyszedłem do pracy w TWR**. To był model XJS.

Jak trafiłeś do pracy w Jaguarze?
To jest ciekawe. Do siedziby Jaguara w Coventry zaprosił mnie szef projektowania marki, Geoff Lawson. Jaguar dał wtedy firmie TWR zlecenie na zrobienie modelu XJ40 w wersji Sport. I to zlecenie dostałem ja. W trakcie pracy nad projektem Geoff był kilkakrotnie u nas. I pewnego dnia, jeszcze przed zakończeniem tego projektu, jego sekretarka zadzwoniła do szefa naszego studia. Ten wezwał mnie i powiedział, że muszę jechać do Coventry. Nogi ugięły się pode mną. Pomyślałem: kurczę, jak mnie wysyła do Coventry, to musi być naprawdę kiepsko z tym projektem. Skopałem go. Usiedliśmy w jego biurze. Kawa, papierosy, palił jeden od drugiego. Rozmawialiśmy, skąd jestem. Dziwił się, że Polak. Wysłuchał całej mojej historii. Spotkanie przeciągało się dwie godziny. Czekałem, kiedy zacznie mi mówić o tym projekcie. Po drugim dzbanku kawy byłem już umęczony i uwędzony tym dymem z papierosów. Geoff zaś zaczął mi opowiadać o pistoletach, bo był fascynatem broni palnej. Kiwała mi się się już głowa, ale nadal twardo czekałem na te ostateczny odstrzał.
I on nagle powiedział: „no to co, chcesz tę pracę u nas?”.

Zastrzelił cię.
Taka oferta pracy zdarza się raz na milion lat. Coś musiało być w tym moim portfolio.

Powtarzasz, że kluczem do piękna są…
…proporcje. Tym się wyróżnia Jaguar. To jest pielęgnowanie tradycji i historii. Ale trzeba bardzo uważać,
jeśli chodzi o powielanie. Powielanie nie jest projektowaniem. Najważniejsza jest inspiracja przeszłością. Jeśli tę przeszłość ma się tak doskonałą jak Jaguar,
to można z tego czerpać bez końca.

E-Type jest twoją największą kopalnią?
Mam cztery modele Jaguara: E-type, Mk II, XJC i XJ13.

Ponoć będąc kiedyś na plaży, wpatrując się w biodro i uda leżącej zgrabnej kobiety, powiedziałeś z podziwem: „jaki piękny kształt deski rozdzielczej”. Stworzyłeś wtedy wnętrze do limuzyny XJ 308. Czerpiesz nie tylko z motoryzacji?
Inspirację czerpie się z piękna, które cię otacza. I akurat wtedy otaczało mnie piękno, które tak zapamiętałem. Nie lubię wyrażać się dosłownie. Wolę ubrać to
w bardziej enigmatyczne pojęcie. Odrobina tajemnicy nigdy nie zaszkodzi, sprawia, że coś, co wydaje się oczywiste, staje się bardziej mistyczne. To mi się zresztą podoba w starej kulturze anglosaskiej, która zaczyna już zanikać. Jeśli czytasz jakiekolwiek książki Agathy Christie albo przygody Sherlocka Holmesa czy inne historie detektywistyczne osadzone w Anglii, to czujesz, że jest w nich mnóstwo mistyki. One są poparte głęboką psychologią. Tam nie jest tak, jak w amerykańskich kryminałach, że po prostu ktoś kogoś zastrzelił. I tak samo jest w projektowaniu. Istnieje popkultura i istnieje coś specjalnego, co powinno się pielęgnować. I dla mnie taką marką jest właśnie Jaguar. To taki intelektualista na czterech kołach. Zawsze taki był i mam nadzieje,
że takim pozostanie.

Na co dzień jakim jeździsz Jaguarem?
XF Sportbrake. Często znajomi mnie o to pytają, więc mówię: jak to jakim? Zaprojektuje się i się jeździ.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński, Obraz: Sylwester Ciszek