W jego garniturach, uszytych ze starych wojskowych plecaków, projektanci okularów Massada występują na Targach w Mediolanie i Paryżu. A w kurtce z wysłużonych żagli Marcin Wójcik, lider kabaretu Ani Mru Mru, leci na Islandię. Ale zdarzy się czasem ktoś, kto zapyta, dlaczego tak drogo. Frank McGregory odpowiada wtedy: – Bo Gucci czy Prada szyją tysiące, a ja tworzę unikaty.

W czasie I wojny światowej 16-letni Franciszek Witkowski za namową znajomego marynarza zaciąga się na parowiec w Kłajpedzie i płynie do Szkocji w poszukiwaniu pracy. Zatrudnia się przy szyciu żagli. Aby nie marnować resztek cennego płótna, szyje marynarzom i dokerom spodnie i kapoty, barwiąc je chałupniczymi sposobami i impregnując rybim olejem. Do igły i nitki wraca dopiero w latach 60., dorabiając do emerytury usługami krawieckimi. To wtedy dorastający wnuk, uczeń technikum budowlanego, przychodzi do niego, aby poznać krój i uszyć sobie spodnie. 

Gdyby nie dziadek Franciszek, Grzegorz Witkowski nie zostałby Frankiem McGregorym.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Co wolno Niemenowi, to nie uczniowi

– Witkowski, ciebie obejrzeć musi cała szkoła – powiedział dyrektor technikum, widząc go w żółtych, własnoręcznie uszytych sztruksach, koszuli w kwiaty, dwurzędowej marynarce podpatrzonej u Niemena i biało-czarnych kowbojkach, które kupił za pieniądze z wakacyjnej fuchy (zresztą u szewca w Alejach Jerozolimskich w Warszawie). Dyrektor oprowadził go po wszystkich klasach. – Tylko spójrzcie! Tak nie powinien wyglądać żaden uczeń w szkole!

– Ale od kumpli zamówienia na spodnie posypały się – śmieje się po latach Grzegorz Witkowski. – A na dużej przerwie poderwałem najpiękniejszą dziewczynę w szkole.

Od dziecka ciągnęło go do mody. Już w szóstej klasie podstawówki uszył sobie slipy kąpielowe zawiązywane z boku na tasiemkę, a w technikum, za sprawą dziadka, tworzył ciuchy, jakie wówczas nosili Beatlesi, Rolling Stonesi i dzieci kwiaty zza żelaznej kurtyny.

Sekret tureckiego marmurku

– Zostaw te budowy, uszyj coś – powiedziała do niego najpiękniejsza dziewczyna ze szkoły – Mira, jego żona i matka synów Sebastiana i Pawła, a w męża pracowni także kolorystka, kiedy to w latach 90. rozwijała się polska przedsiębiorczość, a on pracował na budowach. Zaczął szyć koszulki z barwionych pieluch tetrowych – na targowisku rozchodziły się jak gorący towar. Gdy nastała moda na dżins marmurek i tureckie kurtki, poznał najpilniej strzeżony sekret branży modowej, przebarwianie dżinsu chlorem. – Wstyd przyznać, ale podrabiałem Turków! – śmieje się.

Biznesy lat 90. dobrze żarły, ale i szybko umierały. Witkowski wrócił do zawodu i rozpoczął studia zaoczne, ale miłość do mody nie minęła. 

Prekursor polskiego upcyklingu

Kurtka ze starych żagli była eksperymentem. Chciał dać im drugie życie, choć o zero waste czy wabi sabi nikt jeszcze w Polsce nie słyszał. Zaprezentował ją w Mikołajkach na deptaku – sprzedał od razu. Odzież w stylu żeglarskim firmuje marką Old Sail. 

– Niektóre żeglarskie kurtki są z żagli bawełnianych, inne z dakronowych, w projekcie zostawiam oryginalne elementy, jak oczka, zaśniedziałą raksę, linkę żeglarską oraz napisy na żaglu świadczące o jego pochodzeniu, czasem nawet rdza staje się niezwykłym ornamentem – opowiada. 

Na potencjał, jaki tkwi w odzieży szytej z rzeczy z demobilu, otworzył mu oczy amerykański projektant Greg Lauren, choć postmilitarne projekty Witkowskiego mają własną tożsamość. Militarna i żeglarska kolekcja to certyfikowane unikaty odręcznie podpisane numerem seryjnym i autografem Franka McGregora. Na tej odzieży również nie brakuje oryginalnych akcentów. Jest nim np. napisany na tkaninie numer telefonu do holenderskiego sierżanta. Gdyby tylko jego kurtki mogły opowiadać…

Do galerii z tym

Jego klienci to ludzie z całego świata. – Na sto osób zwiedzających Jarmark Dominikański, przy moim stoisku zatrzymają się trzy. I mnie to cieszy, bo to sól tego społeczeństwa! – śmieje się Witkowski.

Kiedyś usłyszał od profesora Akademii Sztuk Pięknych: – Pan nie powinien tego sprzedawać. Miejsce tych ubrań jest w galerii, a nie na straganie!

Takie komplementy cieszą, ale jego codzienna radość to zacząć i skończyć dzień w swoim Sanktuarium san Gregorio, gdzie ma termos z mocną dobrą kawą, miskę jabłek, kilka oldschoolowych maszyn do szycia i muzykę Programu 2 Polskiego Radia, bluesa i Dylana.

– Ma pani szczęście, że dziś nie ma koncertu Chopinowskiego – wtrąca, podając mi do przymierzenia kolejną kurtkę, na widok której błyszczą mi się oczy. – Wtedy nie wpuszczam tutaj nikogo!

Tekst: Aga Kacprzyk, obraz: Michał Bartoszewicz

OldSail – Grzegorz Witkowski

tel.: +48 531 089 607

grzegorz@oldsailart.pl

www.oldsailart.pl