Na początku był odruch serca, potem lata determinacji i ciężkiej pracy, a dzisiaj raj na ziemi. Zrujnowany pałac i folwark w Galinach odrodził się jak Feniks z popiołu. Jego autentyczność pozwala poczuć, jak wiele wysiłku kosztowało utrzymanie majątków przez wieki.

Nie przeżyłby kolejnej zimy. Przewieszony dach pałacu runąłby na resztki ścian i wdzierającą się w każdy zakamarek bujną roślinność. Taki smutny widok Joanna i Krzysztof Pałyska, pochodzący z Warszawy, zastali tu w 1995 roku, kiedy przyjechali do znajomych na Mazury. Chwycił ich za serce, a potem przez kilka miesięcy nie dawał spokoju, powracał w rozmowach, wyzwalał wizje i marzenia. Po paru miesiącach wrócili jako jego właściciele.

– Przyjeżdżając tu wiedzieliśmy, że pałac wystawiony na sprzedaż za niewielką cenę, od ośmiu lat nie mógł znaleźć nabywcy – wspomina Joanna, współwłaścicielka pałacu i folwarku Galiny. – Zrozumieliśmy dlaczego. Choć był magicznie piękny, decyzja o zakupie tak wielkiej ruiny była czystym szaleństwem. Jednak podczas pierwszej wizyty na dziedzińcu pałacu poczułam spływający na mnie spokój. Jakiś wewnętrzny głos mówił mi, że wszystko się ułoży.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts
Folwark w Galinach

Folwark w Galinach, fot. archiwum folwarku

Filozofia odbudowy

Decyzji nie poprzedziły żadne biznesplany i kosztorysy. Właścicielom zależało, aby jak najszybciej naprawić dach i zabezpieczyć najbardziej zagrożone fragmenty pałacu przed dalszym niszczeniem. A potem się zobaczy. Po podpisaniu aktu notarialnego i uzyskaniu zgody od wojewódzkiego konserwatora zabytków natychmiast przystąpili do remontu dachu. Ruszyły też poprzedzone badaniami prace projektowe, które ujawniły wiele problemów konstrukcyjnych jak rozchylanie się wszystkich zewnętrznych ścian pałacu. Płytkie fundamenty trzeba było spiąć opaską zaciskową, a cały budynek został zszyty stalowymi strunami.

– Musieliśmy zmierzyć się z zupełnie nowymi dla nas dziedzinami. Przydał się praktyczno-techniczny zmysł mojego męża inżyniera i jego niegasnący w obliczu problemów optymizm – tłumaczy Joanna, z wykształcenia filozofka. – Moje wykształcenie pozwala z kolei na otwartość, elastyczne podejście do życia. Być może decyzja o ratowaniu pałacu miała związek z naszymi ulubionymi wyprawami na targi staroci. Przez lata wyszukiwaliśmy piękne, stare przedmioty, często w opłakanym stanie, by później przywracać im dawną świetność. Tu jednak czekało nas wyzwanie, którego skali nie byliśmy początkowo świadomi.

Park na medal

Jeden z najpotężniejszych rodów szlacheckich na tych terytoriach – von Eulenburg, już w XV wieku wzniósł pierwszą siedzibę-warownię w majoracie w Galinach. Na przełomie XIX i XX wieku majątek Eulenburgów obejmował terytorium 1260 ha i należał do największych posiadłości Prus Wschodnich. Mroczne czasy dla pałacu zaczęły się w 1945 roku. Został splądrowany, a jego ostatni właściciel, bezdzietny hrabia Botho Wendt zu Eulenburg, zmarł podczas wywózki na Sybir. Pałac cudem ocalał, ale wnętrza zostały kompletnie zniszczone. Tuż po wojnie przejął go skarb państwa i zaczęto organizować tu kolonie dla dzieci. Otaczający go czterohektarowy zabytkowy park stał się dzikim wysypiskiem śmieci, pełnym prowizorycznych chlewików i bud należących do mieszkańców wsi. Jednocześnie z odbudową pałacu nowi właściciele rozpoczęli tu prace porządkowe, inwentaryzację dendrologiczną. Drzewa poddano zabiegom leczniczym i pielęgnacyjnym, powstawał projekt misternej rewaloryzacji parku.

– Przeczytałam w tamtym czasie większość dostępnych publikacji na temat historii ogrodów i założeń parkowych, ogrodnictwa – wspomina Joanna. – Odwiedziłam piękne ogrody i parki w Anglii, z roślin wybrałam te, które pasowały do Galin pod względem stylu i wymagań glebowo-klimatycznych.

Park fragment po fragmencie kształtowali od nowa. Odkopywali stawy i spiętrzenia na przepływającej przy majątku rzece Pisie. W miejscu bezmyślnie wycinanych drzew i krzewów są nowe nasadzenia. Prace przerwano tylko raz, kiedy operator spychacza, który przesuwał hałdy śmierci, usłyszał dźwięk metalu. Zatrzymał pojazd, wysiadł i zbladł. Z ziemi wystawały pociski przeciwczołgowe. Przez dwa dni saperzy mieli pełne ręce roboty usuwając cały ich arsenał. W 2000 roku właściciele otrzymali złoty medal Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za spektakularną rewaloryzację parku.

Folwark Galinach z lotu ptaka, fot. arch folwarku

Drugie życie folwarku

Ponad rok po zakupie pałacu pojawił się nowy dylemat. Agencja rynku rolnego wystawiła na przetarg przyległy, przynależny historycznie do majątku Galiny folwark z 200 hektarami ziemi uprawnej. W opuszczonym PGR panował brud i fetor, który przy niekorzystnym wietrze docierał również na dziedziniec pałacu. Zabudowania, wcześniej z czerwonej cegły, pokrywał brudny tynk. Większość okien była zamurowana, a otwory drzwiowe zmniejszone, upodabniając reprezentacyjne budynki do zwykłych baraków. W niektórych z nich dogorywały jeszcze zwierzęta.

– W odróżnieniu od pałacu, który nawet w stanie ruiny zachwycał pięknem, folwark sprawiał okropne wrażenie i trzeba było naprawdę uruchomić wyobraźnię, aby dostrzec jego urodę – przyznaje Joanna. – Decyzja o nowym zakupie nie przyszła nam łatwo. Odbudowa pałacu i odtworzenie otaczającego go parku były już wystarczająco dużym wyzwaniem. Wiedzieliśmy jednak, że była to jedyna możliwość ponownego scalenia historycznego majątku.

Folwark w Galinach

Folwark w Galinach, fot. arch. folwarku

Zacne końskie rodowody

Przez kilka kolejnych lat trwał generalny remont i przebudowa budynków XIX-wiecznego folwarku. Powstały tu m.in. gospoda, część hotelowa, kuźnia, w której organizowane są biesiady przy rozpalonym kowalskim piecu, stajnie dla koni, parkur, ogrzewana kryta ujeżdżalnia. Część jeździecka stale się rozrasta, a miłośnicy jazdy konnej przyjeżdżają tu przez cały rok ze wszystkich stron Europy.

– Folwark po otrzymaniu drugiego życia musiał na siebie zarabiać. Od zawsze jeździłam konno, więc naturalnym pomysłem było stworzenie tu stadniny i szkoły jeździeckiej – tłumaczy właścicielka. – Dzisiaj mamy 70 koni, a w naszej hodowli co roku pojawiają się nowe źrebaki. Mają zacne rodowody, zdobywają międzynarodowe nagrody i są naszą chlubą.

W uruchomionej na potrzeby odbudowy pałacu i zabudowań folwarcznych stolarni, powstały setki mebli, okien, drzwi, tysiące metrów podłóg i wszelkiego rodzaju wykończeń do pałacu i pokoi gościnnych.

– To nigdy nie był pałac pełen kryształów i złoceń. Jego właściciele gromadzili przez wieki zabytkowe meble różnych stylów i nie wymieniali ich pod wpływem mody. Możemy je podziwiać tylko na fotografiach, bo są nie do odtworzenia – dodaje Joanna.

Folwark w Galinach

Folwark w Galinach, fot. arch. folwarku

Wieś z potencjałem

W stolarni powstają także szafy wystawiennicze na potrzeby firmy z branży kosmetycznej, którą właściciele pałacu i folwarku w Galinach prowadzą w Warszawie.

– Dzielimy się obowiązkami z mężem, więc nie wyjeżdżam z Galin na dłużej niż dwa dni – tłumaczy. – A że wciąż się rozwijamy, brakuje czasu na urlop. Czasem po sezonie udaje nam się pojechać na krótko w góry. Czuję jednak, że tu jest moje miejsce na ziemi i każdy powrót do Galin napełnia mnie energią i radością.

Pałac i folwark to od lat największy zakład pracy w okolicy, zatrudniający kilkadziesiąt osób. Za sprawą nowych właścicieli ożywiła się wieś Galiny zamieszkała przez kilkaset osób. Joanna zainicjowała działalność stowarzyszenia Nasze Galiny, które stawia na integrację, sąsiedzką pomoc i wspólne akcje w trosce o estetykę wsi. Mieszkańcy mogą korzystać ze sprzętu folwarcznego, stolarni, aby np. tworzyć małą wiejską infrastrukturę.

– Dzielimy się potencjałem, który udało nam się tu odtworzyć. Miejsce nauczyło nas pokory i cierpliwości, pozwoliło znaleźć nowe pasje i od podstaw zdobyć wiedzę, np. z dziedziny rolnictwa. I choć przeszliśmy wiele kryzysów podczas remontu, nigdy nie mieliśmy poczucia, że wybraliśmy złą drogę – zapewnia Joanna. – Informacja zwrotna od naszych gości czy mieszkańców, utwierdza nas w tym.

Folwark w Galinach

Folwark w Galinach, fot. arch. folwarku

Wizyta przodków

Co roku folwark odwiedzają potomkowie rodu von zu Eulenburg, który ponad 400 lat był związany z Galinami. Dwie inne linie rodu zarządzały pałacem w Prosnej pod Kętrzynem oraz wysadzonym w powietrze po wojnie pałacem w Wicken w dzisiejszym obwodzie kaliningradzkim. Zanim umarł bezdzietny właściciel Galin, jeszcze przed II wojną światową uczynił dziedzicem majątku bratanka Udo Graf zu Eulenburga, najmłodszego hrabiego z Prosnej. Był nim przez tydzień, zanim pałac przejęły polskie władze. Hrabia Udo, który zmarł trzy lata temu, od lat 90. odwiedzał nowych właścicieli majątku.

– Kiedy hrabia dowiedział się, że kupiliśmy pałac, zapowiedział się z wizytą – wspomina Joanna. – Bardzo obawialiśmy się jej, zresztą tak samo, jak on, ale okazało się, że niepotrzebnie. Szybko złapaliśmy świetny kontakt. Otrzymaliśmy od nich kopie fotografii pałacowych wnętrz z archiwalnych szklanych negatywów, chętnie dzielili się historiami z życia majątku. Po śmierci hrabiego co roku odwiedza nas jego najstarszy syn z rodziną, aby spędzić tu kilka letnich dni.

Prawdziwe życie majątku

Mimo nowoczesnych rozwiązań w folwarku, jak ogrzewanie przy pomocy pomp ciepła, wiele elementów działa jak przed wiekami. Może dlatego goście czują, jakby przyjechali do dawnego majątku, a nie hotelu. Na 300 hektarach pól kołyszą się łany zbóż, można z bliska przyglądać się żniwom czy sianokosom, godzinami błądzić po polnych i leśnych drogach na końskim grzebie czy rowerze. Słynna kuchnia folwarczna bazuje na ekologicznych sezonowych produktach z tutejszego ogrodu, wędzarni, albo od lokalnych dostawców.

– Nasze ogromne otwarte przestrzenie sprawiają, że goście czują się tu swobodnie, podkreślają domową atmosferę, którą udało nam się stworzyć – przyznaje właścicielka. – Myślę, że wyjątkowość tego miejsca polega właśnie na jego autentyczności. Można tu z bliska przekonać się, ile wysiłku kosztowało utrzymanie takiego majątku, skosztować życia, które toczyło się tu przez wieki. Pałace i dwory nie powstawały w przypadkowych miejscach. Spójność z krajobrazem, przemyślane wykorzystanie potencjału natury sprawiają, że jest w nich niezwykła energia. Pozwala nam czuć wsparcie w codziennych działaniach.

Pytanie, które przyjezdni często zadają właścicielom Galin: czy wiedząc dzisiaj jak wiele pracy wymagała odbudowa, podjęliby jeszcze raz taką decyzję.

– Odpowiadam zazwyczaj, że może to dobrze, że nie mieliśmy tej świadomości – dodaje Joanna. – Myśl, że przypadkowy splot naszej własnej historii z historią tego miejsca odwrócił proces powolnego ginięcia tego, co przetrwało wieki, przynosi nam wiele satysfakcji. A ludzie podzielają moją opinię o dobrej energii tego miejsca, która napawa spokojem i sprawia, że chce się tu wracać.

 

Tekst: Beata Waś, obraz: arch. Galiny