Powstał po to, aby łączyć. Nie tylko kulturę polską i ukraińską, ale też pokolenia odbiorców. Zespół Enej działający na polskiej senie muzycznej od dwóch dekad, nie przetrwałby tak długo, gdyby nie prawdziwa, męska przyjaźń. O tym jak ją pielęgnują i co ich łączy poza estradą opowiedzą Piotr „Lolek” Sołoducha, wokalista i akordeonista oraz Kuba „Czaplay” Czaplejewicz, puzonista grupy Enej.

MADE IN: Zazwyczaj to wy dwaj jesteście rozmówcami dziennikarzy, pozostała szóstka nie lubi mediów?

„Lolek”: Wywiady w grupie nie sprawdziły się. Jedni mówili swobodnie, inni się totalnie spinali i pojawiała się niezręczna cisza na antenie. Kiedy jesteśmy we dwóch, jest większy komfort, więc tak się utarło, że to my bierzemy na klatę media.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Macie pełną dowolność wypowiadania się w ich imieniu?

„Czaplay”: Rzadko podczas wywiadów mówimy o sprawach prywatnych, raczej są to kwestie okołomuzyczne, więc nasza reprezentacja ma stuprocentowe zaufanie reszty. Zdarza się oczywiście coś palnąć podczas wywiadów, zwłaszcza tych na żywo w radio czy telewizji, ale traktujemy to później jako anegdotę.

Nadal dziennikarze pytają was skąd pochodzi nazwa zespołu Enej?

„Lolek”: To pytanie było często zadawane do 2012 roku, po naszym udziale w programie „Must Be the Music”. Zaraz po nim graliśmy w Opolu, a nasz menadżer dostał wówczas telefon z jakiejś redakcji z sugestią, jakoby nasza nazwa miała związki z historią UPA. Rozdzwoniły się telefony z największych mediów, zrobiła się afera na całą Polskę.

„Czaplay”: Oczekiwano od nas deklaracji, co kosztowało mnóstwo stresu, paniki. Byliśmy młodzi, chcieliśmy tylko robić muzykę, a zostaliśmy wmanewrowani w polityczno-historyczną burzę.

Czasem internauci nadal próbują szukać drugiego dna w waszej nazwie.

„Lolek”: Już nie reagujemy. Temat jest dla nas zamknięty w tym jednym zdaniu: nazwa pochodzi od głównego bohatera Eneidy Iwana Kotlarewskiego – ukraińskiej przeróbki utworu Wergiliusza. To grzebanie kijem w mrowisku. A już wiemy, że im bardziej się bronimy, tym bardziej jesteśmy atakowani.

„Czaplay”: Została nam przypięta łatka, mimo że od początku jesteśmy zespołem, który ma łączyć, a nie dzielić. Broniliśmy tej idei, jak potrafiliśmy. Wydawało nam się, że jak wytłumaczymy po swojemu, to ludzie zrozumieją. Wydaliśmy oficjalne oświadczenie w tej sprawie licząc, że to już będzie kropka nad przysłowiowym „i”, ale temat do nas wraca co jakiś czas.

Szybko poznaliście ciemną stronę show biznesu.

„Lolek”: To jak media kreują sensacje, pokazał też nasz jedyny skandal na Pudelku – artykuł pt. „Zespół atakuje Michała Szpaka”. Podczas wywiadu ktoś mi zadał pytanie na temat jego muzyki. Ja wcale niezłośliwie przyznałem, że kiedy Michał stworzy jakieś swoje piosenki, to chętnie się wypowiem. W tamtym okresie śpiewał jeszcze wyłącznie covery. Wydawało mi się, że nic złego nie powiedziałem. Michał zaczepiony przez redakcję odparł w rewanżu, że „takie hity weselne jak tworzy Enej, to może pisać każdy”. No i Pudelek oczywiście: „co my na to?”. A my, że kończymy dyskusję.

„Czaplay”: Przez parę miesięcy media namawiały nas aby dalej drążyć temat. Z tego całego „skandalu” i antypatii dzisiaj, kiedy widzimy się na koncertach, przybijamy z Michałem piątkę. Obie strony uznały, że to bzdurna, sztucznie wykreowana sensacja, jakich wiele. Pudelek napisał też o naszych zarobkach, zrobił zestawienie polskich artystów. Zadzwonili do menadżera i stawkę pomnożyli przez liczbę koncertów. Graliśmy przed pandemią ponad sto koncertów rocznie, więc rachunek wyszedł spory. Ale porównali nas z solowymi topowymi wykonawcami, a my zarobek dzielimy na minimum 12 osób. Na scenie jest ośmiu, ale jeździ z nami sztab ludzi: menadżerowie, kierowcy, technika. No ale czyjeś pieniądze liczy się najlepiej.

Ośmiu facetów, każdy wyrazisty i temperamentny. Czy oprócz miłości do muzyki trzeba jakiejś męskiej chemii, aby tyle lat razem grać?

„Lolek”: Jeśli mielibyśmy być razem tylko na scenie, to pewnie trzeba by jeździć na koncerty ośmioma samochodami. Grając sto koncertów rocznie, bez przyjaźni daleko byśmy nie zajechali. To że wchodzimy na scenę i ufamy sobie muzycznie, to jedno. A fakt, że przebywamy ze sobą tak dużo czasu w ciągu roku, możemy na siebie liczyć, to drugi sukces tego zespołu. Nie wyobrażam sobie, że wsiadam do busa i czuję się niekomfortowo przez kilka godzin podróży z ludźmi, których nie lubię. To grono męskie, które nie liczy się ze słowami, ale nie musimy się zastanawiać co powiedzieć, walimy szczerze i prosto z mostu. Choć są oczywiście ciche dni.

O co są ściny?

„Lolek”: Np. o kwestie muzyczne, jak mają wyglądać piosenki, które mamy wydać. Głównie ja i basista Mynio odpowiadamy za tworzenie utworów i ten układ pracy odpowiada pozostałym. Kłócimy się, że ktoś mógłby robić więcej dla zespołu, choćby włączyć się bardziej w promocję w social media. Teraz ogarnia to głównie „Czaplay”, bo sprawnie operuje w sieci. Ja, gdybym nie musiał, nie korzystałbym z tego tak aktywnie, ale wiem jak wygląda dzisiejszy świat internetu i staram się dbać o to, aby czasem nagrać jakiś filmik i ożywić profil na instagramie.

„Czaplay”: W każdym razie wszystkie trudne kwestie umiemy przegadać przy winie.

Gustujecie w winie?

„Czaplay”: Różne są gusta w zespole. Ale nie mamy wpisane w riderze dla organizatorów koncertów alkoholu, jako obowiązkowego wyposażenia garderoby. Oczywiście nieraz zdarzyła się sytuacja, że kierowca odwoził nas do hotelu w nocy po koncercie, mówił „dobranoc”, schodził rano o 6.30, a my nadal siedzieliśmy w tym samym miejscu.

Odsypiacie w busie?

„Czaplay”: Jeśli mamy kolejnego dnia koncert daleko, to można odespać w drodze parę godzin. Bus mamy komfortowy, jest naszym trzecim domem – po rodzinnym gniazdku i hotelach. Wyposażony w dwa telewizory, więc kiedy nie śpimy, oglądamy Netflixa. Kiedyś namiętnie graliśmy w „tysiąca” po kilka godzin dziennie, dzisiaj uchodzimy wśród znajomych za znawców platformy telewizyjnej. Pytają nas jaki serial polecamy, co nowego wrzucili na Netflixa.

To co polecacie?

„Lolek”: Jesteśmy świeżo po „Squid games”, ale to film dla dorosłych o mocnych nerwach. Są hity, które możemy oglądać w nieskończoność, choćby po to, aby słodko przy nich zasnąć. To filmy z Jamesem Bondem, „Szklana pułapka”, „Władca pierścieni”. Kiedyś wiele razy tłukliśmy „Samych swoich”, ostatnio po raz kolejny obejrzeliśmy wszystkie części „Matrixa”, którego uwielbiamy.

Płaczecie na filmach?

„Czaplay”: Ja płakałem na najnowszym „Jamesie Bondzie” w kinie.

„Lolek”: Ja też się na nim wzruszyłem.

Wrażliwcy.

„Czaplay”: Tak, ale niektórzy z nas chowają to pod pancerzem. Ta wrażliwość przy facetach jest tematem tabu, staje się często przedmiotem złośliwości. A my jako artyści mamy większą niż statystyczny facet, z racji obcowania w świecie liryki, dźwięków.

Macie inne wspólne zajawki poza muzyką i filmem?

„Lolek”: Najczęściej gadamy o piłce nożnej. Bus jest dosyć mocno podzielony jeśli chodzi o drużyny, ale większość gustuje w angielskiej lidze.

„Czaplay”: Zajawki i fascynacje tworzą się raczej w 4-5-osobowych podgrupach. Z podgrupą motoryzacyjną, w której ja jestem, jeździliśmy przy okazji wieczorów kawalerskich na przejazdy Zbyszka Staniszewskiego. Jak mamy czas wolny między koncertami, zdarza się nam wyskoczyć na gokarty.

„Lolek”: Podczas wyjazdów zawsze zbiera się ekipa, która ma ochotę pozwiedzać. Niedawno graliśmy w Zakopanem i jeszcze przed wyjazdem umawialiśmy się na messengerze, że podczas pobytu zaliczymy Sarnią Skałę. Ale nikt nie przewidział, że piątkowy koncert skończy się o godz. 6 rano w karczmie, a o godz. 9 była zbiórka. Wszyscy byliśmy w podobnym stanie po trzech godzinach snu. Początek wędrówki był straszny, ale nikt nawet nie jęknął, że ledwie idzie. Więc taka męska rywalizacja i niechęć do okazywania słabości też w Eneju występuje.

Myśleliście kiedyś, aby zwerbować kobietę do zespołu?

„Lolek”: Mieliśmy wokalistkę Patrycję, która jeździła z nami przez dwa sezony koncertów kolęd, wykonywała utwory balladowe. Wpuściliśmy ją na głęboką wodę, bo żaden z nas nie przestawił się w „obyciu busowym” nawet o jeden procent. Nie przebieraliśmy w żartach i słowach, dawaliśmy upust emocjom podczas gry w FIFĘ i niejedna kobieta wymiękłaby z nami. Ale ona okazała się wyjątkowo tolerancyjna, otwarta, wręcz nam matkowała. Zagraliśmy razem 50 koncertów. Ale na stałe? Chyba dobrze nam w takim składzie.

„Czaplay”: Kiedy kobiety występują z nami podczas koncertów specjalnych, typu Sylwester, są ciekawym dopełnieniem. Ale gdyby była z nami na stałe jakaś wokalistka, pewnie spowszedniałoby to, więc może nie ryzykujmy.

Oprócz wykształcenia muzycznego macie jakieś inne wyuczone zawody?

„Lolek”: Chyba tylko ja. Za namową kolegi Łukasza, naszego menadżera, którego znam od szkolnych czasów, poszedłem do technikum ekonomicznego na profil hotelarski. Po miesiącu już wiedziałem, że noszenie bulionówek z zupą, składanie serwetek i stanie na recepcji to nie moja bajka, ale było za późno aby się przenosić. On poszedł na studia hotelarskie, a ja na wychowanie muzyczne, ale certyfikat technika-hotelarza mam. Do dzisiaj potrafię złożyć serwetkę w „czapkę biskupa”. I nieraz drwią ze mnie w zespole, że jestem windziarzem. Wydają mi polecenia w hotelach abym wciskał guzik, albo zaniósł ich bagaż do pokoju.

„Czaplay”: Kiedy mieliśmy przestój koncertowy w pandemii, ja poszedłem uczyć dzieci gry na pianinku w prywatnej szkole muzycznej w Ostródzie, która prowadzą moi rodzice. Potem mama zajęła moje miejsce i okazało się, że jedna dziewczynka, która zaczynała grać ze mną od zera, dostała się do państwowej szkoły muzycznej. Taki mały sukces pedagogiczny. Poza tym u mnie zawsze była sportowa zajawka. Teakwondo, obozy rowerowe, narty czy snowboard… W tym roku wystartowałem w triathlonie pierwszy raz w życiu. Trzy tygodnie przed zawodami nauczyłem się pływać i finalnie udało się osiągnąć niezły wynik. W kolejnej edycji triathlonu weźmiemy udział z naszym trębaczem Łukaszem.

Zarażasz sportem resztę zespołu?

„Czaplay”: Niedawno zrobiłem kurs trenera personalnego. Może będę trenował gwiazdy? Zacznę od Eneja. Perkusistę Kornela zaciągnąłem kiedyś na siłownię i szybko schudł pięć kilo.

„Lolek”: Po udziale w programie „Must Be the Music” popłynęliśmy w rock’and’rollowy klimat, czystą brawurę. Mało snu, zero sportu, koncert za koncertem. Szybko odczuliśmy, że długo tak nie da rady. Poszedłem nawet któregoś dnia zmierzyć sobie tętno, bo ledwo wchodziłem na scenę. No i trzeba było zmądrzeć, nastąpił sportowy boom w zespole. Zaczęliśmy dbać o sen, biegaliśmy razem przed koncertami, pilnowaliśmy się nawzajem. „Mynio” schudł wtedy ze 30 kilo. Teraz wspólny sport jest rzadkością, ale jeśli chodzi o sen, to dyscyplina nam została.

Skończyły się nocne imprezy?

„Lolek”: No, może nie do końca, ale zasada jest taka: nie wstajesz na umówioną godzinę, nie jedziesz. Kiedyś zostawiliśmy w łóżku „Czaplaya”, bo nie można go było dobudzić, a koncert był za kilka godzin. Ale po jakimś czasie się ocknął, wziął taksówkę i złapał nas jak tankowaliśmy na stacji benzynowej 10 km dalej. Wiemy z opowieści innych zespołów, że śpiochy płaciły za taksówkę po 2-3 tys. zł, bo trzeba było gonić resztę kilkaset kilometrów.

Macie sposoby na rozładowanie tremy? Rytuał przed wejściem na scenę?

„Lolek”: Trema pojawia się już tylko przy wyjątkowych koncertach, np. ostatnio w Opolu podczas koncertu pamięci Krzysztofa Krawczyka. Repertuar był dla nas nowy, wszystko szło na żywo. Ale ufamy sobie na scenie. Przed koncertem każdy z nas bierze instrument i się rozgrzewa, to nasz jedyny rytuał. Po koncercie przybijamy piątki i dziękujemy sobie za współpracę.

„Kabaret na żywo” w Polsacie w którym akompaniujecie artystom, to w tej chwili wasze stałe źródło utrzymania?

„Lolek”: Na udział w programie namawiał nas w styczniu 2020, tuż przed pandemią, zaprzyjaźniony Kabaret Skeczów Męczących. Mieliśmy opory, bo to nie nasza bajka, ale skalkulowaliśmy, że każdy odcinek ogląda dwumilionowa widownia i na pewno nam to nie zaszkodzi w promocji. W marcu świat stanął, koncerty odpadły, więc czy nam się nie podobało, czy nie, nagrania dla Polsatu stały się głównym źródłem dochodu. Teraz nagrywamy już trzeci sezon.

„Czaplay”: Po którymś odcinku jeździliśmy na nagrania jak do normalnej etatowej pracy. Nie spełniamy się może całkowicie, bo na scenie jesteśmy z boku, a nie królujemy jak podczas koncertów. Ale za to poznajemy ciekawych ludzi z różnych branż, akompaniowaliśmy skoczkowi Piotrowi Żyle, Doda grała na mojej tubie. Słowem, dobrze się bawimy.

Posypały się propozycje z innych programów telewizyjnych?

„Lolek”: Udziału w Familiadzie odmawialiśmy już chyba z 15 razy. Są rzeczy w których niekomfortowo się czujemy i nie ma się co zmuszać. Padły propozycje udziału w „Twoja twarz brzmi znajomo” czy w „Tańcu z gwiazdami”. Ale to wykluczyłoby jednego z nas na kilka tygodni. Odmawialiśmy też reklam produktów spożywczych, czipsów, napojów itp. Kuba Wojewódzki co prawda reklamuje „Helenę” za ogromną kwotę, ale nas byłoby ośmiu do podziału kasy. Sprzedać tanio wizerunek za coś, z czym się nie utożsamiamy, to gra niewarta świeczki.

Dostaliście w genach talenty muzyczne?

„Lolek”: U nas w rodzinie muzycznych korzeni nie ma za dużo. Tacie słoń na ucho nadepnął, było paru muzyków w rodzinie od strony mamy, ale traktowano to w sposób amatorski. Inaczej np. u basisty „Mynia”, którego rodzice skończyli konserwatorium we Lwowie. Mój starszy o dziewięć lat brat Paweł „Bolek”, od dzieciństwa grał ze słuchu na pianinie, ciocie i wujkowie wychwalali go podczas rodzinnych spotkań, czego mu coraz bardziej zazdrościłem. Więc którejś niedzieli, w osiem godzin, metodą prób i błędów, nauczyłem się grać „Zielony mosteczek”. Zmotywowała mnie braterska rywalizacja. Rodzice zainwestowali w prywatnego nauczyciela muzyki, a potem poszedłem do szkoły muzycznej.

Historia zespołu zaczęła się podobno na ranczo Janusza Kojrysa.

„Lolek”: Kiedy miałem jakieś 13 lat, pojechaliśmy tam ze szkołą na Święto Pieczonego Ziemniaka. Usłyszałem jak właściciel gra na akordeonie i zapytałem czy mogę spróbować, ale grzecznie odmówił. Kiedy pół roku później wróciliśmy na kulig, byłem przygotowany: zabrałem świadectwo ze szkoły muzycznej. No i dostąpiłem zaszczytu gry na akordeonie. Potem zaczęliśmy bywać tam częściej z kumplami. Zawsze było dużo instrumentów, które uprzyjemniały wizyty gości, grup niemieckich. Muzykowaliśmy sobie amatorsko, spaliśmy na sianie.

„Czaplay”: Potem znaleźliśmy salkę na próby w CEiIK. A kiedy Łukasz, nasz menadżer trafił do samorządu studenckiego na UWM, zaczęła się nasza przygoda z Kortowiadami.

Dojrzewaliście razem z jej publicznością.

„Lolek”: Graliśmy co roku, potem stworzyliśmy hymn Kortowiady. Ale po paru latach zaczęły pojawiać się komentarze w internecie, że ciągle wśród artystów imprezy pojawia się Enej. Bardzo się tym przejęliśmy i odmówiliśmy występu któregoś roku. No i przewalił się jeszcze większy hejt, że odbiła nam „sodówa” i zapomnieliśmy o „swoich”. Więc jeśli nas zapraszają to gramy, bo i tak nie dogodzimy wszystkim.

Macie stylistę, który was ubiera czy to wasza wyobraźnia stoi za kolorowymi kreacjami?

„Lolek”: Próbowaliśmy współpracy ze stylistami ze świata mody, ale u nas to się nie sprawdzało. Chciano zrobić z nas kogoś, kim nie jesteśmy, choć zapewne zgodnie z trendami. Czuliśmy się przebrani, a nie ubrani. Kiedy odbieraliśmy nagrodę na koncercie ESKI w Kołobrzegu, „Mynio” miał na sobie komiczną siatkę w klimacie rybackim. Mi przypięto jakieś bukiety kwiatów na butach, które ostatecznie zdjąłem przed wyjściem na scenę. Stwierdziliśmy, że damy radę sami w kwestii ubioru.

„Czaplay”: Kora z Mannamu powiedziała nam kiedyś, że scena jest miejscem świętym. Wychodzimy z założenia, że trzeba być sobą, ale z szacunkiem dla publiczności, która chce widowiska. Wyjść w dresach nie wypada. Szukamy ciekawych pomysłów modowych, a Instagram jest skarbnicą takiej wiedzy. Znaleźliśmy artystę z południa Polski, który ręcznie pomalował dżinsowe katany według sugestii każdego z nas. Tworzymy w nich spójną całość, ale zachowujemy osobowość. Nieraz pojawiało się pytanie, np. od Joanny Jędrzejczyk, gdzie takie katany można kupić, robią turborobotę.

Graliście też w ukraińskich szarawarach.

„Czaplay”: Nie sprawdziły się, bo są z lekkiego materiału i jak przyczepialiśmy do nich odbiorniki do instrumentu i odsłuchu, to spodnie zsuwały się z tyłka. Mieliśmy na przestrzeni lat mnóstwo stylizacji: od pseudo hip-hopowych po fokowe. Można znaleźć cuda wbijając w wyszukiwarkę graficzną „Enej”.

Który z was na ma koncie najwięcej wyznań miłosnych od fanek?

„Lolek”: Zdarzały się, ale od razu po programie „Must…” w 2001 roku. Ze dwa razy stanik poleciał na scenę podczas gorących klubowych koncertów. Bywało, że podpisywaliśmy autografy przez prawie dwie godziny po występie. A nasi najwierniejsi fani jeździli za nami na 30 proc. eventów w ciągu roku. Kiedyś staliśmy przy busie po koncercie i fanka, którą już znaliśmy, idąc w naszą stronę zemdlała – takie były emocje. Nazwała swojego psa „Lili” od tytułu naszej piosenki, a potem… wyrosła z Eneja.

„Czaplay”: Jesteśmy już dojrzałymi panami 30 plus, więc i widownia się zmieniła. Dziewczynka, która kiedyś rozpłakała się w garderobie ze szczęścia, że mogła nas poznać, przychodzi dzisiaj na koncerty z mężem. Niektóre relacje przetrwały ponad dekadę. I na widowni są dzisiaj czasem dwa-trzy pokolenia. Kiedyś połowę widowni stanowiły dziewczynki 10-12 letnie. Dzisiejsze radiowe single przyciągają młodzież, ale ich opiekunowie też kojarzą nas sprzed lat. Pozujemy w tej chwili do takiej samej ilości zdjęć z babciami, jak i ich wnukami.

Który przebój na pewniaka poruszy publiczność?

„Lolek”: Czasem koncert „nie idzie”, więc szybko jest przetasowanie i zmiana ustalonego seta. Artysta ma taką super moc, że może sterować emocjami publiczności, kiedy wrzuca kawałek, który znają wszyscy. A nam zależy aby była wymiana energii, interakcja. Tylko po takim koncercie czujemy się naładowani.

„Czaplay”: Często z publiki ktoś sugeruje jaki ma być bis. Kiedyś padło grubym męskim głosem „daj kamienia!”. Znaczy, chodziło o utwór „Kamień z napisem love”.

Macie patent na pisanie przebojów?

„Lolek”: Nie mamy. Wszystkie piosenki do 2017 roku pisane były na luzie, nie było żadnego rodzaju presji. To był moment, że taki granie rockowo-folkowe miało duży popyt. Mamy na koncie dziewięć mocnych radiowo singli. Dzisiaj na 18 piosenek podczas koncertu, połowa jest doskonale znana publiczności. Ale rynek się pozmieniał, „duch słowiański” przestał interesować młodzież, radio też ma spadkowy moment na folkowy styl. Tworzenie jest trudniejsze.

„Czaplay”: Piosenka „Samoloty” wydawała nam się hitem od pierwszego wykonania na próbie. Spojrzeliśmy po sobie z zespołem i menadżerami, i po raz pierwszy zgodnie powiedzieliśmy: singiel, hicior! No i przestrzeliliśmy ten utwór, za który dalibyśmy sobie rękę uciąć, bo medialnie nie trafił. Mniejsze rozgłośnie uznały, że owszem, miał duży potencjał, ale duże stacje nie zaryzykowały jego promocji. Za to wspomniany „Kamień z napisem love” dopchany kolanem na płytę, miał być przerywnikiem muzycznym. Utwór został nagrany koślawo, bo nikt się nad tą piosenką nie pochylił. Ja swoją partię nagrałem w cztery minuty. I wszyscy mówili: „dobra, niech tak zostanie, to jest tylko bonus”. No i z bonusa zrobił się nasz najbardziej rozpoznawalny hit. Jak widać, warto tworzyć bez napięcia.

Na dzisiejszym rynku muzycznym lepiej być elastycznym czy wiernym sobie?

„Lolek”: Starsze pokolenie artystów jak Lady Pank czy IRA, grają wciąż tak samo. Może dla wielu jest to archaiczne, ale jak zespół ma wypracowany styl, to nie chce drugi raz zaczynać. Ale mówimy o dinozaurach na scenie muzycznej. My musimy próbować. Na pewno nie zaczniemy rapować, aby przyciągnąć młodzież wieku 10-15 lat, bo dzisiaj szukają czego innego. Trzeba robić swoje, przeczekać, a może jakaś piosenka na tyle odpali, że stanie się znowu gigantycznym hitem.

„Czaplay”: Szukamy inspiracji, osób, z którymi można wejść w producencką współpracę, dadzą świeży powiew naszej muzyce. Ale choć rynek się zmienia, nie chcemy być chorągiewką, która powiewa zgodnie z trendami, bo publiczność odczuje, że zatracamy autentyczność. Więc chyba lepiej zagrać kilka koncertów mniej, ale pozostać sobą.

Kto dzisiaj wyznacza trendy muzyczne?

„Lolek”: Internet, youtube. Jak wydawaliśmy hit „Radio hello”, to utwory potrafiły być grane w radio przez cztery miesiące, po kilka razy dziennie. Dzisiaj półtora miesiąca to maks, tak dużo nowych rzeczy tworzy się w internecie. Dziesięć lat temu piosenka hip-hopowa nie trafiałaby do RMF. Dzisiaj rozgłośnie dopuszczają artystów alternatywnych, nie mają oporów przed żadnym stylem.

Kto bywa w Enej Studio, które prowadzicie w Gutkowie?

„Lolek”: Gościnnie nagrywała Ewelina Lisowska, Natalia Szreder, Happysad. Bywają u nas głównie zespoły z regionu. Aby zrealizować płytę potrzeba 2-3 tygodni pracy, a ja nie jestem w stanie poświęcić dla nich tyle czasu w studio. To dla mnie niezła odskocznia, bo pracuję z inną muzyką, łapię dystans do naszej twórczości.

Gdzie zabieracie gości?

„Czaplay”: Tradycyjnie na starówkę, np. do restauracji „Głową w piach” prowadzoną przez żonę „Bolka”. Robimy obchód nad Ukielem, ale najlepiej czujemy się na ranczo Kojrysa. Ta otwarta przestrzeń, konie i sielska atmosfera robią zawsze największe wrażenie na naszych gościach. Wpadła tam kiedyś Cleo, gościliśmy Kamila Bednarka z zespołem. Jego pianistę przebraliśmy w kobiecy warmiński strój ludowy. A potem cała ekipa jeździła wierzchem na koniu.

Co musiałoby się stać, żeby Enej przestał istnieć?

„Lolek”: Jak mielibyśmy rozważać, że się rozdzielamy, to Enej pewnie grałby dalej w mniejszym składzie. Ale definitywnie zamknąć? To na dzisiaj wydaje się niemożliwe. Ty „Czaplay” dobrze sobie radzisz jako trener personalny, więc droga wolna 🙂

„Czaplay”: Klasyczne uszczypliwości sugerujące, że chcą się mnie pozbyć z zespołu. (śmiech)

Może czegoś ci zazdroszczą.

„Lolek”: Ma największy dystans z nasz wszystkich i żeby się obraził, musimy się bardzo postarać. Kiedyś spał z tyłu busa i wystawała mu goła stopa. Któryś wpadł na głupi pomysł, żeby sprawdzić z jakiego dystansu poczuje ogień z zapalniczki. Jak poczuł i się zerwał, niemal skończyło się rękoczynami, ale przytuliliśmy się i mu przeszło.

„Czaplay”: Kiedyś w nocy chcieli też mnie wynieść z łóżkiem z hotelu.

„Lolek”: Akurat mieliśmy spać w hotelu, w którym był wcześniej sierociniec. Włączyliśmy w busie jakiś horror i pisaliśmy na messengerze, że jak Kuba przyśnie, zrobimy mu scenkę grozy. „Mynio” z którym spał w pokoju dał znać około drugiej w nocy, że wkraczamy do akcji. Puściliśmy w tle muzykę podbijającą mroczny nastrój i czołgamy się po korytarzu. Otoczyliśmy łóżko, delikatnie je podnosimy, a „Czaplay” przez sen: „Zostawcie w spokoju tę kołdrę”. Całodniowy plan prysł.

W 2022 roku wypada wasze 20-lecie. Czego wam życzyć oprócz niesłabnącego poczucia humoru?

„Lolek”: W tym roku obchodziliśmy 10-lecie od udziału w programie „Must Be the Music” po którym de facto zaczęła się nasza kariera. Nie chcemy mieszać odbiorcom w głowach i robić kolejnego jubileuszu. Skończy się pewnie na wewnętrznej imprezie na ranczo. 

„Czaplay”: Życz nam, abyśmy dalej grali w takim składzie i nie opuściła nas muzyczna intuicja. Zawsze mocno wierzyliśmy w to co robimy, a nasze marzenia wcześniej czy później się spełniały. Choćby to, aby zagrać na tej samej scenie z Goranem Bregovićem. To jak spopularyzował muzykę etniczną, jest fenomenem. A naszym sukcesem jest styl muzyczny, którego jeszcze nikt nie podrobił.