POWSTAŁY Z BLACHY, WSPOMNIEŃ I SERII NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ. PODOBNO LISTONOSZE NA CAŁYM ŚWIECIE GŁOWIĄ SIĘ, DLACZEGO DO TYCH SKRZYNEK POCZTOWYCH TRAFIAJĄ TYLKO DOBRE WIADOMOŚCI. W CZYM TKWI SEKRET SKRZYNECZEK Z WARMII, OPOWIADAJĄ ZBIGNIEW I ŁUKASZ SMYKOWIE*.

MADE IN: Piszecie jeszcze listy?

Łukasz Smyk: Listy może nie, ale na strychu przechowujemy klasery pocztówek z całego świata – w czasie studiów miałem krótki romans z losową wymianą kartek poprzez serwis Postcrossing. Można powiedzieć, że wróciłem do tego, od kiedy zaczęliśmy sprzedawać skrzynki pocztowe, bo jedną z form pogłębiania relacji z naszym klientami stało się właśnie wysyłanie kartek. W każdej sprzedanej skrzynce umieszczamy pierwszą wiadomość: pocztówkę z naszym mottem „Na dobre wiadomości!” i ręcznie wypisanymi pozdrowieniami ze stolicy Warmii i Mazur. Dostajemy odpowiedzi, ale i kartki na święta.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Pod jakie adresy trafiają kartki z Olsztyna?

ŁS: Czyli gdzie są nasze skrzyneczki? Ooo, to wymieniaj, tato. (śmiech)

Zbigniew Smyk: W Europie są właściwie wszędzie, od Rosji po Portugalię. W zeszłym roku trafiliśmy też do Australii, w tym roku do Kanady, Meksyku i Stanów Zjednoczonych. Nasz zasięg można śledzić na profilu na Facebooku „Skrzyneczka z Warmii” – piszemy tam, gdzie została wysłana skrzyneczka i umieszczamy mapę, pokazującą, ile mil pokonała.

A wracając do naszego hasła – wzięliśmy je od Wojciecha Cejrowskiego. W podarowanej nam książce wpisał dedykację: „Życzę samych dobrych wiadomości”. Zaprzyjaźniliśmy się, co roku odwiedza nas na Jarmarku Dominikańskim, żeby zobaczyć, jak rozwija się nam firma. A zaczęło się od tego, że jako pierwszy został właścicielem żółtej skrzynki. Przechodził codziennie obok naszego stanowiska i w końcu zagadał, że same brązy, szarości (zgodnie z tym, jakie kiedyś były szkolne teczki), a on kolorową by chciał. Zostawiłem więc żonę w Gdańsku i przyjechałem do Olsztyna, żeby te skrzyneczki przemalować! Co się wtedy działo… Zauważyła nas Gazeta Wyborcza, bo idealnie wpisujemy się w ideę Jarmarku – autentycznego rękodzieła, czegoś oryginalnego. Czasem żartuję, że na Jarmarku czuję się jak gwiazda. (śmiech) Bo tu wywiad z lokalną telewizją, tu odwiedza mnie Cejrowski. Ale tak naprawdę to dzięki spotkaniom z klientami czuję, że ta praca ma sens.

A zaczęło się od przypadku.

ZS: Kilka lat temu pracowałem we włoskiej firmie w Olsztynku jako dyrektor ds. produkcji drobiu. Jechałem do Ostródy, gdy staranował mnie inny kierowca, po czym uciekł. Przez pół roku dochodziłem do siebie, straciłem pracę, ciężko było. Zrezygnowany, przeczytałem w gazecie ogłoszenie „Szukam kierownika do zakładu kowalskiego”. Zgłosiłem się. Choć nie miałem pojęcia o kowalstwie, bardzo szybko nauczyłem się fachu, niuansów pracy kowalskiej, spawalniczej. I spodobało mi się to. Po pół roku zakład zamknięto, a ja znów zostałem na lodzie, miałem jednak umiejętności i sprzęt, który wówczas nabyłem, a nasz sąsiad chciał mieć nowy płot. Wykonałem go razem z kolegą, ale została stara skrzynka, która nie pasowała do tego ogrodzenia. Zrobiłem mu w prezencie nową – właśnie w kształcie teczki. Kiedy zobaczył ją syn, pomyślał, że to stara skórzana teczka. „Ale bajer!” – wołał i chciał, bym zrobił następną, dla jego przyjaciół na parapetówkę. Od tego się zaczęło.

Przez całą zimę zrobiłem 40 skrzynek na zamówienie Łukasza, rozeszły się wśród znajomych. Wtedy powiedział „A teraz pojedziesz na Jarmark Dominikański do Gdańska i pokażesz je ludziom”. W ogóle sobie tego nie wyobrażałem: ja, w tym tłumie? Ale żona też była chętna i pojechaliśmy na cztery ostatnie dni. Stałe stoiska były już wykupione, trzeba było polować na wolne miejsce, więc byliśmy tam już o trzeciej w nocy. Jak zaczęliśmy się rozstawiać, z ciekawości przyszli do nas ochroniarze. „Zakasujecie cały Jarmark!” – stwierdzili. Przez te kilka dni sprzedałem 20 skrzynek, poznałem masę życzliwych ludzi, przestałem się bać. Otaczający nas kramikarze rysowali nawet, jakie dokładnie mieli teczki, więc zacząłem wykonywać nowe modele. Był 2013 rok. Krótko później przyjechał do mnie pan, który zauważył nas w Gdańsku, pytając, czy mam jeszcze te skrzyneczki. Mówię, że mam i pokazuję ze 20. A on na to, że bierze wszystkie. Okazało się, że ma w Hamburgu galerię. Od tego czasu regularnie współpracujemy. I dziś sprzedajemy około 100 skrzynek miesięcznie.

Skąd ten fenomen?

ZS: Zauważyliśmy, że nasze skrzynki przywołują wspomnienia. Mnóstwo Szwedów, Norwegów czy Finów opowiada, że też mieli takie szkolne teczki. Pewna pani nie mogła się oderwać od naszego stoiska, miała tylko jeden problem – jak zabrać skrzynkę samolotem? Jednak ostatniego dnia pobytu w Gdańsku wzięła teczkę, stwierdzając, że jakoś wszystkich przekona. Skrzynki kupowane są też jako prezenty na ślub czy urodziny.

ŁS: Na niektórych znajduje się ramka na numer domu czy wizytówkę, co też jest związane z tym, jak wyglądały szkolne teczki. Wszystkie były przecież jednakowe, więc musiały być podpisane. Poza tym Skrzyneczki z Warmii wykonane są z grubej ocynkowanej blachy, więc są solidne i praktyczne. Odpowiedni otwór pozwala na swobodne włożenie listów o formacie A4, a boczne drzwiczki – zabezpieczone zamkiem bębenkowym – są na tyle szerokie, że zapewniają wygodny dostęp do korespondencji. Pod teczką znajduje się jeszcze gazetnik. Chciałbym też podkreślić, że w trakcie powstawania Skrzyneczki z Warmii otrzymaliśmy ogromną pomoc od lokalnych firm. Kreatika Studio opracowała naszą stronę wizerunkową, a dzięki wsparciu Kancelarii Radcy Prawnego Huberta Kaczmarka sprawnie pozyskaliśmy wzór użytkowy.

Ciepłe barwy i retro przetarcia do tej nostalgii nawiązują?

ŁS: Tak i zauważam, że z roku na rok Polacy kupują coraz więcej kolorowych skrzynek – wcześniej wybierali bardziej klasycznie: brązy, szarości. Do Grecji idą zazwyczaj niebieskie, niedawno również do greckiej ambasady, do krajów Skandynawskich – czerwone. W tym roku na jarmarku mieliśmy nawet róże, turkusy. Wszystkie poszły.

ZS: Na naszej stronie internetowej mamy osiem podstawowych kolorów do wyboru i różne modele. Ale nieraz dostaję wiadomość z zapytaniem o konkretny kolor, np. taki sam, jaki mają parapety. I taką skrzynkę również wykonuję. To rzemieślnicza, rodzinna pasja. Wszystkie detale robimy sami, zamawiamy jedynie duże elementy – na taką skalę nie bylibyśmy w stanie ich w całości wykonać. Co ważne, montaż skrzynek pasuje do każdego rodzaju ogrodzenia, bramy, furtki czy drzwi wejściowych.

Dostajecie od klientów mnóstwo zdjęć zamontowanych już skrzynek. Ale nie przychodzą chyba pocztą tradycyjną?

ŁS: Przysyłane są oczywiście pocztą mailową, dzięki czemu możemy je pokazać na stronie internetowej. Od czerwca mama opiekuje się stroną facebookową Skrzyneczki z Warmii. Dzięki jej postom, zdjęciom, żartobliwym komentarzom o milowych podróżach naszych skrzynek w poszukiwaniu nowego domu mamy coraz więcej lajków i followersów na całym świecie. Myślę więc, że dzięki powstaniu naszej firmy idea pisania listów wraca, bo aż chce się coś wysłać do takiej skrzynki!

madein_nr020_097

Rozmawiała: Katarzyna Sosnowska-Rama
Obraz: Łukasz Wajszczyk

* ZBIGNIEW I ŁUKASZ SMYKOWIE – pierwszy zajmował się zarządzaniem, drugi jest lekarzem. W duecie ojciec-syn w 2013 roku stworzyli Skrzyneczkę z Warmii – rodzinną manufakturę skrzynek pocztowych w kształcie dawnych teczek szkolnych. Choć korespondują z klientami z całego świata, to wciąż ich ulubionym adresem są olsztyńskie Dajtki.

madein_nr020_096

Skrzyneczka z Warmii

Olsztyn, ul. Kłosowa 82

Zbigniew Smyk tel.: +48 505 174 970

www.skrzyneczka.olsztyn.pl

www.facebook.com/skrzyneczka/