Michał Brański – nim kupił Stomil Olsztyn znany był w regionie raczej w kręgach biznesu skupionego wokół dynamicznie rozwijającego się holdingu Wirtualnej Polski. W kultowy klub Warmii tchnął nie tylko kapitał, ale i nadzieję na przywrócenie mu świetności. Przybycie Brańskiego zrodziło w Olsztynie mnóstwo ciekawskich pytań – szukajmy zatem odpowiedzi.

MADE IN: Jeden z wywiadów z tobą nosił tytuł: „Po co kupować Stomil Olsztyn?”. Bierzemy go od razu na pytanie otwarcia, albo raczej mecz otwarcia, by wszystkie karty wyłożyć już na stół.

Michał Brański: Po to żeby podnieść sobie tętno w życiu.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Mało masz jeszcze ciśnienia?

Czasem bywa tak, że życie wpada – może nie w koleiny, bo prowadzę bujne i intensywne życie zawodowe – ale miałem potrzebę, którą jedni realizują poprzez np. ekstremalne wyprawy, a u mnie wiele lat kiełkowała właśnie myśl o klubie.

Pochodzę z rodziny relatywnie piłkarskiej – mój tata był sędzią piłkarskim, a brat grał w Hutniku Warszawa. Zostałem wciągnięty w ten sport, na podwórku było kilku starszych chłopaków z talentem. Poza tym kiedy przez siedem lat mieszkałem z rodziną w Wielkiej Brytanii, mocno przemawiały do mnie te wszystkie przejawy zbudowanej społeczności wokół klubów piłkarskich, rugby czy nawet klubu krykietowego. Kiedy szedłem jako kibic oglądać zmagania lokalnego zespołu rugby, to mimo że w jednym ręku trzymałem hot-doga, a w drugim styropianowy kubek z marną kawa, zacząłem rozmyślać: kurczę, fajnie byłoby stworzyć taką społeczność, albo być jej częścią.

Ponoć żona przeczuwała co się święci, kiedy na twojej półce przybywało lektur o prowadzeniu klubów?

Tak było. Te książki ciągle do mnie przychodziły, jak nie o lidze NFL czy NBA, to o konkretnych klubach, piłkarzach, ale też i losach różnych przedsiębiorców, którzy sparzyli się i polegli w takich sytuacjach. Zwłaszcza piłka brytyjska obfituje w historie ludzi, którzy myśleli, że mają złotą formułę jak wyciągnąć klub z ciężkiej sytuacji. A sami się na tym wykładali wpadając w tarapaty finansowe.

Sporo czytałem o zarządzaniu klubami, w tym piłkarskimi. Mniej o taktykach boiskowych, a raczej o tym co się składa na funkcjonowanie klubu. Potem to już złożenie okoliczności. Bo potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której Arek Regiec do mnie nie przychodzi i nie wpada mu do głowy „a nuż Brański zainteresuje się klubem piłkarskim w jego rodzinnym Olsztynie”. (Arek Regiec – pochodzący z Olsztyna przedsiębiorca, który za sprawą znajomości z Michałem Brańskim namówił go na wsparcie Stomilu Olsztyn – red.)

Jak cię podpuścił?

Pewnie byłem jedną z ostatnich instancji do której mógł się odwołać z tą sprawą: czy chciałbym zainwestować w klub piłkarski?

A ja w odpowiedzi powiedziałem, że kiedyś chciałbym kierować klubem piłkarskim, więc może faktycznie tu i teraz. Nie miałem jeszcze przekonania, że to będzie ten klub, ale na zaproszenie Arka przyjechał do Warszawy ówczesny prezes Stomilu Olsztyn i wyłożył mi szczegóły funkcjonowania klubu. Widziałem tu ciężką sytuację, ale nie aż tak ciężką, że nie do naprawienia. W Stomilu Olsztyn jest wielka społeczność, rozpoznawalność, renoma, piękna historia, więc żal byłoby pozwolić mu spaść do niższych lig.

Wierzę, że w Olsztynie jest potencjał na zbudowanie klubu ekstraklasowego. Myślę jednak o tej satysfakcji w dłuższym horyzoncie czasowym.

Jakie lekcje z tych przeczytanych książek wyryłeś sobie na prywatnym wirtualnym transparencie?

Ta lekcja jest jedna: nigdy nie zostawić po sobie gorszej sytuacji niż ta zastana.

Kluby są w pewnym sensie pałeczką w sztafecie i bardzo rzadko pozostają w jednych rękach w całej swojej historii. Zakładam więc, że jak kiedyś tę pałeczkę będę przekazywał to nikt nie powie, że się nie wywiązałem ze zobowiązań wobec tego klubu. Jeśli ludzie się na tym wykładają, to nie tyle, że pogarszają sytuację w klubie, ale i swoją własną.

To Zbigniew Boniek powiedział ci: wejdź w klub, bo piłka oddaje emocje jak nic innego.

To prawda. Byłem z nim na spotkaniu, ale to też nie było tak, że mnie konkretnie namawiał do Olsztyna. Mówił, że każdego przestrzeże przed wejściem w piłkę, bo to ciężki kawałek chleba, ale podkreślał to, co wiele razy mówił mi też były prezes Legii Warszawa Bogusław Leśnodorski, który bywa w Olsztynie na meczach i kibicuje Stomilowi: tych emocji inaczej nie da się kupić.

A jakie były głosy sprzeciwu, które miały cię hamować?

Raczej spotykałem się z łapaniem za głowę „oj, co ja robię”, ale w pakiecie z ogromną ciekawością, jaka stoi za tym logika i przesłanki. Czy to hobby, czy inwestycja. Więc odpowiadałem, że zarówno hobby, ale przy okazji klub może zyskać na wartości.

Mówię, że przeżywam emocje, których do tej pory nie przeżywałem. Myślę, że narodziny dzieci i trzymanie tego noworodka na rękach równa się z tym co towarzyszy ważnym momentom w sezonie piłkarskim. I niech to dziwnie nie zabrzmi, bo nie chcę dezawuować tego czym są dzieci w życiu faceta, ale to są tak silne doświadczenia ekscytacji, ale i rozpaczy. Taka kolejka górska, która niesie i do nieba, i do piekła.

A co by było gdyby nie zadzwonił Arek Regiec? Sięgnąłbyś po inny klub w Polsce?

Prędzej czy później tak. Ale myślę, że chyba zawracałbym z tej drogi, gdybym nie natrafiał na takie otoczenie jak w Olsztynie. Nie chcę uciekać do jakiegoś patosu, ale miasto – zarówno tkanka miejsca, jak i ludzie z poczuciem misji – plus jego sceneria są silnym atutem. W wielu miejscach ta piłka by tak nie smakowała. Olsztyn stał się dla mnie azylem. Było wiele klubów w potrzebie, szukających tego ratownika, ale myślę, że tak by do mnie nie przemówiły jak Olsztyn.

O czym Arek opowiedział ci za pierwszym razem?

Siedliśmy w samochodzie i mówił mniej więcej tak: „Michał, to jest ogromna szansa, bo ten Stomil to jest dla tego całego regionu tym hegemonem piłkarskim. Zobacz, ile jest klubów rywalizujących na Śląsku, a Stomil na Warmii i Mazurach jest tą siłą, wokół której gromadzą się ludzie. Duma Warmii. I pomyśl jak to zbudować”.

Mówił tak soczyście, odwołując się do lokalnego patriotyzmu. To było piękne. Wjeżdżając do Olsztyna byłem zindoktrynowany przez Arka, a potem doszły rzeczy, które przeważały szalę: relacja z ratuszem, prezydentem, życzliwość, pierwszy mecz, kiedy to pożyczyłem klubowi pieniądze nie będąc jeszcze właścicielem, no i ten widok dorosłych ludzi ze łzami w oczach, którzy ściskali mi rękę. To właśnie cząstka tych emocji o których mówił Boniek.

A może czegoś jeszcze w życiu mi brakowało… Wchodząc do jakiegoś plemienia przyjmujemy jego identyfikację i to jest dodatkowy smak w życiu.

Na ile poznałeś Olsztyn i region po półtorej roku?

Mam tyle rekomendacji, że jeszcze bardzo długi czas będę mógł z nich korzystać: jakie jezioro zobaczyć, gdzie zjeść itp.

Masz już swoje miejscówki?

W Olsztynie zatrzymuję się w Provincji, lubię Tiffi, cenię Przystań, macie świetną plażę miejską, gdzie nawet udało mi się rozegrać mecz koszykówki z lokalnymi znajomymi. Zacząłem poznawać starówkę, podoba mi się obecność międzynarodowych kuchni: Misa, Da Andrea, Dil Se. Wpadam na rybę „U Jacka”, kąpię się, pływam łódką…

Mylisz, że stworzysz tu kiedyś i swoje miejsce?

Nie wykluczam tego. Prywatnie Olsztyn jest dla mnie azylem, cieszą mnie te 3–4 dni, które tu spędzam raz na dwa tygodnie. Widzę tu jeszcze sporo biznesowego potencjału w mieście. Aglomerację, która się nie kurczy w przeciwieństwie do wielu miast średniej wielkości.

Może brakuje jeszcze dobrej klasy przestrzeni biurowej, która ściągnie tu firmy gospodarki wiedzy, branży cyfrowej. Olsztynianie cenią większą swobodę życia wśród zieleni, ale wysoko płatne posady są niestety w dobrych biurach i trzeba je znaleźć – przestrzenie klasy A na 100, 200 czy 500 osób. Firmy nie mają dzisiaj problemu by być wielobiegunowymi. Parzę nawet na Wirtualną Polskę – mamy ośrodek warszawski, trójmiejski, wrocławski, chorzowski, lubliński, ale nigdy na naszym radarze nie pojawił się Olsztyn. Owszem, potrzebny jest kapitał ludzki, ale też przestrzeń, w której tych ludzi można posadzić nad projektami.

Dużo trendów w swojej branży ściągasz ze świata. Masz dobre rozpoznanie piłki europejskiej i światowej, możesz już odpowiedzieć na pytanie: jakich wzorców brak w naszej piłce?

Nie ma takiej srebrnej kuli i oczywistych pomysłów na to, jak uczynić klub wielkim. Klub piłkarski to zbiór stu rzeczy robionych jednocześnie dobrze i wysokiego profesjonalizmu. Jeśli będziemy bardziej profesjonalni niż inne kluby, gdzie słyszy się o różnych praktykach, to daje nam to już ogromną przewagę.

A druga rzecz, którą chciałbym wnieść do klubu, to wyobraźnia jak tę popularność klubu spieniężać. W relacjach sponsorskich, reklamowych, z kibicami. Bez pieniędzy nie ma silnego klubu. Sukces w piłce nożnej jest w dość ścisłej korelacji z budżetami. Musimy podnieść budżet i klubu, i akademii. Więc mogę wnieść dbanie o relacje sponsorskie.

A propos relacji. Zauważyłem, że z pracownikami w klubie jesteście po imieniu, nawet z panem Stasiem, który opiekuje się murawą. To pokłosie wewnętrznej atmosfery?

Dla tych ludzkich relacji jestem w tym klubie. Każdy wnosi cegiełkę do projektu stomilowego i każdemu należy się szacunek.

Poznajesz środowisko branży piłkarskiej. Diametralnie zmieniło się od klimatu jak w filmie „Piłkarski poker”. Dlaczego sport nr 1 w Polsce aż tak długo nie przyciągał ludzi tzw. twardego biznesu, a działaczy sportowych z większymi ambicjami niż talentami?

Taka reputacja ciągnie się za polską piłką, ale myślę, że to wynika z charakteru biznesmenów, którzy do tej piłki ciągnęli. Biznesy pierwszych lat po transformacji były inne niż te, które dzisiaj odnoszą sukcesy. Obecnie do utrzymania się na powierzchni potrzebny jest profesjonalizm i dbanie o kadry. A tamten kapitalizm był inny, bardziej opierał się na sprycie, a firmy prowadzone były po kowbojsku. Dzisiaj zatem w piłkę wchodzą inni biznesmeni. Przykładem jest Raków Częstochowa czy Stal Rzeszów – ludzie prowadzą profesjonalny biznes i tak chcieliby prowadzić klubu. Piłka jest zwierciadlanym odbiciem tego, jak prowadzone są firmy.

O pieniądzach mowa – wzorem spektakularnej emisji akcji społecznościowych Wisły Kraków poprzez platformę crowdfundingową Beesfund, Stomil Olsztyn emituje i swoje akcje. Jak spożytkujecie pozyskany kapitał?

Podzielimy go na trzy filary: inwestycja w piłkę seniorską, czyli w wynik sportowy tu i teraz, część chcemy zainwestować w infrastrukturę, czyli żeby coś w klubie pozostało kibicom. No i trzeci – inwestycja w akademię.

Chcemy zaapelować tą emisją akcji do ludzi, którzy z różnych powodów są przy Stomilu. Bo dla jednego piłka seniorska jest mniej ważna niż rozwój młodzieży – żeby nie poszło to wszystko na pensje piłkarskie, a na coś, co będzie pracowało na klub 10–20 lat. 

W przypadku klubu taka emisja akcji to też sygnał do fanów i inwestorów: pozyskaj udziały w klubie kiedy gra w I lidze, bo gdy wejdzie do ekstraklasy, akcje będą warte trzy, a może cztery razy więcej?

Mam nadzieję, że to będzie góra widełek, które podałeś. Jest ogromny przeskok organizacyjny i finansowy wraz z przejściem z pierwszej ligi do ekstraklasy. Sama wartość z wpływów telewizyjnych jest kilkunastokrotnie wyższa. Są to środki, którymi moim zdaniem – przy dobrym managemencie – można budować stabilny i powtarzalny sukces. A myślę, że w tym regionie uda się budować ten sukces piłkarki niższym kosztem, niż w dużych ośrodkach.

Jak daleko jest twoja wizja odnośnie klubu? W którym sezonie jesteś?

Kiedy inwestowałem, to myślałem trzy lata w przód. Dzisiaj np. (rozmawiamy 28 lipca – red.) planowaliśmy budżet na przyszły sezon, który jak się zakończy, będzie po 2,5 roku jak tu jestem. Wtedy zrobię większe podsumowanie czy jesteśmy na ścieżce, na której chcemy być. A wydaje mi się, że w pewnych aspektach jesteśmy nawet przed czasem, ale na innych… sam mam żal do siebie, że nie cisnąłem bardziej.

Wścibskie pytanie, ale…

…śmiało.

Masz zapewne założoną wysokość strat, którą możesz ponieść na tej operacji?

Owszem, w pewnej jednostce czasu mam taki limit. Ale zakładam, że jeśli będzie wyraźna linia progresu, to nie wyznaczyłem sobie jednej kwoty, którą chciałbym przeznaczyć na funkcjonowanie klubu. Wyznaczyłem sobie jedną kwotę na okres trzyletni, ale chciałbym też zakładać kolejne okresy: co osiągnęliśmy i gdzie jesteśmy. Więc po trzech latach okaże się czy mam do tego i rękę, i głowę.

Zdajesz sobie sprawę, że to za sprawą zakupu Stomilu przez ciebie, o klubie zaczęło się mówić w ciekawym klimacie.

Choć nie znalazłem jeszcze formuły na to, jak to ciekawe mówienie o klubie przełożyć na zbudowanie tu platformy biznesu, która chciałaby wziąć też odpowiedzialność za klub. Moim zdaniem to w ogóle długoterminowo nie jest dobra konstrukcja, że jakiś gość z Warszawy odpowiada za klub będący dumą Warmii. Mam nadzieję, że moje związki z Warmią i z Olsztynem będą się tylko pogłębiać, ale jeśli chodzi o klub, to ten rok chcę poświęcić na budowanie mostów pomiędzy Stomilem a lokalnym biznesem. Właśnie po to, by stworzyć tu miejsce, gdzie spotyka się np. stu przedsiębiorców, ale rozmawia nie tylko o piłce, ale i o biznesie.

Gdyby nie koronawirus, planowaliśmy uruchomić przy Stomilu klub biznesu – cykl spotkań połączonych z różnymi atrakcjami, by w mniej formalnej atmosferze przedsiębiorcy mogli się

wymieniać cennymi informacjami biznesowymi, tworzyłyby się zalążki współpracy. Myślę, że byłaby to pożyteczna inicjatywa, gdyby finalnie wszyscy stwierdzili, że te dobre rzeczy w ich biznesie potoczyły się dzięki Stomilowi.

Olsztyn patrzy na ciebie trochę jak na króla Midasa, człowieka, któremu nie może się nie udać – w biznesie działacie od dwóch dekad fenomenalnie, więc wszyscy liczą, że tchniesz w Stomil przedsiębiorczego napędu i że to wszystko zbudowane będzie na stabilnym gruncie organizacyjnym, bo udowodniłeś, że masz ku temu predyspozycje. Czujesz ten ciężar oczekiwań?

Na strasznie wysokiego konia wsadzają mnie. Ja bym chciał, by ten klub był zarzewiem platformy kojarzącej lokalnych przedsiębiorców. A następnie na stabilności finansowej klubu zbudujmy jego pozycję. Na pewno to gorsza formuła klubu, kiedy finansuje go jeden lunatyk z Warszawy niż klub, który opiera się na szerokiej grupie przedsiębiorców z regionu. Jakkolwiek mgliście by to nie zabrzmiało, to nad tym muszę przysiąść. By na tej naszej trybunie VIP, przedsiębiorców, którzy trzymają kciuki za Olsztyn i jeszcze w niego inwestują, było więcej.

Opisz stan emocji z jakimi wchodzi się do ratusza by kupić klub piłkarski. Podpisywałeś już wiele transakcji biznesowych za miliony. Da się to jakoś porównać?

Nie towarzyszyły mi wyłącznie dobre emocje. Do tej pory w biznesie podpisywałem umowy dotyczące zakupu firm, które są na wyraźnym trendzie wzrostowym, są obsadzone przez świetnych ludzi i mają jasną trajektorię biznesową. Nasza kalkulacja jest wówczas taka: przyspieszmy ten rozwój, nadajmy mu biegu, zainwestujmy więcej i zdejmijmy ograniczenia, które te biznesy mają. Tutaj sytuacja była taka: umowę podpisałem w 74. urodziny klubu, zresztą też w dniu moich urodzin, więc w ogóle to był jakiś zbieżny dzień. I myślisz wtedy: kurczę, za rok 75-lecie, ty masz być tym Midasem, a może sprowadzę klub do drugiej ligi, z której nie jest się łatwo wygrzebać. Plus świadomość tego, że trzeba dokonać zmian kadrowych, mimo iż poprzedni prezes wypełnił bardzo uczciwie swoją rolę i wybronił ten klub przed najgorszym. Uznałem jednak, że potrzebne jest nowe rozdanie w środowisku olsztyńskim, czyli zamknięcie jednego rozdziału, a otwarcie drugiego.

Pojawiło się zatem sporo pytań, więc kiedy wychodziłem z sali po złożeniu podpisu, miałem raczej kaca: o kurczę, teraz będzie ciężko.

Powiedziałeś w jednym z wywiadów o sobie, że to dobry wiek i doświadczenie życiowe, by mieć klub: nie przyszło to za szybko i nie za późno.

Dlaczego nie byłoby to dobre, gdyby klub kilka lat temu trafił w moje ręce? Bo chciałbym uczestniczyć we wszystkich decyzjach i stale wnosić coś, nawet zmieniać taktykę, decydować o obsadzie składu itp.

Bardzo przechorowałem ten stan w Wirtualnej Polsce. Byłem wręcz rozgoryczony, że to jest już taki moment w rozwoju firmy, że schodząc do niższych działów i myśląc, że pomagam im, tak naprawdę paraliżuję tych pracowników i odbieram im poczucie sprawczości, że to ich projekt. Długo nie mogłem się z tym pogodzić. Zawodowo to było moje dwa najgorsze lata, mimo iż firma świetnie się rozwijała. A ja wrzałem wewnętrznie: nie mogę decydować o tym, na czym uważam, że znam się najlepiej. Leczyłem się z tego i dzisiaj nie mam z tym najmniejszego problemu. Dlatego teraz jest to dla mnie najlepszy czas na to, by mieć klub.

Które twoje błędy w życiu były najważniejsze? I najcenniejsze rozwojowo?

Był taki okres w historii rozwoju o2 przed przejęciem Wirtualnej Polski, że mieliśmy odpalonych z sukcesem dość sporo projektów, ale ja tak bardzo lubiłem uruchamiać kolejne, że zaniedbywałem te stare. Uwielbiałem ten zastrzyk adrenaliny i emocji związanych z robieniem czegoś nowego. I w związku z tym przespanych zostało kilka rzeczy, które mogły być jeszcze większymi sukcesami.

Lekcja została z tego taka: trzeba mieć cierpliwość i nie łapać wszystkich srok za ogon, a skupić się na tym co ma największy potencjał. Nie wiem, czy to ma przełożenie na działalność klubu, ale w biznesie do dzisiaj wyrzucam te projekty, które mimo że są fajne i dają ekscytację, to jednak realizuję te, które dają większą szansę rynkową.

Pamiętasz czasy, kiedy Stomil grał w najwyższej lidze?

Nie, znam te czasy tylko z opowieści kibiców, z historii klubu i wiem jak ważna jest to kanwa tej legendy i renomy Stomilu. I to też był ogromny argument za inwestowaniem w ten klub. Że ta spontaniczna rozpoznawalność marki Stomil Olsztyn w Polsce jest.

Różne dzikie historie opowiadano mi z tamtych czasów i żałuję, że nie byłem tego świadkiem i nie przeżyłem tego. Klub wspierali barwni biznesmeni, ja niestety taki nie będę. Ale taka była wtedy piłka, taki był kapitalizm i trzeba było po kowbojsku wykrawać sobie miejsce w tej rzeczywistości.

Ale tak jak kapitalizm wyglądał w roku 1989, tak internet wyglądał w okolicach roku 1999…

…Byłeś wtedy studentem trzeciego roku, który z dwoma kumplami zakładał przełomowy serwis o2.pl. To, że się spotkaliście na swojej drodze, to jakiś przypadek?

Z Krzyśkiem poznaliśmy się dzięki koszykówce. Ale w pewnym sensie w trójkę poznaliśmy się przypadkowo na korytarzu warszawskiej SGH, gdzie były rozstawione pierwsze komputery podłączone do internetu. Więc niby przypadkiem spotykaliśmy się na tym korytarzu, ale już przypadkiem nie było to, że się tam widywaliśmy przez dwa, a nawet dwa i pół roku, zanim zawiązaliśmy spółkę (portal o2.pl – red.). Po prostu widzieliśmy, że każdy z nas spędza tam najwięcej godzin, więc i wiedzieliśmy, że każdy z nas opanował już to rzemiosło internetowe.

Bo szkoły i uczelnie powinny pełnić tę funkcję kojarzenia ludzi, którzy idą w podobnym kierunku. 

Często w wywiadach podkreślasz miłość do koszykówki.

Tak, uwielbiam ją.

Ale zdecydowałeś się na zakup klubu piłkarskiego. Bo jest to dyscyplina nośniejsza i z większymi wyzwaniami?

Wydaje mi się, że w Polsce musiałby się wydarzyć jakiś renesans koszykówki jako zjawiska i podstawy ku temu są, ale ten renesans na pewno nie zacznie się w Olsztynie. Trzeba spojrzeć na to racjonalnie.

Ale zrobiłeś chociaż rozpoznanie jakie kluby koszykarskie są do wzięcia?

Wydaje mi się, że mimo wszystko warto dzisiaj walczyć o kluby koszykarskie z dużych aglomeracji. Piłka szybciej potrafi obronić się w mniejszych miastach.

Z drugiej strony za tło porównawcze mam tę kolorową koszykówkę NBA, więc może dlatego trudno mi sobie wyobrazić podobne emocje w koszykówce polskiej. 

Jak zakomunikowałeś swoim wspólnikom pomysł kupienia klubu?

Pamiętam jak dzisiaj, byliśmy na jakiejś gali z balem. Najpierw powiedziałem Jackowi – świadkiem był członek rady nadzorczej Wirtualnej Polski. Nad kieliszkiem szampana przecierali oczy, ale Jacek szybko zakomunikował mi: trzymam kciuki, działaj!

Każdy z nas trzech realizuje jakieś pozazawodowe pasje, inaczej kanalizuje chęć robienia czegoś więcej niż działania w biznesie. Że te pieniądze trzeba w coś przekierować. A w którymś momencie człowiek oczekuje od siebie, że dołączy do jakiejś wielkiej rodziny i kłębiących się wokół niej emocji. Jest tu może dużo patosu, ale to są najfajniejsze emocje jakich skosztowałem. 

Prowadzicie gigantyczny holding zatrudniający prawie dwa tys. osób. Z doby sporo czasu oddajesz dla synów, własny sport, czytanie książek, a nawet prowadzenie w bardzo aktywny sposób inspirujących kanałów społecznościowych. Zwykliśmy narzekać, że nie mamy czasu, a ty dorzucasz sobie jeszcze klub piłkarski. Jak zarządzasz czasem? 

Nie wiem, jak odpowiedzieć ci na to pytanie… Myślę, że to nasze dzisiejsze prowadzenie biznesu, mówię o holdingu Wirtualnej Polski, polega już nie na pracy operacyjnej, a na kluczowych decyzjach inwestycyjnych. To uwalnia pewien zasób czasu, a żeby nie było tzw. bezruchu, szukam sposobów inwestowania: w książki, w jakąś prywatną aktywność czy właśnie w klub. Ale zawdzięczam to wspólnikom oraz tym ludziom, którzy zasiadają w zarządach naszych firm. To oni biorą na siebie codzienne nerwy i obciążenia.

Do dzisiaj nie masz telewizora?

Nie mam. Jako Wirtualna Polska mamy telewizję, a ja nie mam telewizora. Kiedyś uznałem, że telewizja zabiera mi czas – lepiej w to miejsce wyjść na boisko z piłką, albo poczytać.

Stworzyłeś w Polsce pierwszy plotkarski portal pudelek.pl. A kto zaczerpnął tę nazwę od rasy psa?

Ja wyszedłem z pomysłem pudla, ale moja małżonka uznała, że to zbyt twarde i może raczej niech to będzie pudelek.

Portal i poczta mailowa o2 też wywracały nazwą stół do góry nogami.

Z jakiegoś powodu nazwaliśmy nasz system pocztowy „go to”. Ale szybko zorientowaliśmy się, że popełniliśmy klasyczny błąd żółtodziobów, bo ludzie nie radzili sobie z tą nazwą, więc kiedy serwis wychodził już do przysłowiowych Kowalskich, jeden ze wspólników powiedział: obetnijmy to „g” i niech będzie o2, czyli tlen.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński, obraz: Kuba Chmielewski