Kiedyś małe samochody służyły do zaspokajania małych potrzeb. Ale to było kiedyś.

Nawet nie wiem, gdzie mam kluczyk, ale na pewno przy sobie, bo inaczej zamki w dzwiach nie dałyby mi przepustki do wnętrza. Silnik uruchamiam starterem. Już po chwili czuję, że czarna skóra na fotelu grzeje jak słońce w skwarze. Na szczęście na zimne dni widzę też tu pstryczek od grzania foteli. Mam smartfona, muszę się pochwalić, całkiem nowego, więc zadowolony jak dziecko z lizakiem, za pomocą bluetootha odpalam ulubioną muzę. Jeszcze tylko wpiszę w nawigacji adres i szybciutko na umówione spotkanie w zupełnie nieznanym mi miejscu. No tak, spiesz się powoli, kolego. I nie cofaj akurat teraz, bo jak tu się bawić nawigacją, kiedy cały ekran ukazuje obraz za autem.

Wreszcie. Szybciej, bo lecę już na grubym spóźnieniu. Jedynka, dwójka. Dacie wiarę, że na dwójce mam na liczniku 110 na godzinę?
Wiem, że znienawidziliście mnie za to pyszałkowate napinanie się tym otaczającym mnie dobrodziejstwem w bryce za pół bańki. Ale zgaszę waszą zawiść kolejnym zdaniem.
Moje niespełna 3,5 metra luksusu to nowa Toyota Aygo. Miejski gnojek, który zdefiniował na nowo mały samochód. Jest tak przydatny w mieście jak sieciówka i tablet z trylionem aplikacji.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Nowe mieszczuchy bezwstydnie łamią stereotypy jakimi karmili nas wujkowie i ojcowie. Że tylko duża gablota jest w stanie dorównać substytutowi wierzchowca, czyli jedynego męskiego środka transportu, którym mógł chlubić się XIX-wieczny mężczyzna.
Mały i dobry samochód zaprojektować jest cholernie trudno. To tak jakby w kawalerce ulokować nowożeńców z teściami na karku, życząc tradycyjnych stu lat. Wszystkim.

Więc kręcąc się tym pomarańczowym Aygo i po mieście, i w jego bliskim sąsiedztwie, zaczynam odkrywać uśpioną dotychczas sympatię do podobnych pojazdów. Luki do zaparkowania wzdłuż ulic śródmieścia wydają się teraz być nad wyraz długie. Pakuję w nie Aygo bez łamania się na trzy razy i obaw o zderzaki – swoje i sąsiadów. Spryt, z jakim ogarniam ten miejski gąszcz, mogę porównać jedynie ze wspomnieniami użytkowania skutera.

Fotografka, która po powrocie z Ameryki wciąż nie potrafi się zakochać w samochodzie krótszym niż pięć metrów, wraca Aygo z sesji. Nie wpuszcza mnie za kierownicę. Lukruje coś na temat fikuśnej Toyoty, która stawia na miksowanie stylów. Proszę, jak to odważne kompozycje kolorystyczne potrafią uwodzić kobietę.
– Wiesz ile pociągnie na dwójce? – wygnany na fotel pasażera chcę błysnąć resztką nadszarpniętej męskości.
– 110. Też sprawdziłam – nawet powieka jej nie drgnęła, kiedy to powiedziała.

Podgłaśniam muzykę i zastanawiam się nad jakąś ripostą. A przy okazji i nad tym, czy ta nowa Toyota Yaris, która teraz jest bardzo podobna z przodu do Aygo, jest tak samo młoda duchem. Siedziałem w niej nie dalej jak pół godziny temu. Też mieszczuch, ale już poważniejszy. Nie wgłębiałem się jeszcze w foldery, ale świeżość wnętrza wyczułem z mety. No i w wersji dynamic ma ten generator dźwięku, który z silnika 1,33 akustycznie robi coś, co kochają właściciele charakterystycznie brzmiących bokserów.

Tekst: Rafał Radzymiński
Obraz: Joanna Barchetto
Włosy i stylizacja: Juszyński